poniedziałek, 30 lipca 2012

Dużo, dużo owoców – pyszna, pyszna tarta :)


Zgodnie z pozostawioną niedawno obietnicą – powracam dzisiaj do książki „A piece of cake” autorstwa Leili Lindholm. Tym razem już nie z teorią, a praktyką. :)
Przyznaję uczciwie, wahałam się w kwestii wyboru wypieku – przepisy zawarte w książce – są proste i zachęcające, ale jednocześnie trudno znaleźć jakieś zupełnie nieznane perełki. Postawiłam zatem podstawowe kryterium – cokolwiek, ale niech będzie mocno owocowo. W końcu kiedy, jak nie teraz? . :)
Tarta nazwana u Leili „berry royal” wydała się być idealna. Dużo owoców zatopionych w pieczonej miksturze na kruchym spodzie... :)


Problem pojawił się podczas pracy... Ja po prostu nie umiem bezkrytycznie podchodzić do przepisów. :D Nawet jeśli jest idealny – zwykle coś od siebie dodaję, albo przeciwnie – odejmuję. :D
Tutaj zaistniało i jedno i drugie. Z czego najważniejszy jest fakt, że podwoiłam w stosunku do oryginalnego przepisu ilość owoców, a zmniejszyłam ilość mikstury, zmieniając jednocześnie trochę jej skład. Być może, zmian bym nie wprowadziła, gdyby udało mi się ze stuprocentową pewnością ustalić polski odpowiednik nabiału zwanego „cheese curd”. Pomysły były różne, niestety wykluczające się. Pozbyłam się kłopotu – usuwając z przepisu tajemniczy składnik. W końcu śmietanka z jajkami, jak wiadomo pysznie się ścina i bez twarożków. Pomniejsze zmiany przemilczę, zwłaszcza, że i tak ujęłam je w zmodyfikowanym przepisie. :)

Tarta oczywiście zniknęła w okamgnieniu i zdecydowanie okazała się godna uwagi wszystkich domowych łasuchów. :)
Wam również polecam. :)



Tarta z owocami jagodowymi
inspirowane przepisem na berry royale wg „A piece of cake” Leili Lindholm - z moimi zmianami

Kruche ciasto:
240g mąki (u mnie krupczatka)
150g bardzo zimnego masła
30g cukru
szczypta soli
1 duże jajko
ok. ½ łyżki zimnej wody

Mąkę przesiać na stolnicę lub do misy robota, dodać zimne masło pokrojone w kostkę. Rozcierać, aż utworzą się małe grudki. Dodać cukier i szczyptę soli – wymieszać, a następnie wbić całe jajko i wodę. Zagnieść szybko ciasto. Gdyby ciasto nadal było zbyt grudkowate i nie zbiło się w kulę – można dodać jeszcze odrobinę wody.
Kulę ciasta spłaszczyć, zawinąć w folię spożywczą i pozostawić na ok. 30 min. w lodówce do schłodzenia.

Śmietanowa mikstura:
3 jajka
ok. 60g cukru
200g śmietany 36% (używam Piątnicy w kubeczku – jest b. gęsta)

Jaja ubić z cukrem. Wmieszać śmietanę.

Oraz:
ok. 60g mielonych migdałów
ok. 40g jasnego cukru trzcinowego
ok. 300g owoców jagodowych (u mnie mieszanka czarnej i czerwonej porzeczki, jagód leśnych, malin)

Nagrzać piekarnik do temp. 180st. C (grzałki góra – dół).
Przygotować dużą formę do tarty (28-30cm) – posmarować masłem. Ciasto rozwałkować do średnicy ok. 5cm większej niż średnica formy. Wyłożyć formę ciastem (również ścianki boczne). Odciąć wystające ponad rant naddatki ciasta. Nakłuć w kilku miejscach widelcem. Podpiekać spód ok. 20 min.
Wyjąć z piekarnika i lekko przestudzić (kilka minut). Mielone migdały wymieszać z cukrem trzcinowym. Mieszanką wysypać równomiernie spód kruchego ciasta. Nałożyć umyte i osuszone owoce i zalać śmietanowo – jajeczną miksturą. Od razu wstawić do piekarnika. Zapiekać kolejne ok. 45min., aż masa jajeczna się zetnie. Ostudzić przed podaniem.
Smacznego!



czwartek, 26 lipca 2012

„A piece of cake”


Pomimo tytułu, nie proponuję Wam kawałka ciasta. :)
Dzisiaj będzie kilka słów o książce...
I pomimo ostatnich bardzo głośnych spraw w temacie plagiatu (klik) pewnej książki (który niestety dotknął i mojego bloga) – bynajmniej nie o tym będę pisała.
Karmienie się złymi emocjami nie wychodzi na dobre kulinariom, więc niech przykre sprawy toczą się poza  kuchnią...


O czym zatem...? :)
O „A piece of cake” Leila'i Lindholm.
Prawdopodobnie nigdy nie zwróciłabym na nią uwagi, gdyby nie jej recenzja na blogu Pauliny. :) Nie będę ukrywać, że w słowach Pauli najbardziej zaintrygowała mnie opinia, że zdjęcia w książce są... cukierkowe. :) Bardzo! Ale to bardzo byłam ich ciekawa. :)

To już kilka tygodni, jak książka trafiła na mój regał, a tyle czasu, to wystarczająco długo, by przestudiować ją strona po stronie nawet kilka razy...
Oglądałam, studiowałam, oglądałam... i mimo początkowego zawodu: gdzie te cukierki? - doszłam szybko do wniosku, że jest... fajnie. :)
Książka jest naprawdę starannie wydana, dokładnie tak jak lubię: twarda oprawa, matowy, gruby papier, i szycie (nie lubię klejonych książek, prędzej czy później zaczynają się rozpadać). 

A zdjęcia? Ich autorem jest WolfgangKleinschmidt. Są kolorowe, radosne, ale... nie..., chyba jednak nie cukierkowe... :) Jak dla mnie utrzymane w sielskim klimacie. Najbardziej podobają mi się szerokie kadry, z ogrodem, domem i dziećmi w tle. Są swobodne i pełne energii. 

Przepisy autorka podzieliła na kilka grup, w tym np. ciasteczka, tarty i flany, babeczki i muffiny, ciasta mniej lub bardziej tradycyjne, bułeczki. Znalazło się również miejsce na wypieki bez pieczenia, sosy, kremy i marmolady i nawet pieczywo.
Przekrój przez słodkości w książce jest dość szeroki, tak więc każdy znajdzie dla siebie coś ciekawego.
I choć są drobiazgi, które mniej mi się podobają (np. zdecydowanie wolę, gdy przepis podany jest od początku do końca, bez odwołań, typu ciasto podstawowe weź ze strony X, a polewę ze strony Y) – to w ogólnym rozrachunku książka jest całkiem łakomym kąskiem. :)


Jak powszechnie wiadomo, wszystkie Pszczoły, a już na pewno  5-letnie Pszczółki kochają wszelkie babeczki za ich cudną babeczkowatość :D Nie było rady!  na zdjęciach widać pierwszy popełniony wypiek z przepisu Leili.
Jak najbardziej wyszły, smakowały, ale przepisu nie będzie. Wybaczcie! Mam wrażenie, że większość muffinów, które tutaj zamieszczałam i tak smakuje, i wygląda podobnie, więc wystarczy tego dobrego. :D
Ale obiecuję, że już wkrótce pojawi się na blogu inny wypiek inspirowany przepisem z książki „A piece of cake”. :)

wtorek, 17 lipca 2012

Migawki z kuchennej szafki - cz.2


Tym razem może nie z szafki, a z parapetu, gdzie zalegają sobie moje kuchenne deski. Jedna z nich jest bardzo, bardzo stara (podobno ma ponad sto lat), ma zgoła niekuchenną historię  i nigdy nie poczuła noża... Jest piękna i służy mi tylko do zdjęć.  :)

niedziela, 15 lipca 2012

Arancini


Nie są może szczególnie trudne do wykonania, ale potrzeba trochę czasu i pewnej wprawy. O ile tego pierwszego udaje mi się uszczknąć, o tyle z tym drugim – zdecydowanie gorzej. :)
Arancini to ryżowe kulki, nadziewane na wiele sposobów i smażone w tłuszczu. 

Ich ojczyzną podobno jest Sycylia. A ja dla odmiany jadłam je w Rzymie.




Podejrzewam, że traktowane są nieco po macoszemu, bo nie natrafiłam na nie w żadnej z restauracji, za to i owszem, można było je spotkać w lokalach specjalizujących się sprzedażą „przegryzek na wynos”.
Idealnie kuliste, chrupiące na zewnątrz, mięciutkie wewnątrz i wypełnione pysznym farszem. Taki jest ideał. :)
Niestety! Moim z wyglądu do ideału bardzo daleko. Rzekłabym, że prezentują się marnie jak kotlety mielone. :D


Dlatego proponuję przeczytać listę składników, następnie zamknąć oczy (żeby fotoprezentacja zbytnio nie drażniła) i wyobrazić sobie jak arancini mogą miło smakować... :)
Do przygotowania ich specjalnie przyrządziłam risotto (ale z powodzeniem można wykorzystać jego nadwyżki, jeśli pozostały nam po obiedzie). A do nadzienia wykorzystałam młodą cukinię, wraz z kwiatami i mozzarellę. 

  Arancini z młodą cukinią i mozzarellą

Risotto:
1 cebulka
1,5 szkl. ryżu (canaroli lub arborio)
2-3 łyżki oliwy do smażenia
ok. 100 -150ml białego, wytrawnego wina
ok. 30g suszonych pomidorów
ok. 750ml bardzo gorącego bulionu
ok. ½ szkl. świeżo utartego parmezanu
pieprz do smaku

Oraz:
ok. 150g malutkich cukinii (u mnie wraz z kwiatami)
1 kulka mozzarelli
garść orzeszków piniowych
1 jajko - rozkłócone
ok. 1 szkl. bułki tartej
olej do głębokiego smażenia


Przygotować risotto:
Jeśli korzystamy z suszonych pomidorów z zalewy oliwnej wystarczy pokroić je w cienkie paseczki. Jeśli pomidory są ususzone i widać na nich ziarenka soli – wpierw zalać je wrzątkiem i pozostawić do namoczenia na ok. 5 min. Potem odcedzić i drobniutko pokroić.
Cukinię (i kwiaty) pokroić w drobniutką kostkę. Mozzarellę również rozdrobnić. Orzeszki piniowe podprażyć na suchej patelni.
W głębokiej patelni rozgrzać olej, wrzucić cebulkę – smażyć do lekkiego zeszklenia. Wrzucić ryż - chwilę przesmażyć. Zalać białym winem – dusić, aż do wyparowania płynu. Wlać chochelkę wrzącego bulionu (garnuszek z bulionem najlepiej trzymać na maleńkim ogniu, tak by bulion cały czas był bardzo gorący). Gotować, często mieszając, aż do wyparowania płynu. Wrzucić pokrojone suszone pomidory. Bulion dolewać partiami (po 1 chochelce) do momentu, aż ziarna zupełnie zmiękną. Odparować cały nadmiar płynu. Doprawić do smaku pieprzem. Zdjąć z ognia i wsypać parmezan – wszystko dokładnie wymieszać (ryż powinien być raczej kleisty).

Następnie:
Całość lekko przestudzić. Wmieszać rozkłócone jajko.
Nakładać na dłoń czubatą łyżkę ryżu – do środka kłaść niewielkie ilości cukinii, mozzarelli i pinioli. Na wierzch nakładać drugą łyżkę ryżu i formować dłońmi kulę.
Kulki panierować w jajku i w bułce tartej (należy robić to bardzo delikatnie, bo kulki łatwo się rozpadają).
Olej rozgrzać w garnku lub wysokiej patelni. Kulki smażyć w głębokim tłuszczu, aż do uzyskania złocistego koloru.
Gotowe odłożyć na chwilkę na papierowe ręczniki, w celu odsączenia z tłuszczu.
Smacznego!

poniedziałek, 9 lipca 2012

Lubię... lato :)


Jak łatwo przyzwyczaić się do myśli, że lato po prostu jest.
Przyniosło swoje dary i rozpieszcza...


Lato uzależnia.
Od smaków.
Od barw.
I słońca na wypłowiałym niebie.
I ciepłych, dużych kropli deszczu.
Spoglądam w twarze przechodniów i widzę radosne uśmiechy.
Na targu tłoczno codziennie.
Przychodzę tu każdego popołudnia.
Pachnie! Owocowo!
Stąd trudno wyjść bez kolejnych kilogramów soczystej przyjemności.
Chłonę zachłannie. Na teraz, na później, na cały rok.



Piekę dużo owocowych ciast.
Zwłaszcza drożdżowe mają u nas wielką popularność.
Ale i na lekki, ciepły deser z pieczonych pod kruszonką owoców dobrze się skusić.
Zwłaszcza jeśli znów się przesadziło z zakupami na owocowym rynku. :)



Letnie owoce pod kruszonką (crumble)
na 4 porcje

Kruszonka:
25g płatków owsianych (górskich)
1 łyżka mąki
40g jasnego cukru trzcinowego
40g zimnego masła

Płatki, mąkę i cukier wymieszać. Dodać kawałeczki zimnego masła. Dość szybko zagnieść kruszonkę. Schłodzić w lodówce (ok. 30 min.).

Letnie owoce, np.:
małe truskawki
maliny
czereśnie
brzoskwinie lub nektarynki (pokrojone na kawałki)
jagody (ok. 1 łyżki / 1 ramekin)

W naczynkach rozłożyć po kilka sztuk umytych i osuszonych owoców. Na wierzchu posypać schłodzoną kruszonką.
Zapiekać w piekarniku rozgrzanym do 180st.C przez ok. 15 min.
Podawać gorące. Pysznie smakują z gałką lodów waniliowych.
Smacznego!

niedziela, 8 lipca 2012

Maksymalnie owocowo...


...będzie jutro na blogu. :)

wtorek, 3 lipca 2012

Szczypta beztroski z truskawkami


Chyba nie warto dorastać?
A może tak naprawdę nigdy tego nie robimy i tylko „niechcący i nieoczekiwanie” skrywamy nasze dziecięce fantazje pod długim i trochę za ciężkim płaszczem wieku?
Bycie dzieckiem to nie wstyd. To radość i spontaniczność. Nieskrywane emocje. Śmiech i płacz w jednej chwili. Brudna buzia. Prawy but na lewej nodze i otarte kolano. Nieustający bałagan na regale i zapomniana skarpetka pod łóżkiem. Bohaterowie bajek, którzy na pewno są prawdziwi. I magiczny pył. I przytulanka ukochana. No i słodkości, które osuszą każdą łzę.



Marzę, że jestem dziewczynką, taką jak dawniej (i co komu szkodzi, że trochę już wyrośniętą :)). Nawet jeśli nie codzienne się w nią zamieniam, to chociaż w tych chwilach, gdy zatracam się w swoich „zabawkach”. :) Jak one cieszą! Zupełnie jak dawniej, gdy nosiłam dwa kitki i kokardki na głowie. Gdy, wraz z przyjaciółką całymi godzinami bawiłyśmy się na mrozie „w mięso” (czyli sklep mięsny :)). Gdy nie licząc kalorii, zajadałam się kolejnym kawałkiem drożdżówki, którą babcia wyjęła z prodiża, albo wylizywałam do czysta miseczkę po truskawkach z dużą ilością śmietany i jeszcze większą ilością cukru..., nie bojąc się, że to nie wypada...)

Szczypta beztroski – dzisiaj bezcenna...



Z założenia miałam przygotować eton mess, czyli tradycyjny deser na bazie kremowej śmietanki, truskawek i bezy. Ale w lodówce zalegało mascarpone. Nie lubię sztywno trzymać się przepisów, nawet jeśli dotyczą potraw czy deserów narodowych. :D Powstał więc eton mess po liftingu. :) Zapraszam na odrobinę beztroski.  Nie myślcie o kaloriach, bo to psuje smak! :)


Kremowy deser, lekko cytrynowy, z truskawkami i bezami
(ok. 6 porcji)

250g serka mascarpone
200g śmietanki kremowej 36% (moja ulubiona to Piątnica w kubeczkach – jest bardzo gęsta i nie trzeba jej ubijać)
cukier puder (ilość do smaku – u mnie ok. ½ szkl.)
drobno otarta skórka z 2 cytryn
kilka sztuk bezików
truskawki (ilość na oko, w zależności od wielkości używanych pucharków lub innych naczyń do serwowania)

Mascarpone lekko ubić z cukrem pudrem. Dodać skórkę z cytryny i ubitą na sztywno śmietankę. Delikatnie wymieszać -najlepiej ręcznie.
Umyte i osuszone truskawki – odszypułkować i pokroić na ćwiartki.
Bezy pokruszyć (niezbyt drobno).
Do pucharków układać warstwami: po 2 łyżki kremu – truskawki – bezy, itd. aż do wyczerpania składników.
Smacznego!

poniedziałek, 2 lipca 2012

Ulubione...


Kaszubskie najlepsze. :)
Jutro zapraszam na popularny deser truskawkowy. :)