piątek, 29 lipca 2011

Toskania - notki wakacyjne. cz.3

targ w Colle di val D'Elsa

Dzień 4


Zaraz po śniadaniu wyruszamy na targ. Akurat w piątki najbliższy wypada w Colle di val D'Elsa. Jestem pełna nadziei na smaczne zakupy ogólnospożywcze. Poza tym przecież ja wprost uwielbiam targi! Zwłaszcza jeśli dużo na nich zielska wszelakiego. :)
Kramy tutejszego mercato rozkładają się wprost na ulicach i placach. To dzisiejsze zajęło główne piazza i przyległości. Nie trudno więc trafić. Gorzej z miejscem do parkowania. Teraz rozumiem, dlaczego Toskańczycy jeżdżą w przeważającej większości maleńkimi autami. My nie w każdą wolną lukę jesteśmy w stanie się zmieścić... A było się odchudzić przed wyjazdem! :D


Eee tam... Jestem rozczarowana... 90% opanowane zostało przez ciuchy, torebki, buty, etc... Część spożywcza jest naprawdę minimalna: zaledwie kilka stoisk. Wystarczyłoby palców u jednej ręki, żeby policzyć. Z tęsknotą wspominam tamte sprzed pięciu laty... I te z Rzymu, sprzed kilku miesięcy... Ech...
Nic to! Kupujemy trochę owoców, świeżutkie kwiaty cukinii, czarne oliwki (sprzedawca chętnie częstuje; rany jakie one pyszne! w żadnej tam dziwacznej zalewie, jak w naszych rodzimych sklepach), sery: mocno dojrzałe pecorino (kosztuję też fresco, ale zupełnie mi nie smakuje, za bardzo czuć mlekiem), oraz wędzoną scamorzę, zanurzoną w oliwie, oraz pyszność nad pysznościami: kilka plastrów porchetty (czyli pieczonego w całości prosięcia, które trochę straszyło nas swoją głową).
Zakupy uznaję za średnio udane. Trzeba będzie wyczaić miejsce kolejnego mercato.



Nie mam zielonego pojęcia jak tutejsze kobiety dowożą do domów - kwiaty cukinii w stanie nienaruszonym? Moje po godzinie od zakupu, wyglądają dość smętnie. Zupełnie nie przypominają tych ślicznotek ze straganu. A może Włoszki wcale nie mają takich dylematów?
Decyduję się na przyrządzenie najprostszej przekąski. Rach – ciach! plus kilka plamek na bluzce od pryskającego bezlitośnie tłuszczu i chrupiemy kwiaty smażone w głębokim tłuszczu. Dooobre. Chociaż stanie przy rozgrzanym garze oleju w tym upale, to mimo wszystko dość szalony pomysł.


Sjesta? Sjesta! Jeśli wejdziesz w gniazdo wron musisz krakać tak jak one. W końcu, odpoczynek w porze największego upału – gdy się nad tym zastanowić, naprawdę ma sens i uzasadnienie. Rafał i dzieci ani myślą się temu przeciwstawiać. Ze mną trochę gorzej. Niespokojność duszy. :)



Wyruszamy na łowy największych skarbów Toskanii. Nie mamy daleko, raptem drzwi obok. Tak się bowiem składa, że gospodarze „naszego” Casale dello Sparviero (w moim wolnym tłumaczeniu „Dom z jastrzębiem”) nie tylko uprawiają winorośle i gaje oliwne, ale też zajmują się produkcją i sprzedażą swoich wyrobów..
Drzwi do Uffici otwarte na oścież. Nie trzeba się jakoś specjalnie umawiać. Można wpaść niemal w dowolnym czasie. No może poza sjestą.

prezentacja wina w Casale dello Sparviero

Uczestniczymy w krótkiej prezentacji wyrobów, prowadzonej przez przystojnego Filippo (ach ci Włosi!). Jakie to proste, parę uśmiechów, trochę drobniutkich łyczków i już kilka butelek wina jest nasza... Decydujemy się i na delikatne różowe, i te wytrawne, czerwone – w tym takie, które opatrzone są znakiem czarnego koguta.
Jeszcze tylko łyk oliwy (zielonkawa i pikantna w smaku) i kolejny zakup dokonany. Okazuje się, że swoją ostrość oliwa zawdzięcza liściom papryczek pepperoncino, które włączane są w procesie wyciskania oliwy z oliwek.

prezentacja wina w Casale dello Sparviero

Z zapłaconym rachunkiem wędrujemy do cantina, gdzie uśmiechnięta od ucha do ucha Włoszka pakuje w karton nasze zakupy. A od siebie dorzuca jeszcze w prezencie spory słoik miodu, oczywiście z etykietą jastrzębia.
Proponuje nam oprowadzenie po wytwórni. Fajnie! :) Co prawda małą komplikacją jest fakt, że w cantina nikt nie mówi po angielsku, więc raczej musimy się domyślać co jest co i jak działa. :D

Castellina in Chianti

Castellina in Chianti. Na dzień dobry rzucamy się na lody. Gelateria znajduje się na obrzeżu miasteczka i oferuje absolutny raj w gębie.
Ledwo zagłębiamy się w pierwszą uliczkę prowadzącą w kierunku starej części i nagle spływa na mnie olśnienie... Przecież my tu już dawniej byliśmy!

Castellina in Chianti

Spacerując, co chwilę odkrywam zapomniane szczegóły: tędy szliśmy! O! Ten sklep nic się nie zmienił! Kościół! Pamiętasz Rafał? Wtedy też fotografowałam tę wieżę i ciebie na schodach!
I ten przedziwny kamienny tunel, przekryty kolebkowym sklepieniem... Mam wrażenie, że prowadzi przez całą długość miasteczka. On też się nie zmienił. Chociaż...chyba zyskał nowe oświetlenie...?

Mieszkańcy wysypują się przed domy i przysiadają na ławeczkach. Zasadniczo normalny widok. Okupuję schody kościółka i obserwuję jedną z takich scen: dwie starsze panie prowadzą żywą konwersację, a towarzyszący im mężczyzna regularnie przysypia. Przy czym siedzi prosto i ani przez chwilę nie zdradza swojej małej tajemnicy. :)

zwykły dzień w Castellina in Chianti

Opuszczamy maleńką Castellinę, a w drodze powrotnej zatrzymujemy się na kolację w tym przedziwnym miejscu, do którego trafiliśmy pierwszego dnia (Abbadia a Isola). Lokujemy się w jednym z dwóch sąsiadujących ze sobą lokali. Kryteria wyboru są proste: dzieci koniecznie chcą pizzę. Jeden ją oferuje, drugi nie. Karta dań jest bardziej niż skromna i czuję, że dzisiaj nie pojem. Ostatecznie decyduję się na ribollitę di toscana (gęstą zupę warzywną, z fasolą i pieczywem na dnie; do zupy podano osobno krążki surowej cebuli i tarty parmezan – z cebuli raczej nie skorzystam), a dla wszystkich po pizzy. Każdy inną, więc tak sobie próbujemy i porównujemy. Szczerze mówiąc, szału nie ma i o powrocie do tego miejsca nawet nie myślę.

ribbolita di toscana

Kolacja zakończona. Nikt z obsługi się nami nie interesuje. Ruszamy więc na poszukiwania personelu celem uiszczenia rachunku. Nie do wiary! Żywego ducha w całym lokalu! Ani za barem, ani przed barem, ani nigdzie, przed lokalem też pusto... O rany, wszyscy się ulotnili! :D Czy to znak dla nas, że my też powinniśmy? :D Wracamy do stolika. Czekamy, czekamy, czekamy...czekamy... O matko i córko! cóż to za miejsce? :D
W końcu pojawia się... boski Adonis... Adonis może i jest piękny, i ma milion czarnych loków na głowie, ale ani pół słowa po angielsku nie czai... :D Nawet na migi nie chwyta, że finito, że bill, że buonanotto... Adonis nie zważając na naszą obecność, ochoczo porządkuje nam stół, przerzucając resztki jedzenia z talerza na talerz i gubiąc sztućce po posadzce.
Nie wytrzymam! Gdzie jest ten pierwszy (mniej boski), co w ludzkim języku gadał?!
Czeski film, słowo daję! Kropkę nad „i” stawia Maja, prezentując, że surową cebulę, posypywaną tartym parmezanem można jeść jak jabłko. Czy to moje dziecko???
Koniec końców stary kelner się odnajduje, rachunek zostaje uregulowany, a my czym prędzej uciekamy z tego miejsca. :D
Uwaga! Nie polecam! :D


Dzień 5

Dzisiaj żegnamy się z Casale dello Sparviero. Nie musimy się spieszyć, bo primo: nie mamy określonego czasu wymeldowania, a secundo: w nowym miejscu oczekują nas nie wcześniej niż o 14. Tak więc wykorzystuję jeszcze ostatnie chwile na złapanie kilku kadrów okolicy (pomijam fakt, że wszystkie możliwe popełniłam już wcześniej). Maja mi towarzyszy, więc skrzętnie wykorzystuję sytuację, by skraść jej obiektywem kilka uśmiechów (ostatnio to coraz trudniejsze). Tutejszy kot chyba właśnie zażywa sjesty, bo ani myśli współpracować w kwestii: fotograf – model. Phi! Ale na drapanko chętnie przybiegał! A teraz taka zapłata. Koci niewdzięcznik.

popularny widok terenów Crete Senesi

Bagaże czekają. Pakujemy się do auta i... żegnaj Chianti! Udajemy się na południe Toskanii. W bezpośredniej okolicy Montepulciano czeka nas druga część naszego urlopu.
Podróż trwa 1,5 godziny. Widoki po prawej i lewej zmieniają swój charakter. Im dalej od Chianti – stają się coraz mniej zielone, coraz mniej winne. W zamian całe połacie pól przybierają barwy żółci, ochry, beży. To pola zbóż ścielą się po wzgórzach i pagórkach toskańskich. Albo to co po zbożach zostało, bo w wielu miejscach już po żniwach.
Docieramy do Montepulciano, a w chwilę potem meldujemy się w Agriturismo „Il Casalone”. Ależ tu inaczej!
Tam w Chianti - bardziej ascetycznie, bardziej toskańsko „pocztówkowo”, a tutaj raczej sielsko, wiejsko i swobodnie.
Robimy krótki obchód po posiadłości. Dom gościnny typu bungalow, „toskanizujący”, mnóstwo lawendy wokół, altanki, kamienny grill, i wytęskniony przez dzieci basen. Jest też ogród warzywny i sporo drzew owocowych, dostępne dla wszystkich gości. I drzewa piniowe.
Dzieci oczywiście cały czas marudzą, że chcą do wody. Nie ma rady, żywioł wzywa! Idziemy się chlupać. I nie wychodzimy z wody aż do kolacji. W końcu było to do przewidzenia, prawda? :D

14 komentarzy:

  1. Następna świetna relacja.
    Pięknie podróżowałaś. ; d

    OdpowiedzUsuń
  2. Cudnie sie czyta i oglada! Poprosze o jeszcze! :)))

    Ściskam:*

    OdpowiedzUsuń
  3. Cudowne zdjęcia. Nacieszyłam oczy widokami.

    OdpowiedzUsuń
  4. Swietnie sie Ciebie czyta Malgosiu! Siedze i zakreslam kolejne miejsca na mapie na wrzesien ;) Choc i tak juz wiem, ze przeciez na wszystko czasu nie starczy... No ale dobrze jest miec wybor ;)

    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  5. Rewelacyjna podróż, czekam na kolejne odcinki :)

    OdpowiedzUsuń
  6. No i już sprawdziłam gdzie nocowaliście :) Oj Małgoś, jak narobiłaś mi ochoty na wyjazd w tamte rejony

    OdpowiedzUsuń
  7. Ma zazdrość wzrasta, chcę więcej!!! Szkoda, że część kulinarna przysłonięta ubraniową (?) ale co tam, dla chcącego nie ma nic nie możliwego, jak widać na załączonym obrazku, pozdrawiam czekoladowo!

    OdpowiedzUsuń
  8. nie moge sie zatem doczekac dalszej czesci! Malgosiu, jak Ty to robisz, ze tak pieknie piszesz i fotografujesz???? :-))

    OdpowiedzUsuń
  9. Jejku, boska relacja. Szczególnie Ci za nią dziękuję, bo za trzy tygodnie jadę właśnie do Toskanii. Właściciele domu, w którym będziemy mieszkać produkują wino i oliwę. Ja cały czas myślę i czytam o Toskanii, więc tym bardziej cieszę się, że tu trafiłam. Przepiękne zdjęcia!!!

    OdpowiedzUsuń
  10. Piękna ta Toscania
    http://swiat-kuchni.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  11. Wspaniałe! Wspaniałę zdjęcia!!

    OdpowiedzUsuń
  12. Cudowne te Twoje zdjęcia!! Zaraz mi pęknie serce! Rany jak ja bym chciała tam być. Zwariowałam na punkcie Toskanii po obejrzeniu filmu Bertolluciego "Ukryte pragnienia" ehh. Póki co musi mi wystarczyć google maps, bo na prawdziwą wycieczkę w tamte strony, czy w ogóle do Włoch jeszcze długo mnie stać nie będzie zdaję się. Powiedź drogo?
    Piękno w czystej postaci!Pozdrawiam ciepło:)

    OdpowiedzUsuń
  13. Smakowita relacja, Małgoś. Ribollita na mnie mocno podziałała :)

    A te zdjęcia... To jest po prostu coś pięknego.

    OdpowiedzUsuń
  14. Malgosiu, nei moge nei dodac ze B&W piwnice i "dziadki" sa wspaniale, piekne!

    Kwiaty cukini - naprawde one tak szybko wiedna? Moze kazy ma w przydomowym ogrodku? :)

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za pozostawiony komentarz. :) Jestem winna Ci informację: blog jest moderowany, spamowi i pyskówkom mówimy stop. We wszystkich innych sprawach zapraszam. :)