Dzień pierwszy
800 m szutrową, kamienistą drogą, od początku do końca objęte szpalerem cyprysów. Wciąż pod górę. Mniej więcej w połowie drogi rytm zaburzony wysokim, rozłożystym drzewem piniowym. Po prawej i lewej stronie dojazdu - winnice, wydawałoby się, że aż po horyzont. A na samej górze prawdziwy, najprawdziwszy, „z krwi i kości” toskański dom. Takim widokiem wita nas Casale dello Sparviero. Tutaj, w tym gospodarstwie spędzimy najbliższe dni, zanim wyruszymy dalej. Miód rozlewa się na moją duszę. Wiedziałam! Wiedziałam, że żadne zdjęcia wcześniej oglądane w internecie - nie oddają prawdziwego uroku. To co natura tutaj rozgrywa – to czysta bajka.
Co tam bagaże, czekające na rozpakowanie! Kolacja też poczeka! Nic, ale to absolutnie nic nie jest w stanie powstrzymać mnie od „achów i ochów”, które koniecznie muszę właśnie w tej chwili uwiecznić. Złote promienie słońca ścielą się na przyległych polach, ślizgają po murach przepięknego, kamiennego budynku naszych gospodarzy. Chciałoby się powiedzieć: cud – miód i orzeszki piniowe. :) Nawet tutejszy kot nie omieszkał wystawić leniwie pyszczka do ostatnich promieni, przy tym modelowo pozując do zdjęć. Tak więc pierwsze migawki poczynione. Na start, na dzień dobry, choć właściwsza byłaby forma „na dobranoc”, bo przecież słońce już coraz mocniej chyli się ku zachodowi...
A wkrótce potem zapada ciemność. Jakoś tak szybko, niespodziewanie spadła gęsta ciemność nad winnice Chianti. Chciałoby się powiedzieć, że wraz z nią nastała cisza, jak makiem zasiał... Ale gdzież tam! Toż tu za oknem prawdziwa orkiestra gra! Cykanie świerszczy jest tak potężne..., nic tylko wsłuchiwać się w koncert na wiele głosów (a może instrumentów?).
Tak czy siak o sen w takich okolicznościach przyrody – trudno... A i żal uronić choćby jednej chwili...
Dzień drugi
Świt. Koncert za oknem trwa. Tylko orkiestra się zmieniła. Wczorajsze świerszcze zostały zastąpione ptactwem wszelakim. Planowałam się porządnie wyspać, ale nic z tego. Świergolenie ptaków jest tak głośne, że niemal skoro świt otworzyłam oczy. Nie..., nie jestem zła. Chyba nawet wdzięczna, bo za oknem rozpościera się ten sam cudny widok co wczoraj, tyle, że w zupełnie innej oprawie świetlnej. Chmury spowiły toskańskie niebo, ale już zaawansowane w swej wędrówce po nieboskłonie słońce, dzielnie próbuje wyzierać przez pierzaste luki. Lekka mgła spływa na okoliczne pola i winnice. Cyprysy (ciągle w szpalerach, nic się nie zmieniło, a zatem nie śniłam wczoraj) dumnie pną się w górę. Co za dostojny widok! Najprościej mówiąc: dech zapiera.
Zza opadających mgieł, na mocno odległym wzgórzu „rośnie” mi w oczach jakieś miasteczko? Ciekawe, wczoraj go nie dostrzegłam. Chyba za bardzo byłam zaaferowana „wszystkim na raz”. Co to za miejsce...? Przydałoby się jakieś śledztwo małe... Ale to potem, potem...
Tymczasem siedzę przy otwartym na oścież oknie kuchennym, lekki poranny chłód owiewa moją twarz i ramiona, i oddaję się regularnym zachwytom.
I wciąż nie mogę w to uwierzyć: ZNÓW TU przybyłam! Po 5 latach niemal zapomniałam jakich doznań dla oczu i ducha przynosi toskańska, sielska wieś. A przecież to dopiero początek naszej podróży. Wszystko co najpiękniejsze chyba dopiero przed nami?
(PS. Tak naprawdę, Toskanii nigdy się nie zapomina. Właśnie tęsknota za jej pięknem - przygnała nas tu z powrotem.)
Słowo „Toskania” powtarzam uparcie, często i gęsto. Ale jak nie powtarzać, gdy brzmi najpiękniej na świecie? Toskania, Toskania, Toskania...! :) Toskania! :) Toskania! :)
Do południa raczej lenistwo. Rafał zmęczony dwudniową podróżą za kierownicą auta – odmawia dzisiaj wszelkim bardziej oddalonym wycieczkom. Trudno się dziwić, ale mnie oczywiście roznosi, więc chociaż z aparatem po terenie gospodarstwa sobie biegam. Skwar z nieba się leje. Sjesta. Nikt i nic nie wyściubia z domów nosa. Nikt, oprócz mnie, rzecz jasna. Kot też schował się za grubymi murami domu. Pewnie nasi Gospodarze mają mnie za szaleńca. :D
Przed domem ściele się przyzwoity trawnik, na nim stoliki i krzesła dla gości. I jedno, jedyne drzewo, rozłożyste, dające przyjemny cień. To idealne miejsce na kawę.
Już myślałam, że skazana będę (przynajmniej tu - „miejscowo”) li tylko na kawę rozpuszczalną. A tymczasem niespodzianka. W kuchennych szafkach naszego apartamentu znalazłam najprawdziwszą kawiarkę. Przyznaję, że to będzie mój debiut w takim parzeniu kawy, bo w domu rolę tę załatwia ukochany ekspres ciśnieniowy.
Zatem wśród dzisiejszych zakupów żywieniowych w pobliskim sklepie (tutaj „pobliski” oznacza kilka kilometrów) – do koszyka wpadła Lavazza. Idę parzyć. Mam nadzieję, że nic mi w rękach nie wybuchnie. :D
Nie wybuchło. :) Donoszę, kawa jest znakomita. Nie wiem, czy jej „znakomitość” wynika z tego, że naprawdę jest wyśmienita, czy dlatego, że kosztowana na tzw. „łonie” (a jak wiadomo, na „łonie” wszystko smakuje lepiej :D), czy może po prostu, jestem tak zafascynowana miejscem, że nie potrafię obiektywnie spojrzeć na cokolwiek. ;-)
Chyba chcę mieć kawiarkę...
Ciągle gorąco. Choć mam wrażenie, że teraz tylko żar leje się z nieba. Wcześniej był żar z ukropem razem wzięte. Jedziemy rozejrzeć się po najbliższej okolicy.
W pierwszym rzucie zatrzymujemy się w Abbadia a Isola. Przedziwne miejsce. Pięć domów na krzyż (dosłownie), stacja benzynowa jak z innej epoki, miejscowa speluna (doprawdy, trudno nazwać to inaczej :D) z mocno podchmielonym sprzedawcą, nieczynny kościółek i dwie restauracje (dwie w tak maleńkim miejscu?! u nas padłyby już obie...)
Z murów budynków mieszkalnych wyrastają przeróżne dziwaczne konstrukcje, chyba samoróbki. Wypisz – wymaluj – jak huby na drzewach.
W patio zwyczajny, włoski widok: seniorzy siedzą na ławeczkach i konwersują. Od razu wiadomo, że sjesta zakończona.
Jedziemy dalej. Przed nami Monteriggioni. Na wzgórzu wyrasta twierdza z murami obronnymi i (jak podaje przewodnik) z 14 wieżami. Na dole – parking. Schodami okolonymi z obu stron krzakami lawendy – wspinamy się do góry. Na szczęście nie wysoko. Chłopcy odpłatnie okupują mury obronne, a my kobiety i dziewczynki z dołu podziwiamy średniowieczną twierdzę. Założenie nie jest duże, zasadniczo nawet w kilka-, kilkanaście minut można je obejść wzdłuż i wszerz.
Ale...oj! Ile tu pięknych zakamarków! W maleńkich domkach ( kamiennych, a jakże) ulokowały się trattorie i sklepiki z pamiątkami. Głównie odpowiednik naszej rodzimej „Cepelii”.
Godziny są lekko przedwieczorne, w związku z czym słońce cudnym złotem maluje mury. Ogrom detali przyciąga wzrok. Tu donice z kwiatami, tam przed wejściem lilipucie, kolorowe, drewniane krzesełka; tam butelka po winie w wiklinowym koszu wisząca na ścianie. Przed sklepem ze skórzanym obuwiem ekspozycja drewnianych chodaków, które nie wiedzieć czemu kojarzą mi się z Pinokiem... (sic! To sklep typowo turystyczny, z cenami jeszcze bardziej turystycznymi... Głowę dam, że żaden tubylec się tu nie zaopatruje).
Osada może i mikra, ale jak na średniowieczne założenie przystało – kościółek z wieżą być musi. Wewnątrz jego murów niewiele zobaczę, bowiem nie do końca stosownie raczyłam się ubrać (ale jak się ubrać stosowniej, jak temperatury nieprzyzwoite?). Więc tylko głowę wściubiam na króciutką chwilę, a kadłubek pozostawiam w kruchcie. :) Niby zakazu „pisemnego” nie ma, ale... no, szacunek się należy. Tak mam i już.
Zbieramy się do powrotu. Właściciele sklepików też się zbierają. Jeden po drugim zamyka drzwi. Dobranoc Monteriggioni.
Ostatniej nocy nic mi się nie przyśniło. Mam nadzieję, że dzisiaj będą to winnice albo średniowieczne mury. Halo! Czy moje zamówienie zostało odebrane? :)
Ponieważ pytacie o książkę, o której dość tajemniczo niedawno wspominałam – donoszę, że jak nie trudno się domyśleć, była to lektura traktująca właśnie o życiu w Toskanii. Myślę, że wielu z Was zna tą książkę. Ja trafiłam na nią zupełnym przypadkiem i zaczytywałam się do upadłego. :)
Mowa o „Toskania dzień po dniu” (oraz „Mój pierwszy rok w Toskanii” jako pierwsza część z cyklu toskańskiego) autorstwa pani Małgorzaty Matyjaszczyk, Polki, która mieszka i pracuje na toskańskiej plebanii.Pani Małgosia prowadzi również bloga. To na podstawie zapisków z bloga - powstały drukiem książki - pamiętniki.
przepięknie, aż ciężko oderwać wzrok od zdjęć :)
OdpowiedzUsuńpozdrawiam
Małgosiu, jestem oczarowana! Aż mnie w dołku ściska, tak kocham te krajobrazy!:)
OdpowiedzUsuńpIękne zdjęcia i opisy, czekam na więcej:)
Ps. Kawiarka fajna sprawa, też mam :)
Czekam z niecierpliwością na cz 2:).
OdpowiedzUsuńJak ja tęsknię za Toskanią!
Piękne zdjęcia... na zagłębienie się w tekst muszę trochę poczekać, bo rozpakowuję plecaki moich obozowiczów, robię tzw. depionierkę. Obiecuję zajrzeć!
OdpowiedzUsuń:)
Piękne miejsce. Książkę widziałam w sklepie, ale nie zdecydowałam się ją kupić. Może to był błąd?
OdpowiedzUsuńPo twojej opinie widzę, że tak.
ach! och!
OdpowiedzUsuńJak tam pięknie!
ale widoki , cudo i jeszcze kot jakby specjalnie dla Alci:D
OdpowiedzUsuńZgodnie z obietnicą jestem. Na razie nie mam czasu rozejrzeć się dogłębnie, ale widzę, że ten blog może być moją zgubą, zamiast wędrować będę się toczyć po Toskanii :)
OdpowiedzUsuńPiękne zdjęcia Pani robi. Czasami, gdy oglądam czyjeś relacje z wakacji w Toskanii, chciałabym też tu być na wakacjach. Tak jest w tym przypadku. Zazdroszczę samozaparcia w tachaniu sprzętu fotograficznego, ja się zadowalam trochę bardziej skomplikowanym cyfrakiem. Widzę tu też znajome nicki, coś w tym jest, że Toskania i kuchnia są sobie bliskie :) Pozdrawiam słonecznie, ale już nie tak upalnie.
Niezwykła to kraina...
OdpowiedzUsuńMarzeniem moim teraz znaleźć się tam w Toskanii, jajku jak pięknie, rozpływam się, a marzenia się spełniają prawda ?? :D
OdpowiedzUsuńA mam jeszcze takie pytanko, czy oni porozumiewają się w języku angielskim, bo z Włochami to różnie bywa? :)
OdpowiedzUsuńKibi007, w zdecydowanej większości angielski działa. :) Podczas całego naszego pobytu, zdarzyły nam się tylko dwa przypadki, że po angielsku nie szło ani w ząb. Poza tym, no problem. :)
OdpowiedzUsuńPani Małgosiu, dziękuję za odwiedziny!
Pozdrawiam wszystkich weekendowo!
I zapraszam już niedługo - na drugą część wakacyjnych notek. :) A potem na kolejne, bo kilka się ich nazbiera. :)
Książki Małgosi przeczytałam już daaawno i bloga Małgosi znam i odwiedzam od dawna :) . NIe dziwię sie,ze zafascynowała Cię książka Małgosi, sa świetne, lekko,cudownie się je czyta :).
OdpowiedzUsuńNo i są o Toskanii. A w jednej nawet o mnie wspomniała:D
Buziaki Małgoś:*
Pięknie! Jak czytam i oglądam, to tęsknię.
OdpowiedzUsuńPrzepiękne zdjęcia;) Marzę o Toskanii;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie;)
Wow! Normalnie teraz to mnie serce boli, bo tez chciałabym to wszystko na żywo zobaczyć :) Piękne widoki! Miałam tam być w tym rok, ale plany jak to u mnie zmieniły się zupełnie ;) Cudownie jest móc choć u Ciebie to wszystko pooglądać :) Rewelacja!
OdpowiedzUsuńMajanko, wiem. :) Wyłapałam w książce. :)
OdpowiedzUsuńAaa...! Przepadlam z kretesem :/ Chyba zaluje, ze nasze wakacje juz zarezerwowane... I oczywiscie z niecierpliwoscia czekam na kolejne zdjecia :)
OdpowiedzUsuńUsciski!
Ja też czekam na następną relację! Domyślam się, że cieszyliście oczy i podniebienia ;)
OdpowiedzUsuńPrzepiękna relacja i zdjęcia! W Toskanii jeszcze nie byłam, ale po takiej relacji słowno-fotograficznej, aż chce się pojechać :)
OdpowiedzUsuńOch Malgosiu, nawet nie wiesz jak zazdroszcze Ci tych wakacji w Toskanii!!!! to zdecydowanie pozytywna zazdrosc!! :-)) Toskania to jest moje marzenie od dawien dawna i jak tylko Kruszyn podrosnie, mam nadzieje, juz za rok, uda nam sie wyruszyc wlasnie tam! bede zatem Cie pytac dokladnie o noclegi i miejsca!! p.s. piekne foty, ale to oczywiste jak na Ciebie!!! buziak
OdpowiedzUsuńzaraziłaś mnie...A.
OdpowiedzUsuńeh, cudne!
OdpowiedzUsuńPrzepiękne krajobrazy - są miejsca tak urokliwe do których chce się wracać:) Kawiarkę mam taką samą, przywieźliśmy ją z francuskiej prowincji:) Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńEch!!! :)
OdpowiedzUsuńBawcie się dobrze!
Uwielbiam toskańskie obrazki :)
OdpowiedzUsuńJa tam jeszcze wrócę!
Ach ta Toskania, zabija pięknem widoków. :)
OdpowiedzUsuńP.S
Nominuję Cię!
http://sniadaniowewariacje.blogspot.com/2011/07/one-lovely-blog-award.html
Pozwolisz Małgosiu,ze będę wpadać i oglądać raz jeszcze i jeszcze i jeszcze :))..
OdpowiedzUsuńTęsknię za Italią, a w tym roku nie uda nam sie pojechać.
:*
To ja sie przylacze do Majany... :)
OdpowiedzUsuńJa też mam kawiarkę i chyba najlepsza kawa z niej wychodzi, teraz jeszcze dokupiliśmy ręczny ubijacz do mleka i koleżanka Włoszka powiedziała, że taki zestaw to nawet jej mama by zaakceptowała, a podobno w kwestii kawy jest bardzo ostra ;)
OdpowiedzUsuńmarze o takich podróżach!
OdpowiedzUsuńToskania- jestem po uszy w niej zakochana, to właśnie dzięki niej wybieram się na italianistykę;)
OdpowiedzUsuńPozdrowienia, Gosiu (wakacje marzeń)
Przepiękne zdjęcia... aż mnie troszkę serduszko boli, jak na nie patrzę, z zazdrości ;) i z tęsknoty... Choć w samej Toskanii nigdy nie byłam, kocham to miejsce niesamowicie i co roku marzę o wakacjach właśnie w tym miejscu. Wierzę, że kolejny wyjazd do Włoch będzie właśnie wyjazdem do Toskanii :)
OdpowiedzUsuńDodam jeszcze tylko słówko o kawiarce i kawie - posiadam w domu 3 włoskie kawiarki, każda przyjechała z nami z wakacji ;) w codziennym oraz odświętnym parzeniu kawy są niezastąpione, uwielbiam taką kawę :), co rzadko mi się zdarza w przypadku tych parzonych w ekspresach ciśnieniowych - także ja osobiście polecam :))
piękne zdjęcia - jestem zachwycona !
OdpowiedzUsuńDopiero zauwazylam te relacje z wakacji w Toskanii!
OdpowiedzUsuńNadrabiam wiec i czytam nieco spozniona, juz po pierwszym wpisie jestem zachwycona, malgosiu nie tylko piekne obrazy pstrykasz ale jeszcze opisujesz swoje wrazenia cudownie :)
no to lece dalej...
Ja też mam podobną kawiarkę i codziennie piję z niej latte z gorącym spienionym mlekiem i ze szczyptą cynamonu i mielonego imbiru.Pycha!!:)
OdpowiedzUsuńŚliczne zdjęcia i pięknie napisane :) Od razu czuć toskański klimat! :)
OdpowiedzUsuń