Strony
▼
niedziela, 30 września 2012
Migawki z kuchennej szafki - cz.5
Dzisiaj znów lekko naciągam temat "kuchennych migawek", ponieważ odkrywam przed Wami kolejne moje fotograficzne gadżety, niekoniecznie kryjące się w kuchennych szafkach. Są to elementy bardziej "okołokuchenne", ale kto śledzi mojego bloga - ten wie, że bardzo chętnie przeze mnie używane. :)
Serwety, serwetki i skrawki materiałów. Małe i duże. Jedno- i wielokolorowe. W kropki, paseczki, kratki, kwiatuszki i inne wzory... I o różnej fakturze. Zajmują mi całą wielką i głęboką szufladę komody. Uzbierałam ich tak dużo, że czasem do tych upchanych głębiej - rzadko się dokopuję. :) Na załączonych dzisiaj zdjęciach widać tylko część z nich. Budowanie większej wieży groziło katastrofą budowlaną. :D
Ostatnio padło w komentarzach pytanie: gdzie je kupuję?
To nie jest żadna tajemnica: część z nich przywiozłam z zagranicznych podróży, część pochodzi ze sklepów popularnych i dobrze zaopatrzonych firm wnętrzarskich, inne kupowałam w zwykłych sklepach z tekstyliami. Niektóre dostałam w prezencie. Ale największe moje perełki (i zarazem moje ulubione wzory) upolowałam w sklepach typu "secondhand". :)
czwartek, 27 września 2012
Jak on nie lubi batatów!
Wiesz, chyba nie lubię batatów...
Wolę dynię... Po raz kolejny i kolejny słyszę od męża.
Ooo, naprawdę? Jaka szkoda...
Po czym znów kupuję słodkie
ziemniaki, przyprawiam i podaję z kalafiorem, i ciecierzycą, a
podaję anonsując... dynię.
Kochanie, jaka pyszna ta dynia z
kalafiorem! Nie to co bataty...
Małe kłamstewka w kuchni? Owszem,
zdarzają mi się. Ale czy to komu szkodzi? :)
Ponoć cel uświęca środki. :)
Jeśli lubicie szybkie, rozgrzewające
potrawy, to zapraszam dzisiaj na jednogarnkowiec typu balti. Tym
razem w wersji wegetariańskiej.
Balti z batatów, kalafiora i
ciecierzycy
1 kalafior (niezbyt duży)
1 duży batat
ciecierzyca z zalewy (puszka 400g), lub
ok. 2/3 szkl. suszonej (namoczonej na noc, a następnie ugotowanej)
1 cebulka
ok. 1-2 łyżki oliwy / oleju do
smażenia
1 puszka dobrej jakości pulpy
pomidorowej (400g)
1 łyżeczka zmielonego / utartego
kuminu
½ łyżeczki zmielonej / utartej
kolendry
kawałek świeżego imbiru (ok. 2-3cm)
ok. 1 łyżeczka zmielonej papryczki
chilli (albo do smaku)
1 łyżeczka cukru muscovado
ok. ¾ szkl. gorącej wody
sól do smaku
garść świeżej kolendry (lub natki
pietruszki)
Kalafiora umyć, podzielić na
różyczki. Batata obrać ze skórki, umyć, pokroić w grubą kostkę
(ok. 1,5x1,5cm). Cebulkę obrać i pokroić w małą kosteczkę.
Imbir obrać, drobno utrzeć.
W garnku, lub głębokiej patelni
delikatnie zeszklić na oleju posiekaną cebulę. Dodać sypkie
przyprawy: kumin, kolendrę i papryczkę chilli, a także utarty
imbir – krótką chwilkę przesmażyć wraz z cebulą. Dorzucić
łyżeczkę muscovado i cały czas mieszając, jeszcze chwileczkę
smażyć, aż cukier się całkowicie rozpuści. Wrzucić pokrojone
bataty i kalafior – przemieszać, aby otoczyły się oliwą i
przyprawami. Smażyć ok. 1 min. na niewielkim ogniu. Zalać gorącą
wodą i zagotować. Gotować ok. 10 min. Dodać pulpę pomidorową i
ugotowaną wcześniej (lub z puszki, przepłukaną pod bieżącą
wodą) ciecierzycę. Gotować kolejnych ok. 10 min. aż warzywa
zmiękną (nie należy ich rozgotować). W międzyczasie doprawić do
smaku solą.
Przed samym podaniem wmieszać garść
posiekanych listków kolendry.
Podawać np. z chlebkiem naan (ja nie
miałam, podałam więc ze zwykłą bagietką).
Smacznego!
piątek, 21 września 2012
Tarta jesienna z figami
Rankiem z ledwością otwieram oczy.
Rześkie, chłodne powietrze, wpadające przez okno – nie
przyspiesza momentu opuszczenia ciepłej pościeli.
R. budzi dzieci, a zaraz potem wpada do
kuchni i trzaska drzwiami lodówki. Ja w tym czasie podkradam
jeszcze 5 minut snu. Ciiiiszej..., proszę.., ciiiiszej...
A potem gorąca kawa, którą R. parzy
dla mnie w błękitnym imbryczku. Za każdym razem, gdy unosi się z
niego aromat świeżo zmielonych ziaren – powracam myślą do
słonecznej Toskanii... Jakże tam piękna musi być jesień!
Pszczółka codziennie znosi do domu
kasztany. Duże i małe. Wiecie, że już spadają?
Dzisiaj po raz pierwszy schyliłam się
po żółty liść. Chwilę się zawahałam, a zaraz potem wylądował
w torbie z zakupami...
A na targu fioletowo, jak tylko o tej
porze roku to możliwe.
I wrzosy, które zawsze zachwycają, i
śliwki, i bakłażany. I czas fig też nastał.
Upiekłam więc wczesnojesienne ciasto,
zapominając trochę jakby niechcący, że R. wyjeżdża.
A teraz mam dużą foremkę pełną
słodkości i chyba przyjdzie mi z nią zasiąść przy jakimś
smacznym, jesiennym filmie. Chyba, że goście wpadną
niespodziewani...:)
Dzisiaj proponuję tartę na kruchym
spodzie, z nadzieniem z mielonych migdałów, nutą pomarańczy i
gorzką czekoladą. A do tego jeszcze jesienne figi. :)
To bardzo, bardzo smaczne ciasto, ale
uwaga! naprawdę dość tłuste!
Przepis na tartę pochodzi z książki,
którą Wam jakiś czas temu recenzowałam: „A piece of cake”autorstwa Leili Lindholm (klik). To kolejny udany przepis z tej kulinarnej pozycji.
:) Oczywiście, swoim zwyczajem wprowadziłam drobne zmiany, ale
nazwałabym je raczej zmianami kosmetycznymi (np. zmniejszyłam ilość
masła i cukru w migdałowej masie).
Polecam! :)
Wczoraj niektórzy z Czytelników bloga
mieli nadzieję, że zaskoczę Was figami w wytrawnym wydaniu...
No cóż, nie tym razem... Plan był zdecydowanie słodki. :)
Ale tym wszystkim, którzy bardzo
potrzebują inspiracji na figę niesłodką – odsyłam do
archiwalnych wpisów na blogu, wśród których znajdziecie np. przepis na
zapiekane figi z serkiem kozim, tymiankiem i orzeszkami piniowymi (klik),
albo przepis na tartę z figami i gorgonzolą (klik).
Tymczasem weekend rozgościł się na dobre, więc życzę Wam wszystkim przyjemnie spędzonych najbliższych dni! :)
Tarta migdałowa z figami, z
dodatkiem czekolady i pomarańczy
przepis z książki „A piece of cake”
Leila Lindholm – z moimi zmianami
proporcje na dużą formę do tarty
(moja ma średnicę dna ok. 25cm)
Spód z ciasta kruchego:
240g mąki (u mnie krupczatka)
150g bardzo zimnego masła
30g cukru
szczypta soli
1 duże jajko - rozkłócone
ok. ½ łyżki zimnej wody
Mąkę przesiać na stolnicę lub do
misy robota, dodać zimne masło pokrojone w kostkę. Rozcierać, aż
utworzą się małe grudki. Dodać cukier i szczyptę soli –
wymieszać, a następnie wlać rozkłócone jajko i wodę. Zagnieść
szybko ciasto. Gdyby ciasto nadal było zbyt grudkowate i nie zbiło
się w kulę – można dodać jeszcze odrobinę wody.
Kulę ciasta spłaszczyć, zawinąć w folię spożywczą i pozostawić na ok. 30 min. w lodówce do schłodzenia.
Kulę ciasta spłaszczyć, zawinąć w folię spożywczą i pozostawić na ok. 30 min. w lodówce do schłodzenia.
Wypełnienie:
4 -5 dużych fig (lub 8-10 małych) –
pokrojone w dwunastki lub ósemki
250g masła w temp. pokojowej
200g cukru
3 duże jajka w temp. pokojowej
drobno utarta skórka z 1 pomarańczy
65g mąki (przesianej)
300g zmielonych migdałów *
100g gorzkiej czekolady dobrej jakości
– pokrojonej w kostkę
dodatkowo łyżka rozpuszczonego masła
i odrobina mąki – do przygotowania foremki
* Migdały dzień wcześniej
zblanszowałam, usunęłam skórki i suszyłam przez całą noc.
Następnego dnia zmieliłam na drobniutko w blenderze. Można ułatwić
sobie pracę, kupując z dobrego źródła mielone migdały.
Piekarnik rozgrzać do temp. 180st.C (u
mnie grzałki góra – dół). Przygotować dużą formę do tarty –
wysmarować wnętrze rozpuszczonym masłem i oprószyć równomiernie
mąką. Nadmiar mąki usunąć.
Schłodzone kruche ciasto rozwałkować
do średnicy ok. 4-5cm większej niż średnica formy. Wyłożyć
formę ciastem (również ścianki boczne). Odciąć wystające ponad
rant naddatki ciasta. Nakłuć w kilku miejscach widelcem. Podpiekać
spód ok. 15 min.
W międzyczasie przygotować
wypełnienie tarty.
Masło utrzeć z cukrem na puszystą
masę. Cały czas mieszając dodawać po jednym jajku, a następnie
skórkę z pomarańczy, mąkę i mielone migdały. Na koniec wmieszać
kawałki czekolady.
Masę migdałową wyłożyć do formy
na podpieczony spód – wyrównać szpatułką. Kawałki fig
rozłożyć na wierzchu, delikatnie wciskając je w masę.
Piec ok. 55 – 60 min. aż masa się
zetnie. Patyczek włożony w środek ciasta powinien być suchy.
Wystudzić przed podaniem.
Smacznego!
czwartek, 20 września 2012
niedziela, 16 września 2012
Wylądowało UFO, czyli bliskie spotkania trzeciego stopnia :)
Jeśli w kuchni można mówić o
miłości od pierwszego wejrzenia – to tak - to była taka miłość.
Zabujałam się w jednej chwili. :)
Jeśli w kulinariach można mówić o
inspiracji – to tak – zainspirowało mnie konkretne (klik) zdjęcie Eweliny.
Zobaczyłam i wpadłam jak śliwka w
kompot. :)
Jeśli nie wiecie czy patisony są
smaczne – to tak – są pyszne, podobne smakiem do cukinii.
Za to wyglądem biją je na głowę. :)
Jeśli wahacie się czy nadziewać –
to TAK! Nadziewać czym prędzej i czymkolwiek! :)
Ja wykorzystałam zbożowe risotto (na
bazie ryżu, pszenicy i kaszy jęczmiennej perłowej) z kurkami.
Całkiem podobne do tego, które kiedyś prezentowałam na blogu(klik).
Pięknie się teraz prezentowało podane w patisonie.
Biegnijcie na targ po te wesołe owoce
o wyglądzie statku kosmicznego z filmów S-F i nadziejcie tym, co lubicie
najbardziej.
Może spróbujcie sposobu Eweliny(klik)? A może spróbujecie farszu podobnego do mojego?
I zakochajcie się od pierwszego kęsa.
:) Tego Wam życzę. :)
Polecam!
Patisony nadziewane risottem z
trzech zbóż i kurek
2 patisony zielone lub żółte (u mnie
zielone)
½ szkl. mieszanki 3 zbóż: ryż, pszenica, kasza jęczmienna perłowa (użyłam gotową mieszankę ziaren Gallo)
ok. 100g świeżych kurek
1 mała cebulka
ok. 50 ml białego wina wytrawnego
ok. 250 ml wrzącego bulionu (u mnie warzywny) – do risotta
½ szkl. mieszanki 3 zbóż: ryż, pszenica, kasza jęczmienna perłowa (użyłam gotową mieszankę ziaren Gallo)
ok. 100g świeżych kurek
1 mała cebulka
ok. 50 ml białego wina wytrawnego
ok. 250 ml wrzącego bulionu (u mnie warzywny) – do risotta
+ ok. 250 ml gorącego bulionu – do
duszenia patisonów
kilka gałązek świeżego tymianku
2 łyżki oleju roślinnego do smażenia
pieprz do smaku
garść poszatkowanej drobno natki pietruszki
Patisony umyć i osuszyć. Odciąć nożem wierzch z ogonkiem. Łyżeczką wydrążyć miąższ, uważając, by nie przebić ścianek (dobrze sprawdza się łyżeczka do wycinania kulek z owoców).
2 łyżki oleju roślinnego do smażenia
pieprz do smaku
garść poszatkowanej drobno natki pietruszki
Patisony umyć i osuszyć. Odciąć nożem wierzch z ogonkiem. Łyżeczką wydrążyć miąższ, uważając, by nie przebić ścianek (dobrze sprawdza się łyżeczka do wycinania kulek z owoców).
Czysty miąższ (niegąbczasty i bez
pestek) pokroić w kostkę. (Mnie trafiły się patisony, który
miał mało dobrego miąższu – większość była gąbczasta i nie
nadawała się do użytku).
Kurki oczyścić. Jeśli są bardzo zabrudzone – przepłukać pod bieżącą wodą i osuszyć papierowym ręcznikiem. Pokroić dowolnie (malutkie grzybki można pozostawić w całości).
Cebulę drobno posiekać.
W głębokiej patelni rozgrzać olej, wrzucić cebulkę – smażyć do lekkiego zeszklenia. Dodać kurki i miąższ patisonów - smażyć 2-3 minuty na niewielkim ogniu. Wrzucić mieszankę ziaren - chwilę przesmażyć. Zalać białym winem, dodać listki tymianku – dusić, aż do wyparowania płynu. Wlać chochelkę wrzącego bulionu (garnuszek z bulionem najlepiej trzymać na maleńkim ogniu, tak by bulion cały czas był bardzo gorący). Gotować, często mieszając, aż do wyparowania płynu. Bulion dolewać partiami (po 1 chochelce). Doprawić do smaku pieprzem. Zdjąć z ognia gdy ziarna będą al dente – a ostatnia porcja płynu jeszcze nie zdążyła całkowicie się zredukować.. Wmieszać natkę pietruszki.
Nadziać risottem oba patisony. Do
patelni o dużej średnicy (powinna pomieścić oba patisony) wlać
drugą porcję gorącego bulionu (ok. 250ml). Umieścić w niej
patisony i i dusić pod przykryciem na niewielkim ogniu przez ok. 20
min. Co kilka minut można polewać je bulionem, w którym się
znajdują. Patisony powinny być miękkie, ale nadal jeszcze lekko
chrupiące.
Smacznego!
czwartek, 13 września 2012
Migawki z kuchennej szafki - cz.4
Jeśli dzisiejszej fotce miałabym nadać jakieś hasło przewodnie - to byłby to po prostu "rondel". :)
Ostatnimi czasy jest on moją kuchenną dumą i bynajmniej nie został ukryty w czeluściach żadnej z szafek... :)
poniedziałek, 10 września 2012
„...a historia wolno sobie płynie...” kontra ciasto z renklodami
Miniony weekend taki trochę z innej bajki był...
Pokonałam zaledwie trzy minuty
czasoprzestrzeni, owszem, nieco zakręconej - wyszłam z domu,
skręciłam od razu w lewo, potem w prawo i prosto, aż do
najgłówniejszej z najgłówniejszych ulic Gdańska, potem jeszcze
ze sto kroków trochę w lewo i trochę w prawo, i już.
Ostatni krok był decydujący, bowiem
ze zwykłego, codziennego miasta – przeniosłam się w czasy dawne
i jeszcze dawniejsze..
Moja ulubiona Mariacka na jeden wieczór
jeszcze bardziej wypiękniała, jeszcze bardziej odżyła,
rozśpiewała się, a muzyka poważna wartkim strumieniem popłynęła
między kamieniczkami...
Tu i ówdzie z godnością sunęły
Gdańszczanki w czepkach i surdutach, albo groźnie spoglądali
żołnierze z epoki napoleońskiej, przemierzający mariackie
bruki...
Przyjemnie się działo, „historia wolno sobie płynęła”(klik), a przedproża naszych pięknych
kamieniczek radośnie tętniły życiem.
Ja tymczasem zupełnie nieoczekiwanie,
za sprawą mojej małej Pszczółki – utknęłam w zaczarowanym
świecie baniek. Uliczka spowita milionem tęczowych bąbelków
była wprost zjawiskowa... Utonęłam w niej na dobre 200 lat... A
przynajmniej do kolejnego święta ulicy Mariackiej... :)
A jak kulinarnie minął mi weekend?
Cóż, czasem zwyczajnie trzeba iść
za ciosem. Drożdżówki ze śliwką zbyt szybko „się zjadły”
(ach, żeby same...). No i świetnie, nie zamierzałam się umęczać
wspomnieniami i postanowiłam upiec kolejne. A, że przypadkiem nie
starczyło czasu na dłuższe wyrabianie i rośnięcie ciasta (w
końcu w planach miałam wspomniane zakrzywienie czasoprzestrzeni)
to znalazłam im godne zastępstwo.
W ostatnim numerze „Kuchni” (9/2012) moją szczególną uwagę przykuł przepis na ciasto orzechowe z czerwonymi renklodami. To ciasto typu „pieczone do góry dnem”. Jak się zapewne domyślacie, umieszczone na dnie owoce, w połączeniu z brązowym cukrem trzcinowym i masłem – nadają ciastu bardzo smaczny, lekko karmelowy posmak.
Zasadniczo skorzystałam bez większych
zmian z przepisu, od siebie dodając jedynie dodatkową porcję
orzechów i zwiększając temperaturę pieczenia.
I jeszcze mała uwaga, której
zdecydowanie zabrakło mi w przepisie: polecam foremkę (tortownicę,
czy jakąkolwiek inną użyjemy z ruchomym dnem) - wyłożyć papierem do pieczenia
(koniecznie wraz z bocznymi ściankami), inaczej jest duża szansa,
że cały ten przepyszny sos jaki zbiera się na spodzie –
bezpowrotnie wypłynie przez nieścisłości foremki.
Ciasto orzechowe z czerwonymi
renklodami
inspirowane przepisem w magazynie
„Kuchnia” 9/2012 (wraz z moimi uwagami)
ok. ½ kg czerwonych renklod
130g masła
ok. 200g brązowego cukru trzcinowego
1 jajko
½ szkl. śmietany 18% (w oryginale
22%)
150g mąki (1 szkl.)
½ łyżeczki sody oczyszczonej
szczypta soli
1½ łyżeczki przyprawy do jabłecznika
(dałam 1 łyżeczkę cynamonu + ¼ łyżeczki kardamonu + ¼
łyżeczki utartych goździków)
1/3 szkl. bardzo drobno posiekanych
orzechów laskowych (w oryginale włoskie)
1/3 szkl. orzechów laskowych bardzo
grubo posiekanych (dodatkowo – można pominąć)
Umyte i osuszone renklody podzielić na
ósemki lub dwunastki.
Piekarnik rozgrzać do temp. 180 st. C.
Tortownicę o średnicy 20cm wyłożyć ściśle papierem do
pieczenia, wraz z bocznymi ściankami.
Na dno wyłożyć 3 łyżki masła i
wstawić na ok. 1 min. do piekarnika – do rozpuszczenia masła.
Roztopione masło rozprowadzić po
całym dnie, posypać połową (100g) cukru brązowego, a następnie
rozłożyć śliwki, tak aby zachodziły jedna na drugą. Posypać
grubo posiekanymi orzechami.
Do osobnego naczynia przesiać mąkę
wraz sodą oczyszczoną, solą i przyprawami.
Pozostałe masło i cukier utrzeć na
gładką masę. Nadal ucierając dodawać po kolei: jajko i śmietanę,
a następnie wmieszać mąkę z dodatkami, oraz drobno posiekane
orzechy.
Masę delikatnie wyłożyć na owoce –
wyrównać powierzchnię szpatułką.
Piec ok. 50 min. Patyczek wetknięty w
środek ciasta powinien po wyjęciu być suchy).
Przez ok. 10 min. studzić ciasto w
foremce. Potem okrawać nożem dookoła i przełożyć ciasto na
talerz, tak aby warstwa owocowa znalazła się na wierzchu (uważać,
by nie oparzyć się gorącym sosem!).
Można podawać również na ciepło z
kulką lodów waniliowych.
Smacznego!
piątek, 7 września 2012
Na początku była śliwka...
Na początku była... śliwka. :)
Malutka taka, drobniutka, raczej niepozorna, gdy leżała skromnie
przy jej większych siostrach.
Węgierka. Praw-dzi-wa.
Potem przyszła myśl: że tak zimno
jakoś, że znów sweter, że skarpety...
I cynamonem zapachniało, ale
nieokreślenie tak, nie wiadomo gdzie i skąd...
Wizualizacja chyba? :)
A potem już tylko rosło i rosło. Jak
szalone.
I cieplej się zrobiło. I przyjemniej.
I całkiem realnie zapachniało.
Och, jak bardzo!
A na początku przecież...była tylko śliwka.
:)
Drożdżówki ze śliwkami i
kruszonką
Ciasto drożdżowe:
500g mąki
1 op. (7g) drożdży instant
¼ łyżeczka soli
1 łyżeczka cynamonu
100g cukru
2 jajka
100g masła
ok. 200 ml mleka
ok. ½ kg śliwek (najlepsze małe
węgierki)
Przygotować zaczyn drożdżowy:
*(wszystkie składniki zaczynu brać z
ogólnej puli wyszczególnionej powyżej)
Podgrzać 100 ml mleka (powinno być
letnie, nie gorące). Dodać 1 łyżeczkę cukru, całe drożdże, 3
łyżki mąki – wymieszać łyżką i pozostawić na 10-15 min. do
wyrośnięcia.
Pozostałą mąkę przesiać do misy,
wraz z cynamonem i cukrem. Do garnuszka wlać pozostałe mleko
(100ml), wraz z masłem – postawić na małym ogniu i rozpuścić.
Wlać rozkłócone jajka, przestudzone mleko z masłem, oraz
wyrośnięty zaczyn. Wyrabiać (robotem lub ręcznie), aż do
uzyskania gładkiego, sprężystego ciasta.
Pozostawić pod przykryciem, aż ciasto
podwoi swoją objętość) przez ok. 1,5h (czas może być jednak
różny w zależności od mikrowarunków i temperatury panującej w
pomieszczeniu).
W międzyczasie wypestkować i
poprzekrawać na pół śliwki, oraz przygotować kruszonkę.
Kruszonka:
100g mąki (używam krupczatkę)
50g zimnego masła (prosto z lodówki)
70g cukru trzcinowego
½ łyżeczki cynamonu
Zimne masło pokroić w kostkę i
wrzucić do mąki – posiekać nożem, do uzyskania grudek. Dodać
cukier i cynamon. Szybko zagnieść kruszonkę. Pozostawić w lodówce
do schłodzenia.
Przygotować dużą, płaską blachę
(najlepiej taką z wyposażenia piekarnika), wyłożyć ją papierem
do pieczenia.
Wyrośnięte ciasto drożdżowe
podzielić na dwie (w miarę równe) części. Pierwszą część
rozwałkować w podłużny prostokąt (mniej więcej 35x20cm).
Rozłożyć na nim połowę przygotowanych śliwek, zostawiając
wolny pasek wzdłuż dalszego dłuższego boku. Zwijać ciasto w
rulon, wzdłuż dłuższego boku – zaczynając od siebie, a kończąc
na boku z wolnym paskiem. Rulon pokroić ostrym nożem na krążki
gr. ok. 2cm. Każdy układać na blasze, w odstępach ok. 2cm.
Drugi kawałek ciasta przygotować
identycznie jak pierwszy.
Tak przygotowane drożdżówki zostawić
na blasze do kolejnego rośnięcia (na ok. 20-30 min.).
Rozgrzać piekarnik do temp. 180st.C.
Wyrośnięte drożdżówki posypać
grubą warstwą chłodnej kruszonki.
Piec ok. 30-35 min., aż drożdżówki
się zarumienią.
Wyjąć z piekarnika i ostudzić.
Smacznego!
czwartek, 6 września 2012
wtorek, 4 września 2012
Garść wspomnień...
Czas odłożyć wszystko co wiąże się z ostatnimi wakacjami na półkę...
Początek września pewnie dla
większości z nas to początek nowego rozdziału.
Wraz z pierwszym szkolnym dzwonkiem
żegnam lato, nie zważając na kalendarzowe, czy astronomiczne
ustalenia...
Układam rozrzucone myśli i pakuję w paczuszkę wspomnień.
Uporządkowane owijam wstążeczką
utkaną z promieni słonecznych.
Może za jakiś czas, w zimowy wieczór,
będzie okazja powspominać i ogrzać się letnim powiewem zamkniętym
w obrazie...
Beskid Mały. Małe miasteczka i piękna
polska wieś.
Szutrowe ścieżki prowadzące prosto
przed siebie.
Po jednej stronie drewniana chata, mocno
chyląca się już ku ziemi. Po drugiej - krowa w kropki bordo.
Piękne hucuły całe dnie spędzające na zielonych łąkach.
I Wicherek – kucyk do kochania i
przytulanek.
Zielone jabłka w sadzie, maliny na
krzakach i krzaczki poziomek wprost przy drodze.Ciężkie niebo zwisające nad górami i krople deszczu na nosie.
Do zobaczenia znów... kiedyś...
Ps. A przy okazji... nie mogło zabraknąć choćby krótkiej wizyty w
Krakowie, do którego żywię szczególny sentyment... :)
niedziela, 2 września 2012
Rozwiązanie konkursu z nagrodami od Tchibo
Gdybym tak mogła poświęcić tylko
jeden dzień w tygodniu na piknik przy grillu (nie pomijając nawet
okresu zimowego) i wprosiła się do każdego z Was – to niezbicie
wychodzi, że przyszłoby mi kolędować od grilla do grilla przez
okres dłuższy niż rok... Cóż za smaczna perspektywa! O
konsekwencjach dla ciała wolałabym jednak nie myśleć. :D
To prawdziwa przyjemność organizować
konkursy dla Czytelników Pieprzu czy Wanilii. Zaskoczyliście mnie
nie po raz pierwszy. Tym razem objawiło się grono poetów,
smacznie rymując w rytmie letniej biesiady. :) Jaka szkoda, że nie
mam możliwości nagrodzenia każdego z Was!
Trzy nagrody to tak niewiele...,
dlatego proszę o wyrozumiałość dla moich wyborów.