Bułka owinięta w papier śniadaniowy?
Domowa sałatka, ale tylko przy wielkiej okazji, bo częściej to kłopot...?
A może codzienny wyskok do pobliskiego baru szybkiej obsługi na cokolwiek?
A szkolny posiłek naszych dzieci? Czy mamy pewność, że 5 złotych wciśnięte w kieszeń, zostało spożytkowane wystarczająco dobrze? Czy nie zostało wydane na chipsy i najsłodszy ze słodkich napoi?
Czy przygotowywanie i pakowanie drugich śniadań przysparza kłopoty?
Osobiście, nie raz ciężko wzdychałam, przeglądając anglojęzyczne strony internetowe, na których prezentowano bogaty zestaw śniadaniowy, zapakowany w estetyczne pudełka...
Któż z nas nie zna hasła Bentō, czyli posiłku na wynos o japońskich, niezwykle starych korzeniach (jak niosą wieści, sięgające V w n.e.)?
Obecnie i ja stałam się posiadaczką naprawdę fajnych, porządnie wykonanych lunch boxów, które i Wam chciałam gorąco polecić.
Jeśli przypadkiem temat śniadań na wynos nie jest Wam obcy – zachęcam – zajrzyjcie na stronę Twój Lunchbox (klik), do Ali i Joasi. Dwie, sympatyczne mamy, same zmagały się z problemem, by nie było „bułek z masłem” (jak w znanym z mojego dzieciństwa wierszu „O pewnym Grzesiu”). :) A dzisiaj mają do zaoferowania fantastyczne, porządne pudełka śniadaniowe, również (a może przede wszystkim) z niezwykle użytecznymi przegródkami, w których zmieści się nie tylko kanapka.
Ja i moje pudełko już się zaprzyjaźniliśmy (może od czasu do czasu pokażę Wam co zabieram w nim do pracy :)), a teraz powiem Wam, że nowy lunch-box mojego syna (widoczny na zdjęciach) to prawdziwy hit. :) Pojemny, solidnie wykonany i z prostym zamknięciem, które dobrze trzyma, a zawartość poszczególnych przegródek cały czas zostaje w swoim miejscu.
Zdarzyło mi się raz podkraść go i zabrać do pracy. :)
A jak wyglądają Wasze śniadania na wynos? Szykujecie je w domu, czy jednak wolicie zjeść szybki posiłek na mieście?
Strony
▼
sobota, 28 stycznia 2012
niedziela, 22 stycznia 2012
Film o niczym
To najsmutniejsza zima ostatnimi laty jaką pamiętam... Nie, nie jestem fanką mrozów i śnieżnych zasp, w których brodzi się aż po pas. Ale jakoś ten wszechobecny smutek szarych ulic i jeszcze bardziej szarego nieba udziela mi się negatywnie. Poranne otwarcie powiek graniczy z cudem. Kawa z ledwością podnosi na nogi. Ciężko wykrzesać energię potrzebną na cały dzień pracy i obowiązków. Sprawy toczą się gdzieś obok, jakbym oglądała zamglony film ze mną w roli głównej... I nie jest to dobry film. Nie cieszy, nie wciąga, nie intryguje. Film o niczym.
Jest słońce – jest życie. Te słowa często mawiała moja Babcia.
Tęsknię za światłem, za zielenią, za świergotem ptaków... Za wiosną. Za radością życia, którą ona niesie... Tęsknię...
Drożdżowe ślimaczki z twarożkiem
Ciasto drożdżowe:
600g (4 szkl.) mąki
2 i ¼ łyżeczki suchych drożdży
1 szklanka mleka
100 g cukru
120 g masła
2 duże jajka - rozkłócone
¼ łyżeczki soli
1 łyżeczka cynamonu
Nadzienie:
500g twarożku 3-krotnie mielonego (użyłam Delfiko)
skórka otarta z 1 cytryny
ok. ¾ szkl. cukru pudru (ilość dostosować do smaku)
2 żółtka
ok. ¾ szkl. rodzynek
Dodatkowo:
3 łyżki cukru
ok. ½ łyżeczki cynamonu
Mleko lekko podgrzać, masło rozpuścić. Drożdże zmieszać z łyżeczką cukru, łyżką mąki i zalać 1/4 szklanki mleka. Wymieszać i zostawić na 5-10 minut. Rozczyn dodać do pozostałych składników ciasta i wyrobić miękkie, elastyczne ciasto - zostawić do wyrośnięcia na ok. 1-1,5 godz. (ciasto powinno w tym czasie podwoić swoją objętość).
W międzyczasie przygotować nadzienie:
Jeśli rodzynki są mocno wysuszone – moczyć przez kilka minut we wrzątku. Odcedzić z wody i porządnie osączyć na sicie.
Żółtka utrzeć z cukrem pudrem. Dodać twarożek i drobniutko utartą skórkę z cytryny. Wszystkie składniki dobrze połączyć. Na koniec wmieszać rodzynki.
Przygotować 2 duże blachy, wyłożyć papierem do pieczenia.
Wyrośnięte ciasto podzielić na 3 równe części – z każdej wałkować prostokąt gr. ok. 5mm (prostokąt powinien być zdecydowanie podłużny). Wzdłuż dłuższego boku prostokąta wyłożyć 1/3 nadzienia i rozsmarować w kierunku środka ciasta. Zwinąć jak roladę, począwszy od dłuższego boku z nadzieniem – w kierunku krawędzi bez nadzienia. Pokroić ciasto delikatnie (aby się nie spłaszczyły) w plastry ok. 2 cm grubości i układać w na blasze. Można układać je blisko siebie, by w trakcie rośnięcia się połączyły (powstaną miękkie bułeczki „odrywane”) lub z większymi odstępami, by upiekły się z chrupkimi brzegami.
Posmarować z wierzchu roztopionym masłem. Oprószyć cukrem zmieszanym z cynamonem.
Piec około 10 minut w temperaturze 200 st.C. Studzić na kratce.
Smacznego!
Jest słońce – jest życie. Te słowa często mawiała moja Babcia.
Tęsknię za światłem, za zielenią, za świergotem ptaków... Za wiosną. Za radością życia, którą ona niesie... Tęsknię...
Drożdżowe ślimaczki z twarożkiem
Ciasto drożdżowe:
600g (4 szkl.) mąki
2 i ¼ łyżeczki suchych drożdży
1 szklanka mleka
100 g cukru
120 g masła
2 duże jajka - rozkłócone
¼ łyżeczki soli
1 łyżeczka cynamonu
Nadzienie:
500g twarożku 3-krotnie mielonego (użyłam Delfiko)
skórka otarta z 1 cytryny
ok. ¾ szkl. cukru pudru (ilość dostosować do smaku)
2 żółtka
ok. ¾ szkl. rodzynek
Dodatkowo:
3 łyżki cukru
ok. ½ łyżeczki cynamonu
Mleko lekko podgrzać, masło rozpuścić. Drożdże zmieszać z łyżeczką cukru, łyżką mąki i zalać 1/4 szklanki mleka. Wymieszać i zostawić na 5-10 minut. Rozczyn dodać do pozostałych składników ciasta i wyrobić miękkie, elastyczne ciasto - zostawić do wyrośnięcia na ok. 1-1,5 godz. (ciasto powinno w tym czasie podwoić swoją objętość).
W międzyczasie przygotować nadzienie:
Jeśli rodzynki są mocno wysuszone – moczyć przez kilka minut we wrzątku. Odcedzić z wody i porządnie osączyć na sicie.
Żółtka utrzeć z cukrem pudrem. Dodać twarożek i drobniutko utartą skórkę z cytryny. Wszystkie składniki dobrze połączyć. Na koniec wmieszać rodzynki.
Przygotować 2 duże blachy, wyłożyć papierem do pieczenia.
Wyrośnięte ciasto podzielić na 3 równe części – z każdej wałkować prostokąt gr. ok. 5mm (prostokąt powinien być zdecydowanie podłużny). Wzdłuż dłuższego boku prostokąta wyłożyć 1/3 nadzienia i rozsmarować w kierunku środka ciasta. Zwinąć jak roladę, począwszy od dłuższego boku z nadzieniem – w kierunku krawędzi bez nadzienia. Pokroić ciasto delikatnie (aby się nie spłaszczyły) w plastry ok. 2 cm grubości i układać w na blasze. Można układać je blisko siebie, by w trakcie rośnięcia się połączyły (powstaną miękkie bułeczki „odrywane”) lub z większymi odstępami, by upiekły się z chrupkimi brzegami.
Posmarować z wierzchu roztopionym masłem. Oprószyć cukrem zmieszanym z cynamonem.
Piec około 10 minut w temperaturze 200 st.C. Studzić na kratce.
Smacznego!
poniedziałek, 9 stycznia 2012
Z toskańskich wspomnień - ribollita
Im bardziej ponuro za naszymi oknami, tym częściej wspominam upalne lato w Toskanii. Wracam myślami do falujących winnic, które miękko pokryły wzgórza. Do palonej sieny toskańskich pól. Do średniowiecznych miasteczek, w których niemal każdy kamień pamięta dużo, albo i jeszcze więcej... Do uśmiechniętych, życzliwych ludzi. Do targów i sklepików pełnych lokalnych smakołyków. Do najlepszych na świecie lodów. I zupy tak tak gęstej i pożywnej, że wydaje się być idealna na zimowy czas.
Ribollita... zupa, w której łatwo się zakochać.
Ribollita
(inspirowane przepisem Jamie Oliver'a „Włoska wyprawa Jamiego”, z moimi małymi modyfikacjami)
ok. 300g białej, drobnej fasoli cannellini (suszona lub świeża w sezonie letnim)
pół niedużej kapusty włoskiej pokrojonej w cienkie paski (w oryginale cavolo nero – dla mnie niedostępne)
listek laurowy
1 cebula – drobno posiekana
2 ząbki czosnku – utarte
1 ziemniak – pokrojony w kosteczkę
3 łodygi selera naciowego – pokrojone
2 marchewki – pokrojone w talarki lub kostkę
oliwa z oliwek
mała szczypta utartych nasion kopru włoskiego
mała szczypta chilli
kilka gałązek świeżego tymianku
1 puszkę (400g) pulpy pomidorowej – polecam wybierać dobrej jakości, np. Mutti, a w sezonie zamienić na pyszne, dojrzałe pomidory
sól, pieprz do smaku
2 kromki czerstwego chleba – pokrojone w kostkę
oraz najlepszą oliwę z oliwek tłoczoną na zimno
ewentualnie dodatkowe kromki czerstwego chleba *
Suszoną fasolę namoczyć w wodzie i pozostawić na noc (jeśli fasola jest świeża – etap namaczania pomijamy).
Ugotować fasolę w świeżej wodzie wraz z listkiem laurowym i pokrojonym ziemniakiem. Odcedzić, zachowując wywar. Połowę fasoli pozostawić w całości , a połowę rozgnieść widelcem lub zmiksować.
W rondlu rozgrzać kilka łyżek oliwy (ilość taka, by zakryła dno rondla). Na małym ogniu delikatnie zeszklić cebulę. Dodać pokrojone warzywa: seler naciowy, marchewki i kapustę, oraz utarty czosnek, szczyptę chili, koper włoski i świeże listki tymianku – całość krótko dusić.
Wlać ok. 1 szkl. wody z gotowanej fasoli, oraz pulpę pomidorową – doprowadzić do wrzenia i gotować na małym ogniu ok. 30 min. Dodać fasolę (w całości i miksowaną) i jeszcze trochę gotować – do miękkości warzyw. Wmieszać pokrojony w kostkę chleb. Doprawić do smaku solą i pieprzem.
Podawać z odrobiną oliwy extra vergine.
* W Toskanii podawano nam ribolittę z dodatkowymi kromkami czerstwego chleba na dnie talerza.
** Najsmaczniejsza jest odgrzewana w kolejnych dniach.
Smacznego!
wtorek, 3 stycznia 2012
Z Aniołami w tle...
Po kuchni rozchodzą się dźwięki z filmowego „City of Angels”.
Może już zbyt stare, może dawno niemodne...
Nic na to nie poradzę, że mnie nieustannie wzruszają.
Tym mocniej, im więcej doświadczeń za sobą zostawiam.
Odgrzebuję w pamięci chwile i gesty, te zupełnie odległe i te całkiem świeże, które wcale nie odchodzą w zapomnienie wraz z kolejnym Nowym Rokiem.
Niektóre są tak stare, że w całości pokryły się kurzem.
Przerzucam pożółkłe kartki rozpadających się książek i przypadkiem odnalezionych zapisków sprzed 20 laty i z uśmiechem wspominam niedawne spotkanie przy kubku herbaty z rumem.
Zbieram garściami pąki dobrych emocji i związuję w pęczek.
Wystawię do słońca i poczekam, aż rozkwitną kwiaty.
A Anioły trzepoczą skrzydłami... :)
Korzenno - cytrusowa herbata z czerwonym winem (lub rumem)
W dzbanuszku (ewentualnie bezpośrednio w kubeczku) zaparzyć ulubioną herbatę (np. czarną), dodając 2-3 goździki, kawałek kory cynamonowej i/ lub 1 gwiazdkę anyżu. Pozostawić pod przykryciem do naciągnięcia naparu.
Dodać kilka cząstek wyszorowanej cytryny i pomarańczy. Wlać odrobinę czerwonego wina. Dosłodzić miodem, jeśli preferujemy herbatę słodką.
Smacznego!