poniedziałek, 30 listopada 2009

Kremowy deser z kawą Douwe Egberts



O swojej miłości do kaw pisałam już wielokrotnie. Zwykle w kontekście stricte kulinarnym, gdy prezentowałam ciasto lub deser z jej dodatkiem. Dzisiaj będzie podobnie; choć nieee...może jednak inaczej, bo na przykładzie konkretnej marki. Jakiś czas temu zostałam poproszona o wypróbowanie nowej na polskim rynku kawy. Gdyby szło o kostki rosołowe, czy inne zupki w proszku – właściwie nie byłoby tematu. Ale kawa to mój mały nałóg (szczęśliwie chyba jedyny, nie licząc nałogu fotograficznego... Hmm... czy pasja może być nałogiem?).

Douwe Egberts. Nie będę rozpisywać się o tradycjach tejże marki na świecie, czy powielać reklamowych informacji, które każdy zainteresowany znajdzie na stronie producenta, czy wielu innych portalach. Ja zajmę stanowisko czysto konsumenckie, od strony subiektywnych doznań. Szczersze tym bardziej, że nieopłacone.
A zatem:
Po pierwsze: pozytywne pierwsze wrażenie wzrokowe. Ładne, eleganckie opakowania – to rzecz, która dla mnie – estetki – ma niemałe znaczenie. Lubię otaczać się ładnymi przedmiotami, także w kuchni. Idealnie więc, jeśli na sklepowej półce mogę odnaleźć dobrą jakościowo zawartość w pięknym opakowaniu. Zarówno szklany słoiczek z kawą rozpuszczalną, jak i sztywne pudełeczko z kawą mieloną wyglądają po prostu zachęcająco. Do tego dochodzi jeszcze zaleta praktyczna, dotycząca głównie opakowania kawy mielonej, które to zostało zaopatrzone w bardzo wygodne, zamykane wieczko. Każdy kto narzeka na otwarte opakowania z wietrzejącą kawą – doceni to proste, acz pomysłowe rozwiązanie.
Po drugie: smak... No cóż, obie wersje: Gold i Black, bazujące na ziarnach Arabica – to po prostu moje smaki, takie jak lubię. W żadnej z wersji – nie wyczułam choćby najmniejszej kwaśnej nuty, która w mojej ocenie dyskwalifikuje kawę już w przedbiegach. Black jest mocna, wyrazista w smaku. Gold – delikatna, ale aromatyczna (to moja wersja późnopopołudniowa). Nie umiem powiedzieć, która lepsza. Dla mnie obie równie dobre.
I po trzecie: dopatrzyłam się pewnej „wady”. Otóż tak się składa, że mam niezwykle dobrze rozwinięty zmysł powonienia (doprawdy, czasem to w życiu przeszkadza, zwłaszcza, gdy w nocy zrywam się na równe nogi, bo wyczuwam np. zapach z oddalonego pożaru). I tenże mój nos wyczuł różnicę w zapachu świeżo otwartych kaw: rozpuszczalnej i mielonej. Może ktoś inny w ogóle nie zwróciłby na to uwagi (w sensie – nie wyczuł, bo różnica jest dość subtelna), ale dla mnie kawa rozpuszczalna pachnie mniej aromatycznie, niż jej mielona koleżanka. A ponieważ aromat kawy jest dla mnie równie ważny jak jej smak, więc osobiście biorę to za pewną małą niedoskonałość.

A teraz wracając do kawy w ujęciu kulinarnym, o którym była mowa w pierwszych zdaniach... Otóż przygotowałam niewielki kawowy deser. Może pomyślicie, że to co widać na zdjęciach – to dwukolorowa pitna kawa. Ale nie. :) Tego się nie pije, a przynajmniej nie w całości. :) Dolna warstwa to coś jakby galaretka..., albo bardziej kawowa panna cotta. Część górna – to bardzo słodki, schłodzony, kawowy syrop. Uwaga! Deser tylko dla osób kochających smak mocnej kawy! :)




Kremowy deser kawowy
wg przepisu z BBC Good Food
proporcje na 4 szklaneczki / pucharki

4 listki żelatyny
285 - 300 ml śmietanki kremówki (użyłam 36%)
1 łyżka drobnego cukru
4 ziarenka kardamonu – wyłuskane ze skorupki
300 ml zaparzonej gorącej mocnej kawy (u mnie rozpuszczalna Douwe Egberts Gold)

Namoczyć żelatynę w zimnej wodzie. Śmietankę, cukier, oraz kardamon włożyć do garnuszka i podgrzać na ogniu (ale nie zagotować). Zdjąć z ognia.
Rozmiękłą żelatynę dobrze odcisnąć z wody i włożyć do bardzo ciepłej śmietanki – mieszać do rozpuszczenia żelatyny. Wlać gorącą kawę – wymieszać. Rozlać przez sitko masę do czterech szklanek. Chłodzić min. 4 godziny (a najlepiej przez całą noc).

Kawowy syrop (baaardzo słodki):
200 ml zaparzonej czarnej kawy (u mnie rozpuszczalna Douwe Egberts Black)
200g drobnego cukru
2 łyżki Kahlua (zamieniłam na Baileys'a)

W garnuszku gotować przez kilka minut na małym ogniu zaparzoną kawę wraz z cukrem, aż ten się rozpuści, a płyn odrobinę zgęstnieje. Zdjąć z ognia i wmieszać Kahluę. Dobrze schłodzić.
Bezpośrednio przed podaniem kawowego deseru – wylać syrop na ściętą kremową masę.
Smacznego!

piątek, 27 listopada 2009

Pilaw na arabską nutę

Niewiele mam teraz okazji, by w samo południe przejść uliczkami mojego miasta. Niespiesznie, jak do niedawna, po prostu przed siebie, trzymając za rączkę Maję, lub kierując się w kierunku ulubionego warzywnego targu. Wystawiając twarz do słońca, lub wciskając pod kaptur gdy deszcz siąpi.
Zamiast tego, każdego ranka oglądam świat przez okno stukającej miarowo kolei miejskiej. Blisko 40 min. mam na poranne analizowanie szybko zmieniających się widoków. O! Nowy biurowiec! I budynek mieszkalny, którego wcześniej nie widziałam! To dziwne, że z perspektywy jadącego auta tak mało zauważałam. Przez okno kolei widać jakby więcej... Czasem zamykam oczy (zwłaszcza, gdy deszcz pada) i słucham jak szeleszczą gazety współpodróżujących. Dzisiaj młody mężczyzna siedzący po mojej prawej stronie jadł drożdżówkę, głośno „grając” kawałkiem papierowej torebki. W rzędzie dalej siedziała dziewczyna z bardzo grubymi szkłami w ładnych oprawkach. Wyglądała na nieśmiałą. Młoda kobieta z naprzeciwka czytała książkę obłożoną w białą, kartonową okładkę. Zwykle chętnie podglądam, co kto czyta, ale tym razem moją uwagę przykuły jej niesamowicie długie tipsy, przypiłowane na kształt migdała ostro zakończonego. Krzywię się w myślach do siebie, bo jak z takimi paznokciami szybko operować nożem? :) Nieee, ona zapewne do kuchni nieczęsto zagląda. :)
I tak minuta za minutą. Dojeżdżam do celu. Praca czeka. W drodze powrotnej będę czytała własną książkę. Albo pomyślę, co zrobić na obiad i do których sklepów zajrzeć. Mój nowy zwykły dzień.


Pilaw z kurczaka, z morelami, żurawiną i zielonym groszkiem
inspirowane przepisem w „Kuchnia arabska” wydawn. Rzeczpospolita
2-3 porcje

1 pierś z kurczaka
1 nieduża cebula, drobno posiekana
3 łyżki oliwy lub ghee
1 ząbek czosnku
1 łyżeczka mielonego kuminu
1 łyżeczka utartych ziaren kolendry
¼ łyżeczka kurkumy
ok. 70g suszonych moreli – pokrojonych w plasterki
1 szkl. brązowego ryżu basmati
ok. 2 szkl. bulionu warzywnego lub drobiowego
garść suszonej żurawiny
1/3 szkl. mrożonego zielonego groszku
sól, pieprz do smaku
garść uprażonych na suchej patelni orzeszków piniowych
garść posiekanych liści kolendry (ew. natki pietruszki)

Pierś z kurczaka umyć, osuszyć, pokroić w większą kostkę. W garnku lub głębszej patelni rozgrzać oliwę – smażyć kawałki kurczaka, aż się zetną z wszystkich stron. Dodać poszatkowaną cebulę – smażyć średnim ogniu ok. 1-2 min.. Dodać kumin, kolendrę i kurkumę – smażyć krótką chwilę. Wrzucić ryż – mieszając smażyć, aż ryż lekko się zeszkli. Zalać bulionem i dusić pod przykryciem, aż ryż będzie prawie miękki. W razie potrzeby podlać dodatkowym bulionem lub wodą. Dodać morele, żurawinę i mrożony groszek (może być prosto z zamrażalnika). Znów dusić pod przykryciem, aż cały płyn wyparuje. Zdjąć z ognia, posypać listkami kolendry i orzeszkami piniowymi.
Smacznego!

poniedziałek, 23 listopada 2009

Wino i cebulka. Weekendowa Piekarnia #52



Weekendową Piekarnię przyjdzie mi chyba od teraz nazywać Nocną Piekarnią... Dotychczasowe spokojne działania w kuchni – zamieniłam na wyścig z czasem. I ze zmęczeniem. Gdy jedna moja część domagała się świeżego pieczywa – druga wołała głośno: „spać!”. Wcześniej nie dało rady... Dopiero późnym niedzielnym wieczorem – wyjęłam z piekarnika wspaniale pachnące pieczywo. Nocna sesja foto, nocna pierwsza kromka jeszcze ciepłej bagietki... Moje kulinarne życie będzie się teraz toczyć nocą... :(
Prawdę mówiąc miałam ochotę się zakopać i w tym tygodniu sobie odpuścić WP. Ale ten chlebek na winie i z cebulką, który zaproponowała Ptasia w ramach kolejnego odcinka WP – chodził za mną nawet w pracy... No cóż, od tego jest głowa, żeby na niej stanąć, jeśli trzeba. :D Stanęłam, upiekłam i mam wspaniały chlebek (a właściwie takie grubsze nieco bagietki). :) O zapachu jaki wydobywał się z piekarnika – poemat by można napisać. :) O smaku – zapewne drugi też by powstał. :) A ja tak tylko skromnie napiszę: pyszności! :)
Ptasiu, dziękuję za wspaniały przepis! :)



Chleb z cebulą na białym winie
cytuję za Ptasią z bloga Coś niecoś

500g mąki pszennej (chlebowej lub mieszanki 1:1 zwykłej i chlebowej),
15 g świeżych lub 1,5
łyżeczki drożdży instant,
ok. 150ml (patrz przepis) białego wina,
130-150ml letniej wody,
2 łyżki masła,
2 małe cebule,
1,5 łyżeczki soli

Stopić masło i zeszklić drobno posiekaną cebulę. Zdeglasować patelnię 1/4 szklanki (ok. 60 ml - 4 łyżki) białego wina. Odcedzić cebulkę od płynu, ten ostatni zachować. Lekko wystudzić.
Odcedzony płyn winno-cebulowy dopełnić białym winem do 150ml. Wymieszać mąkę z solą i drożdżami, pomału dodać wino i wodę, stale mieszając. Proponuję zacząć od 130 ml wody, gdyż zauważyłam, że cebula później także oddaje wilgoć i musiałam podsypywać mąką podczas wyrabiania; zawsze można dodać odrobinę wody później. Na koniec dodać cebulę. Wyrobić krótko ciasto, by wszystkie składniki się połączyły. Przykryć, odstawić na 10 min. Po tym czasie wyrabiać ciasto ręcznie lub mikserem, aż będzie miękkie i sprężyste (ok. 10-15 minut), nie powinno się kleić. Uformować kulę, przełożyć do natłuszczonej miski, odstawić do wyrastania na ok. 1,5 h (w 1/2 czasu wyrastania chleb odgazować i złożyć).
Po czasie wyrastania chleb odgazować, podzielić na 2 części i uformować. Ja lubię pulchne bagietki/torpedy, ale mogą być bochenki okrągłe lub owalne. Odstawić do wyrastania - do podwojenia objętości - na ok. 35-45 minut.
Przed pieczeniem chlebki naciąć. Piec w 230 st. C, w naparowanym piekarniku, 20-25 minut (aż chleb będzie głuchy od spodu); ja piekę na kamieniu, nagrzanym 1 h przed pieczeniem.

niedziela, 15 listopada 2009

Weekendowa Piekarnia #51



Zgodnie z obietnicą nastała moja kolej na prezentację wszystkich wypieków, które zaproponowałam Wam do wspólnej zabawy w ramach 51 odcinka Weekendowej Piekarni. :)
Muszę się Wam przyznać, że miałam stracha. ;-) Bo mimo, że wszystkie wypieki dokładnie przetestowałam wcześniej i wiedziałam czego można się po nich spodziewać – to i tak bałam się, że propozycje się nie spodobają, albo że w kuchniach jakieś żywiołowe klęski się wydarzą. ;-) Póki co o klęskach nikt nie doniósł, a ilość osób biorących udział w tym wydaniu WP i tak znacznie przerosła moje oczekiwania. W mrocznych zakamarkach swojej wyobraźni widziałam tylko siebie, Margot i Beę na piekarniczej straży. :D Tym bardziej więc dziękuję serdecznie wszystkim za wspólne pieczenie, za Wasze piękne wypieki, które bardzo cieszą oczy i przede wszystkim za to, że mnie tu samej nie zostawiłyście (a może nie zostawiliście? czy jakiś mężczyzna przyłączył się do WP? :)). :**
Aluś, a Tobie dziękuję, że mnie namówiłaś na to gospodarzenie. Przecież tak naprawdę bardziej wierzyłaś we mnie, niż ja sama. :*

Jeszcze raz proszę wszystkich biorących udział w WP o to, by pozostawić u Ali linka do zaprezentowanych własnych wypieków. A Ala jak zwykle zrobi nam piękne podsumowanie. Nie chcemy, by kogoś w nim zabrakło! :)



Teraz nie pozostaje mi już nic innego, jak przedstawić własne wypieki. :)
Gdybym miała dokonać podsumowania i określić, która z propozycji najbardziej podbiła moje serce – to niewątpliwie na podium z numerem 1 – stanąłby chleb na zakwasie z orzechami i ziemniakami (w oryginale autorstwa Zorry). Niech świadczy o tym chociażby fakt, że od momentu, gdy po raz pierwszy go upiekłam (tylko by sprawdzić, czy nadaje się jako propozycja do WP) – wciąż i wciąż do niego powracam. Dla mnie to chleb ideał. Świetny w smaku. Dzięki dodatkowi orzechów – wprost „elegancko wypasiony”. Ma świetną strukturę, wspaniały miąższ, a skórkę chrupiącą. Za każdym razem, gdy wyjmuję go z piekarnika – mój małżonek krąży po kuchni i tylko czeka momentu, gdy bochenek przestanie parzyć. :D „Mistrzostwo świata” - tak go nazywamy. :D


Pozostałym wypiekom miejsc rozdzielać nie będę. :) Obie receptury fajne, obie inne, trudno je porównywać.
Mleczne bułeczki z żurawiną (ponownie z przepisu Zorry) – to typ bardzo delikatnego pieczywa. Mięciutkie, maślane i puszyste. Z miłą, słodką niespodzianką w postaci suszonej żurawiny. Te bułeczki można jeść nawet „saute”, ot tak żeby przegryźć coś na szybko. :)


Bułki z ziarnami na miodzie, które już zostały ochrzczone nazwą „Gordonki” - również bardzo nam smakują. Razowa mąka - powoduje, że bułeczki są dość ciężkie, choć absolutnie nie gliniaste. A ziarenka przyjemnie chrupią podczas konsumpcji. :) Moim zdaniem niewątpliwym ich atutem jest lekko słodki smak, który zawdzięczają dodatkowi miodu. I choć mogłoby się wydawać, że skoro słodkie – to najlepiej będą smakowały z dżemem lub miodem – to nic bardziej mylnego. Jadłam je i z serem, i z wędliną – świetnie pasowało!


Życzę wszystkim przyjemnej niedzieli! Niech zapach chleba i bułeczek umili Wam ten dzisiejszy ponury za oknem dzień. :)

piątek, 13 listopada 2009

Orzechowa tarta. A poza tym zmiany, zmiany...


Nie wiem od czego zacząć. Może od tego, że zmęcznie zamyka mi oczy. I może od tego, że bardzo chciałam już dzisiaj zaprezentować Wam wszystkie wypieki z Weekendowej Piekarni... W końcu jako gospodyni trwającego obecnie odcinka – mam niejakie zobowiązanie szybko się uwinąć w kuchni i pokazać wypieki. :D Niestety „chciałam” to czas właściwy. Kilka dni temu zupełnie nieplanowanie wróciłam do pracy. Propozycja była tyleż ciekawa, co nieoczekiwana. Żegnajcie poranne kawusie, leniuchowanie do 9-tej w łóżku i wymyślanie co dobrego upiec lub ugotować... Zamiast tego jest powrót o 17-tej do domu, przytulanki z wytęsknioną (i czasem zapłakaną) Majeczką, przeglądanie książek z synkiem i szybki obiad na kolację. Przewiduję w związku z tym, że Pieprz czy Wanilia w najbliższym okresie zostanie przeze mnie mocno zaniedbane. :( I domowa piekarnia pewnie też. :( Tyle moich narzekań.
Mam nadzieję, że wybaczycie mi, że zaproponowane przeze mnie wypieki w ramach WP pokażę Wam dopiero w niedzielę. Jutro biorę się za pieczenie. Dziś niestety nie mam już na to siły.

Ale mam do pokazania wypiek, który z myślą o Orzechowym Tygodniu udało mi się popełnić w przedwczorajszy świąteczny dzień. Ten wypiek to jednocześnie kulinarna inauguracja nowo zakupionej książki. Po „Jajkach” Michel'a Roux'a niecierpliwie oczekiwałam na nową zapowiedź. I z przyjemnością stwierdzam, że warto było czekać na „Ciasta pikantne i słodkie” tegoż samego autora. Wybór spory, a przepisy ciekawe.
Ciasto orzechowe z pekanami (to nazwa, jaką zaproponował Roux) to rodzaj tarty na bardzo kruchym i mocno maślanym cieście, wypełnione przepysznym orzechowym nadzieniem. Trzeba przyznać, ciasto jest tłuste i kaloryczne, ale smak... ojej...cudowności. Raj dla orzechowych łasuchów. :) Ja przygotowałam w formie moich ulubionych mini – tart i pochłonęłam dwie porcje. To był milion pysznych kalorii. :D

Poleczko, Elu – miałam szczere chęci, jak co roku wziąć czynny udział w corocznym Orzechowym Tygodniu, ale nie da rady, nie ma kiedy. :( Udział biorę więc tylko symbolicznie tym jednym orzechowym wpisem.



Tarta orzechowa
Wg przepisu na ciasto z orzechami pekan Michel'a Roux'a

Kruche ciasto:
125g mąki pszennej (tortowej)
100g masła pokrojonego w kostkę, lekko rozmiękczonego
50g cukru pudru
szczypta soli
1 żółtko

Masło posiekać z mąką . Dodać resztę składników i zagnieść gładkie ciasto (będzie dość miękkie). Uformować kulę, spłaszczyć ją, zawinąć w folię spożywczą i włożyć do lodówki na ok. 30 min.
Przygotować foremkę o średnicy 20 cm (Roux proponuje taką o ruchomym dnie i głębokości 2,5cm). Z ciasta rozwałkować koło grubości ok. 3mm. Wylepić nim dno i bok foremki. Wstawić ponownie do lodówki na min. 20 min.
Nagrzać piekarnik do temp. 180st. C. Ponakłuwać ciasto widelcem. Piec „na biało” (pod obciążeniem np. z suchej fasoli, czy grochu) przez 20 min. A następnie jeszcze przez 5 min. bez obciążenia. Wyjąć z piekarnika i odstawić na metalową kratkę.
Temperaturę w piekarniku zredukować do 170 st.C.

Nadzienie:
230g rozmiękczonego masła
80g syropu klonowego
150 g drobnego cukru
3 jajka
330g łuskanych orzechów pekan
50g mąki

Masło, cukier i syrop klonowy ubić na gładką masę. Dodawać po jednym jajku, ubijając dobrze przed dodaniem następnego.
Odłożyć na bok ok. 100g połówek najładniejszych orzechów (do ozdoby), resztę grubo posiekać. Wraz z mąką wmieszać je do masy jajecznej.
Wlać nadzienie do formy z ciasta. Połówki orzechów rozłożyć na wierzchu. Wstawić tartę do nagrzanego piekarnika (170st.C) na ok. 20-25 min., aż nadzienie się zapiecze i przybierze złocistą barwę.
Ciasto kroić i podawać jeszcze ciepłe (z dodatkiem kremu waniliowego, albo lodów).
Smacznego!

(Roux twierdzi, że ciasto na zimno jest mniej smaczne. Nam smakowało i na ciepło i na zimno).

poniedziałek, 9 listopada 2009

Weekendowa Piekarnia #51. Zaproszenie.


Moi drodzy, choć nie przypuszczałam, że kiedykolwiek to nastąpi – to dzisiaj właśnie mnie przypadła wielka przyjemność prowadzenia kolejnego odcinka Weekendowej Piekarni. :) Gdy niespełna miesiąc temu nasza niestrudzona Gospodyni Ala, podczas luźnej rozmowy na GG, napisała: "Małgosia będę musiała Ciebie namówić na gospodarowanie WP” - tylko jęknęłam. :D Prawdę mówiąc, pomyślałam, że Ala postradała zmysły i tą propozycją wiedzie swoje piekarnicze dzieło na niechybną zgubę. A w każdym razie, jeśli nie całe dzieło – to przynajmniej ten jeden odcinek. :D Dzisiaj mam jednak nadzieję, że aż tak źle nie będzie, że ciasto będzie rosło w wielu kuchniach, a wypieki wszystkim pięknie się udadzą. :)
Wybór przepisów (czego najbardziej się obawiałam) - szczęśliwie okazał się nie tak trudny i mam nadzieję, że każdy z Was znajdzie przynajmniej jeden dla siebie interesujący. A może ktoś z Was skusi się na wszystkie? :D
Przygotowałam dla Was 3 przepisy:
1/ chleb na zakwasie, z dodatkiem ziemniaków i orzechów (możemy się wpasować w Orzechowy Tydzień! :D)
2/ mleczne bułeczki z żurawiną
3/ bułeczki z ziarnami na miodzie
Dwa pierwsze przepisy wyszperałam na blogu Zorry. Przepis ostatni pochodzi z książki „Zdrowa kuchnia” Gordona Ramsay'a i w wersji oryginalnej był przepisem na chleb. Ponieważ jednak wypróbowałam ten przepis w obu wariantach i osobiście wersja bułeczkowa zdecydowanie bardziej mi odpowiada (chleb miał małą tendencję do kruszenia się) – więc i Wam polecam bułeczki. Ale kto woli chleb – nie widzę przeszkód. :)
Przepisy Zorry przetestowałam również i oba wypieki bardzo polecam. Bułeczki wychodzą mięciutkie, maślane, w sam raz do zjedzenia z masełkiem lub powidłami.
Natomiast chleb – poezja! Piekłam go w ostatnim miesiącu już 5 razy i ciągle nam go mało. Z podanych proporcji wychodzi niemały bochen, więc kto woli – może piec z połowy porcji, albo przygotować dwa mniejsze bochenki.
Zapraszam serdecznie! Czekam z niecierpliwością na Wasze piekarnicze dzieła! :)

Jednocześnie proszę, by tradycyjnie już, informacje o wypieku (z linkiem) wysyłać do Alicji na adres mailowy margot11@gazeta.pl lub zamieszczać w komentarzach pod zaproszeniem na blogu Ali.


Chleb na zakwasie z ziemniakami i orzechami
wg przepisu Zorry
proporcje na 1 spory bochenek

270g aktywnego zakwasu (używałam pszennego)
7g świeżych drożdży (dawałam 1 łyżeczkę instant)
1 ugotowany ziemniak (+/- 200g) – dobrze rozgnieciony
450g białej mąki pszennej
150g mąki pszennej razowej
ok. 330g wody
14g soli
75g orzechów włoskich, grubo pokrojonych
75g orzechów laskowych, grubo pokrojonych

Rozpuścić drożdże w 50g wody. Rozrobić zakwas w pozostałej wodzie (280g). Wszystkie składniki, oprócz soli, włożyć do misy miksera. Wyrabiać ciasto ok. 4 min. na niskich obrotach. Dodać sól i wyrabiać kolejne 4 min.
Przykryć misę folią spożywczą i zostawić do wyrośnięta na 60-75 min. Co 30 min. odgazowywać i składać ciasto.
Uformować ciasto w podłużny bochenek, włożyć do koszyczka, przykryć i pozostawić do ponownego rośnięcia na 60min.
Rozgrzać piekarnik do 240 st.C. Bezpośrednio przed wyłożeniem bochenka do piekarnika – zrobić kilka nacięć.
Piec przez 10 min. w temp. 240st.C. Następnie otworzyć na krótką chwilę drzwiczki piekarnika by wypuścić parę. Obniżyć temperaturę do 220 st.C. i piec kolejne 10 min. Znów na moment otworzyć drzwiczki i zredukować temperaturę do 200 st.C. i w niej piec kolejych 20 min.
Studzić chleb na kratce.


Mleczne bułeczki z żurawiną
wg przepisu Zorry
proporcje na 7 bułeczek

Uwaga: przepis nie przewiduje soli. Dla mnie jednak wersja oryginalna była nieco mdła, dlatego proponuję chętnym we własnym zakresie dodać łyżeczkę soli.

ciasto:
250g białej mąki pszennej
ok. 75g letniego mleka
1 łyżeczka drożdży instant
1 łyżka cukru
1 jajko
50g rozpuszczonego masła
30g suszonej żurawiny

glazura:
1 żółtko
szczypta soli

Połączyć wszystkie składniki ciasta (oprócz żurawiny) i wyrobić dobrze (manualnie lub robotem), tak by ciasto łatwo odchodziło od dłoni lub miski. Ciasto powinno być miękkie, ale nie lepkie. Dodać żurawinę i raz jeszcze zagnieść ciasto. Przykryć miskę folią spożywczą i zostawić do wyrośnięcia w ciepłym miejscu na ok. 2 ½ godz. (ciasto powinno podwoić objętość).
Podzielić ciasto na 7 równych części, uformować owalne buleczki i ułożyć na blasze wyłożonej papierem do pieczenia – złączniem do góry. Przykryć czystą ściereczką i pozostawić do ponownego rośnięcia na ok. 1 ½ godz.
Bułeczki naciąć i posmarować z wierzchu rozkłóconym z solą żółtkiem. Piec w 210 st. C przez ok. 15 min.


Bułki z ziarnami na miodzie
inspirowane przepisem Gordona Ramsay'a

7g (1 op.) drożdży instant (lub 15g świeżych)
275 ml letniej wody
225g mąki pszennej razowej
225g mąki pszennej (białej)
1 ½ łyżeczki soli morskiej
50g dowolnej mieszanki ziaren (np. sezamu, dyni, słonecznika, siemienia, maku)
3 łyżki oliwy z oliwek
2 łyżki płynnego miodu
2 łyżki mleka do posmarowania

Jeśli używasz drożdży świeżych: do 4 łyżek letniej wody wkruszyć drożdże, zamieszać i odstawić na kilka minut.

Mąkę przesiać do dużej miski. Wsypać suszone drożdże (lub wlać przygotowany rozczyn). Wlać oliwę, miód i wodę. Zamieszać drewnianą łyżką, a następnie wyrabiać, dodając mąki, gdyby ciasto było zbyt wilgotne. Wsypać mieszankę ziaren i dalej wyrabiać. Ciasto powinno być miękkie, ale nie klejące.
Wyjąć ciasto na posypany mąką blat, uformować kulę i ugniatać przez 5-10 min., aż ciasto będzie gładkie.
Włożyć do nasmarowanej oliwą miski, przykryć folią spożywczą i odstawić w ciepłe miejsce na ok. 1 godzinę by podwoiło objętość.
Wyrośnięte ciasto znów wyjąć na blat, odgazować. Podzielić na 9 równych części i z każdej uformować kulkę. Ułożyć je na wyłożonej pergaminem blasze. Przykryć czystą ściereczką i odstawić na ponowne zwiększenie objętości. Posmarować z wierzchu mlekiem.
Piec w piekarniku rozgrzanym do 200 st.C. ok. 20min. Wystudzić na kratce.

niedziela, 8 listopada 2009

Chleb żytni z rodzynkami. Weekendowa Piekarnia #50


Oj, jak się cieszę, że w tym tygodniu udało mi się przyłączyć do WP. :) Tym bardziej, że zeszłotygodniowy odcinek przepadł mi przez świąteczno – rodzinne sprawy.
Ale nastał odcinek nowy i to jaki okrąglutki w numeracji, a jego Gospodynią została Paulina z bloga chlebek.tv. :) Spośród dwóch propozycji Pauliny – wybrałam przepis na chleb żytni z rodzynkami.
Tak się złożyło, że to mój pierwszy wypiek w 100% żytni, a nie jak dotąd z mąk mieszanych. Byłam baaardzo ciekawa czy podołam. :) Zwłaszcza, że miałam dość jednoznaczne wyobrażenie o całkowicie żytnich wypiekach jako trudne, kapryśne i ciężkie we współpracy... I chyba się nie pomyliłam, bo moje ciasto chlebowe rzeczywiście było mocno „zadziorne” i żyło własnym życiem. :) Przez dwie pierwsze godziny rośnięcia ani drgnęło, a ja już widziałam w wyobraźni totalną klapę. W końcu jednak doszliśmy do porozumienia i moje ciasto po 4 godzinach w końcu uzyskało podwojoną objętość. Acha! Ja wymieszałam dwie mąki w równych proporcjach: zwykłą żytnią i żytnią razową, ale nie sądzę, by to była główna przyczyna słabego rośnięcia.
Co prawda sam chleb nie wyszedł mi zbyt urodziwy (widzicie tą marsjańską powierzchnię na skórce? :D), noooo ale smak... Trochę słodki, miąższ ciężki, wilgotny i chrupiąca skórka. Cudowny! Oczywiście nie byłam w stanie odczekać tych zalecanych godzin stygnięcia i chleb poszedł pod nóż niemal jeszcze ciepły. ;-) To naprawdę świetny wypiek i żałuję, że z podwójnej porcji nie piekłam. Zapewne będzie jeszcze okazja, by to nadrobić. :)
Dziękuję za wspólną zabawę! :)


Chleb żytni z rodzynkami
cytuję za Pauliną z bloga Chlebek.tv

zaczyn:
• 50 g zakwasu żytniego
• 60 g mąki żytniej (typ 2000)
• 120 g wody

ciasto właściwe:
• zaczyn jw
• 190 g mąki żytniej chlebowej
• 80 g wody
• 15 g melasy
• 1 łyżka cukru muscavado
• 1 łyżeczka soli
• 1/2 szklanka rodzynek

Są to proporcje na niewielką keksówkę ok 20 x 10, na keksówke dużą wszystkie składniki należy przemnożyć przez dwa ;)
Zaczyn odstawić pod przykryciem na 12 godzin. Rodzynki zalać ciepłą wodą i zostawić do napęcznienia.
Rodzynki wysuszyć na ściereczce by nie miały za dużo wody wokół siebie. Wszystkie składniki ciasta wymieszać w misce dokładnie (również odsączone rodzynki). Ciasto będzie dosyć gęste, ale można je bez problemu mieszać łyżką (łatwo robi się to zewnętrzną stroną łyżki).
Przełożyć do keksówki i przykryć folią i/lub ściereczką a następnie odstawić na 2-5 h aby wyrosło. Ciasto powinno wyrosnąć do brzegów keksówki, przynajmniej 3/4 wysokości (po wypełnieniu będzie sięgać niewiele ponad połowę).
(PS: dla zaganianych druga metoda to wstawić na ok 18 h do lodówki i po wyjęciu trzymać w temp. pokojowej 1 h. Efekt bardzo podobny)
Po tym czasie wstawić keksówke do nagrzanego piekarnika do 230 C na 10 minut, następnie zmniejszyć temperaturę do 200 i piec jeszcze 50 minut. Jeśli wierzch rumieni się zbyt mocno to przykrywam folia aluminiową.
Kroić po ok 20 h.

wtorek, 3 listopada 2009

Całkiem prywatna dyniowa farma...


Jak wszystko co miłe i fajne – szybko się kończy, tak i tegoroczny Festiwal Dyniowy dobiegł końca. Uwieńczeniem dzieła jest nie lada podsumowanie (300 pozycji!) wykonane przez Beatkę. Osobiście znalazłam szereg bardzo ciekawych propozycji, które zamierzam sukcesywnie wypróbowywać. :) A muszę Wam powiedzieć, że będzie to o tyle łatwe, że mam w domu jeszcze całkiem pokaźną gromadkę uśmiechniętych dyń (część widzicie na zdjęciu powyżej). :-) I to nie byle jakich! Bo w tym roku opływam w same cudowne odmiany: moją ukochaną hokkaido, makaronową, a także dopiero w tym roku poznane : butternut (c u d o w n a ! druga ulubiona), oraz nie mniej smaczne banana: i tetsukabuto. Wszystkie te odmiany można było obejrzeć i przeczytać parę słów o każdej z nich u naszej festiwalowej Gospodyni.
Nie skłamałam ani odrobinę pisząc, że „opływam w dynie”, bowiem po raz pierwszy miałam ich tyle, że w domu miejsca zbrakło, by wszystkie przechowywać. A wszystko zaczęło się wiosną tego roku, gdy nasza dyniowa Królowa Bea – przysłała mi pestki (nasiona) w/w odmian. Sprawa była poważna, bo przecież ja nie mam ogrodu! :D Na szczęście mam wokół siebie wiele przyjaznych dusz i jedna z nich nie dość, że „użyczyła” mi kawałek pola, to jeszcze sama posiała, doglądała, a na koniec przywiozła do samych moich drzwi kilkadziesiąt okazów (myślę, że 70 kg było na pewno, a może i więcej)! :) Część z tej zacnej kolekcji rozdałam (w myśl zasady: lepiej się podzielić, niż zmarnować), część sprawiłam i zamroziłam, a najwięcej zjadłam. :) I jem cały czas. I nie tylko ja pokochałam dynie, ale i moja rodzina zjada ze smakiem, co mnie ogromnie cieszy. :)


Dzisiaj chciałam zaproponować niewielką przekąskę, kilka prostych składników zamkniętych w zielonej „sałatce (to już kolejna moja propozycja na dyniową sałatę). Powstała „ad hoc” by zutylizować garść pozostałej z dnia wczorajszego rukoli i kilku kawałków pieczonej dyni (u mnie jak zwykle w posypce z kuminu i grubej soli morskiej). I tu być może efekt zaskoczenia (a może nie? ;-)), bo pożeniłam to wszystko z... gruszką. :) I mówię to z pełną odpowiedzialnością – było świetne! :) Jakiś czas temu robiłam bardzo podobną wersję, tylko zamiast orzechów pekan – dałam płatki migdałowe. Obie wersje równie dobre. Może i Wam, któraś przypadnie do gustu? :)



Sałatka z rukoli, pieczonej dyni i gruszki
proporcje są mniej ważne i za każdym razem mogą być zupełnie inne

garść świeżej rukoli (roszponka też będzie idealna)
kilka kawałków upieczonej w piekarniku dyni (u mnie odmiana hokkaido, oprószona kuminem i grubą solą morską i skropiona oliwą)
kilka plasterków słodkiej, ale niezbyt miękkiej gruszki
garść orzechów (pekany lub włoskie), lub migdałów (całe, bez skórki lub pokrojone)
kilka cieniutkich płatków parmezanu
do polania dressing: w równych proporcjach oliwa extra vergine i ocet z wina sherry (albo inny winny), sól i pieprz do smaku

Wszystkie składniki wyłożyć na talerz. Bezpośrednio przed podaniem polać dressingiem.
Smacznego!