czwartek, 30 kwietnia 2009

Mini-serniczki z advocatem



Dzisiaj ciąg dalszy wypieków z dodatkiem alkoholu. Jakoś tak ostatnimi czasy się składa, że co piekę lub gotuję – to procenty w środku lądują. :) Całe szczęście alkohol w wysokiej temperaturze ulatnia się, bo inaczej... ;-) Nie ma jednak co gdybać. Serniczki z dodatkiem advocata są faktem, smacznym faktem, pochłoniętym dość ochoczo. :) Oczywiście alkoholu w nich zupełnie nie czuć, za to lekki posmak charakterystyczny dla tego trunku – daje się na języku wyodrębnić.
Przepis na sernik z advocatem i kawałkami czekolady znalazłam na blogu Moje wypieki. Dorotuś tak kusząco zaprezentowała ten cheescake, że dość powiedzieć, że chodził za mną i nęcił. Wykorzystałam okazję, że gości w domu podejmowałam i postanowiłam przygotowując to ciasto wprowadzić mały element zaskoczenia. Zamiast jednego dużego sernika – upiekłam małe, pojedyncze porcje – aż chciałoby się powiedzieć: serniczki w wymiarze ludzkim. ;-) Wykorzystałam do tego celu zwykłą foremkę do muffinków i karbowane papilotki. Te ostatnie użyłam głównie do celów praktyczno – estetycznych: wydobycie serniczków z foremki pieczonych w papilotkach jest o wiele łatwiejsze, niż bez nich. Do tego nadały każdej porcji ładny rowkowany wzór.
Chętnych na sernik z advocatem odsyłam po przepis na blog Dorotuś.
Tutaj prezentuję przepis kopiując z oryginału, zmieniając tylko fragmenty dotyczące używanych foremek.



Mini – serniczki z advocatem i kawałkami czekolady
wg przepisu Dorotuś z Moich wypieków

Składniki na spód:

* 190 g ciastek digestive z czekoladą (dałam 150g)
* 60 g masła

Ciastka pokruszyć, zmiksować z masłem (można masło wcześniej roztopić). Powinny wyglądać jak mokry piasek. Przygotować foremki do muffinów i papilotki (u mnie dwie foremki: 12 szt. + 6 szt.). Pokruszone ciastka wyłożyć na spody papilotek, lekko docisnąć.

Składniki na masę serową:

* 750 g serka śmietankowego (na serniki) lub twarogu półtłustego/tłustego zmielonego przynajmniej 2-krotnie
* 3 jajka
* 3/4 szklanki drobnego cukru
* 1 szklanka (250 ml) likieru jajecznego
* 3 łyżki mąki pszennej
* 150 g chipsów czekoladowych lub posiekanej czekolady (dowolnej)

Wszystkie składniki (oprócz czekolady) zmiksować na gładką masę (jajka dodajemy bez oddzielania białek od żółtek). Na końcu dodać kawałki czekolady, wymieszać. Gotową masę wylać na spody z ciastek.

Piec w temperaturze 170ºC przez około 40 minut, aż góra będzie ścięta i sztywna. Można przykryć od góry folią aluminiową, by pozostał jasny. Ostudzić, włożyć na 12 godzin do lodówki.

Przed podaniem można udekorować wiórkami czekolady.

niedziela, 26 kwietnia 2009

Briami



Słońce na niebie i wiatr we włosach. :) Lekki, wiosenny powiew smagający twarze. Na liczniku ok.12 - 15km/godz. To niewiele, ale po co więcej, wszak nie na maraton się wybraliśmy, a na rodzinną przejażdżkę. Najpierw głowa rodziny z Mają „na pokładzie”. :) Potem starsza latorośl na własnej maszynie. :) Kolumnę zamyka ta, co zawsze musi mieć baczenie na każdy ruch i ostatnie słowo w każdej sytuacji. :)
Wtem rozbrzmiewa głośny śpiew Mai. :) Nie wiem, jakie myśli mieszkają w tej małej główce? Ale chyba niezadowolone dziecko – nie śpiewa? :)
A wokół zielono, zielono...
Właśnie taka była wczorajsza sobota.
Do domu wróciliśmy szczęśliwi, zmęczeni i głodni. :)
Do stołu proszę! Grecką zapiekankę podano! Podano briami!



Briami
wg przepisu Bajaderki

5 średnich cukinii, pokrojonych na 1/2 cm plasterki *
4 duże obrane ziemniaki, pokrojone na 1/2 cm plasterki
5 ząbków czosnku (lub więcej) pokrojonych na cieniutkie plasterki
2 średnie pomidory, pokrojone na ćwiartki
15 dag parmezanu, pokrojonego w kostkę
1/3 szklanki oliwki
4 łyżki wody
2 czubate łyżki świeżego oregano, posiekanego
1 i ½ łyżki świeżej mięty, posiekanej
1 łyżka świeżej kolendry lub zielonej pietruszki (posiekanej)
sol i pieprz, do smaku

Rozgrzać piekarnik do 220 st.C. Wszystkie warzywa wsypać do dużego, żaroodpornego płaskiego naczynia. Wlać wodę, oliwkę i posypać ziołami, i dość mocno dosmaczyć solą i pieprzem. Dobrze wszystko razem wymieszać i piec około 1,5 godziny lub dłużej **, mieszając od czasu do czasu, aby wszystkie warzywa ładnie się przyrumieniły. Grecy podają tę zapiekankę z plastrem zimnego sera feta i chrupiącą bagietka. Wino jak najbardziej wskazane!


* proporcje wszystkich użytych w tym przepisie składników potraktowałam dość swobodnie
** miałam młode ziemniaki, więc czas pieczenia mocno się skrócił (u mnie trwało to ok. 40 min.)

Podałam z sałatką ze świeżych listków szpinaku i roszponki, z pomidorkami koktajlowymi. Całość posypałam pokruszoną grecką fetą.

foodelek: przepisy tygodnia

piątek, 24 kwietnia 2009

Oliwa aromatyzowana

Za każdym razem gdy zaglądam w sklepie na stoisko winno – oliwne , poraża mnie ogrom dostępnych aromatów: oliwa truflowa, bazyliowa, tymiankowa, szałwiowa, rozmarynowa, chili, imbirowa... A to jeszcze nie koniec długiej listy. Najchętniej postawiłabym wszystkie na kuchennej półce, również w celach zdobniczych. :)
Jednak już od dawna nie kupuję „gotowców”. Bo i po co, skoro przygotowanie aromatyzowanej oliwy jest tak proste? Oczywiście wykonanie oliwy truflowej jest poza moim zasięgiem, ale już cała reszta – to dziecinna igraszka. Dodatkowo widzę w tym same zalety, bo primo: wybieram najlepszą oliwę z oliwek – koniecznie z pierwszego tłoczenia na zimno, a secundo: sama decyduję o użyciu aromatyzujących dodatków, a co za tym idzie mogę tworzyć dowolne kombinacje smakowe.



Robiłam już wiele wersji: z użyciem ziół świeżych lub suszonych, czosnku świeżego lub pieczonego, z papryczką chili w strąku lub w ususzonych płatkach. Z dodatkiem suszonych pomidorów lub bez. :)
Te oliwy są nieocenione. Korzystam z nich w ilościach niemal hurtowych. :) Jako czołowy w domu sałatożerca – stosuję do dressingów wszelakich. Skrapiam nimi pizze, ukochane makarony, risotto, warzywa jedzone na surowo, grzanki i bruschetty. Nie sposób zresztą wymienić wszystkich zastosowań. Łatwiej powiedzieć do czego jej nie używam – a mianowicie nigdy nie używam do smażenia.
Korzystając z okazji, że właśnie przygotowywałam nową porcję aromatycznej oliwy – w skrócie zarejestrowałam jej przygotowanie. Trudno tutaj nawet o podanie dokładnego przepisu, bowiem przygotowanie jest trywialnie proste, a rodzaj użytych składników i ich proporcje tak naprawdę zależą tylko od naszych indywidualnych upodobań.
Niestety trzeba się uzbroić w cierpliwość, bowiem „naciąganie” oliwy trwa przynajmniej 2-3 tygodnie, a czasem i dłużej. Co prawda jest sposób na natychmiastowe uzyskanie aromatu – zagotowanie oliwy wraz z dodatkami, ale ten sposób zupełnie do mnie nie przemawia, bowiem ta najbardziej wartościowa oliwa pod wpływem wysokiej temperatury traci swoje cenne właściwości. Dlatego ja wybieram metodę „na zimno”.
Zachęcam Was do własnych prób i poszukiwań nowych oliwnych wrażeń smakowych. :)



Oliwa aromatyzowana
(proporcje przykładowe)

250ml oliwy z oliwek extra vergine (najlepiej z pierwszego tłoczenia na zimno)
2 ząbki obranego czosnku
kilka gałązek świeżego rozmarynu
2-3 suszone pomidory

lub inne ulubione zioła i dodatki (bazylia, oregano, tymianek, majeranek, papryczki chili, imbir, listek laurowy, jałowiec, szalotki, itp.)

Do czystej, wyparzonej butelki (karafki, słoiczka czy innego naczynia szklanego) – wlać oliwę. Włożyć przygotowane (oczyszczone i osuszone) dodatki. Szczelnie zamknąć i odstawić w ciemne miejsce na 2-3 tygodnie. Po tym czasie przecedzić oliwę*, pozbywając się zanurzonych dodatków. Przechowywać w ciemny miejscu.

* Przecedzam tylko wtedy, gdy używam świeżych ziół / dodatków. Jeśli do aromatyzowania używam np. ziół suszonych – to pozostawiam je na cały czas (konsumuję je wraz z oliwą).

niedziela, 19 kwietnia 2009

Babka z advocatem i krówkami

Minione święta po raz pierwszy od dobrych dziesięciu lat – nie były dla mnie szczególnie pracowite. Nie piekłam mięs, nie robiłam ton sałatek, nie przygotowałam jak zwykle wielu ciast. Jednym słowem wykonałam absolutne minimum, z czego najwięcej czasu zajęło po prostu ogarnięcie mieszkania i pozimowe porządki.
I choć trochę to dla mnie zaskakujące – to święta nie spędzone przy suto zastawionym stole (tak jak dotąd) – okazały się równie dobrze przeżyte. Tego roku postanowiłam postawić na wypoczynek czynny. Rowery, spacery i dużo chęci do przełamania starych przyzwyczajeń – okazały się świetną odmianą. :) Lżej na ciele, przyjemniej na duszy. Same zalety. :)


Babka z advocatem i krówkami – to poza maślanymi kwadratami z migdałami z przepisu podanego przez Liskę – jedyne ciasto, które tego roku stało na naszym stole. :) Przepis zaciekawił mnie...nie inaczej, a ze względu na tytułowe składniki. :) Z takiego połączenia nie mogło wyjść nic złego. Zresztą ciasto piekłam dwukrotnie, pierwszy raz na próbę, jeszcze przed świętami. I po raz drugi, świątecznie – dla próby pozbawiając ciasto krówek. Obie wersje były pyszne, choć jednak w wersji bez krówek brakowało mi nieco ich pysznego smaku. ;-)
Przepis na babkę zaczerpnęłam stąd, dokonując niewielkich zmian w proporcjach składników.
Przygotowałam też dodatkowo polewę toffi, której w oryginalnym przepisie nie było.
Nie dajcie się zwieść przekonaniu, że baba tylko na święta być musi. ;-) To ciasto można upiec w dowolnej foremce i podawać do kawy przez rok cały. :)



Baba z advocatem i krówkami
inspirowane przepisem Eli2225

150g kruchych krówek
150g masła
120g cukru
4 jaja
125 ml advocata
190g mąki
1 łyżeczka proszku do pieczenia
szczypta soli

Piekarnik rozgrzać do 190 st.C. Foremkę na babkę (niezbyt dużą – moja miała średnicę 25cm i ok. 6cm wysokości) wysmarować masłem i oprószyć mąką.

Krówki pokruszyć na kawałki.
Masło utrzeć z cukrem. Dodawać po jednym jajku, za każdym razem dokładnie ucierając masę. Wlać advocata – wymieszać.
Mąkę z proszkiem do pieczenia i solą – przesiać do osobnej miski. Dodawać stopniowo do masy – ucierając. Wmieszać krówki.
Przelać ciasto do foremki. Piec ok. 40 min. (patyczek włożony w środek ciasta powinien być suchy). Studzić w foremce.

Sos toffi

50ml śmietanki kremówki (30 lub 36%)
40g masła
50g ciemnego muscovado (ewentualnie inny brązowy cukier)
szczypta soli

Do garnuszka wkładamy wszystkie składniki. Mieszając – doprowadzić do wrzenia. Zmniejszyć ogień i gotować jeszcze przez ok/ 5 min. cały czas mieszając. Sos powinien trochę zgęstnieć. Zdjąć z ognia i jeszcze ciepłym polać ciasto.
Smacznego!

czwartek, 16 kwietnia 2009

Prawie letnia pizza



Zamarzyło mi się, by nie jeść tego samego co moi chłopcy. :) Bo oni pizzę taką konkretną lubią, w której składników jest dużo, grubo, najchętniej mięśnie i ogólny wypas.
Ponieważ męska część rodziny dość głośno już się domagała swoich ulubionych kawałków – dostała co chciała.
A mnie przed oczyma jawi się lato, spódnice, może i sukienki, odważniejsze dekolty i ta cała reszta. ;-) Tłusta i kaloryczna pizza nie leży w moich wizjach. Bardziej sałata i rower (donoszę, że sezon rowerowy już otwarty!). :)
A jednak... Czy wyobrażacie sobie, że potrafię się oprzeć aromatowi jaki oddaje rozgrzany do blisko 300 stopni C kamień? Kto piecze pizze na szamotowym kamieniu – wie o czym mówię. :)
No więc, nie. Nie umiem się oprzeć ani zapachowi kamienia, ani zapachowi pizzy, a widok sukienki wcale nie musi być taki odległy. ;-) Odchudziłam swój kawałek drożdżowego spodu do granic możliwości. :) A na nim położyłam niewiele, z czego najbardziej zaskakującym składnikiem była świeża cukinia. :)
Nie potrafię Wam powiedzieć jakie to było dobre...



Nie będę powielać przepisu na ciasto i pyszny sos do pizzy. Już kiedyś podawałam je na blogu i pod wskazane linki chętnych odsyłam.

Pizza z cukinią i pomidorkami

Ciasto na spód – przepis tutaj.
Sos pomidorowy – przepis tutaj.

Nadzienie *:
sos pomidorowy
mozzarella, porwana (lub pokrojona) i dobrze odsączona na sicie
cukinia pokrojona na dość cienkie plasterki
pomidorki koktajlowe przekrojone na pół
po jednej łyżeczce oliwy z oliwek extra vergine na każdą pizzę
po szczypcie świeżo zmielonego pieprzu i soli gruboziarnistej (u mnie fleur de sel)

Piekarnik rozgrzać do temp. 250 st. (lub więcej, jeśli pozwala na to piekarnik)
Gotowe, wyrośnięte ciasto, podzielić na porcje.
Każdą porcję wałkować na podsypanej mąką stolnicy, na cienkie krążki (u mnie ok. 2mm).
Pojedynczo przygotowane placki ciasta + sos pomidorowy + mozzarella + plasterki świeżej cukinii + połówki pomidorków – wrzucamy na rozgrzany kamień (lub na dużą blachę, wyłożoną papierem do pieczenia). Piec do momentu, aż ser się rozpuści (albo zezłoci, wedle upodobania) – w tej temperaturze trwa to ok. 3-4 min.
Upieczoną pizzę odłożyć na kilka chwil do odparowania na kratkę. Skropić oliwą z oliwek, posypać solą i pieprzem.
Smacznego!

* nie podaję dokładnych ilości nadzienia - dostosować do indywidualnych potrzeb

sobota, 11 kwietnia 2009

Wesołego Alleluja!

Zbliżając się do Wielkiej Nocy, składam wszystkim odwiedzającym mój blog - najserdeczniejsze życzenia.
Niech te dni spędzone w rodzinnej atmosferze przyniosą same radosne i słoneczne chwile!

Jednocześnie dziękuję za wszystkie otrzymane do tej pory życzenia! :)


czwartek, 9 kwietnia 2009

Bulion warzywny wg Gordona Ramsay'a

Słowo się rzekło. Wspomniałam przy okazji przepisu na zupę cebulową - o genialnym moim zdaniem bulionie warzywnym z przepisu nie mniej genialnego „potwora” :)) - sir Gordona Ramsay'a. ;-) I choć planowałam kolejny wpis w bardziej świątecznym klimacie – to zachęcona Waszym zainteresowaniem owym bulionem – zmieniam szyk planów. Kto wie, może i ten bulion przyda się do uwarzenia jakiegoś świątecznego obiadu. :)



Jak już zdążyłam się raz pochwalić – to najsmaczniejszy bulion, jaki miałam okazję próbować. Klarowny, mocno esencjonalny, przesiąknięty (chciałoby się powiedzieć do szpiku kości ;-)) złożonymi aromatami. Nieco słodki (ale to bardzo wyważona słodycz pochodząca z cebuli i marchwi), trochę pikantny – dla mnie idealny. I to co najważniejsze w tym wywarze – dodatek białego wina! Dobrze wiecie, jak pyszne są potrawy podlewane winem. Tym lepsze, im lepszej jakości wina użyjemy. I w tym wypadku jest nie inaczej. Dobre wino równa się lepszy smak wywaru.



Bulion z tego przepisu jest dość lekki (lekkostrawny? ;-)), bo nie pływają w nim tłuste oczka mięsnego pochodzenia. Nie żebym miała cokolwiek ujmować mięsnym wywarom – one też mają swój urok i znajdują szerokie zastosowanie. Ale jeśli mam wybierać – to bez namysłu stawiam na warzywny. :) Nada się świetnie i do risotto, i do zupy bezmięsnej, i pewnie jeszcze niejedno zastosowanie znajdzie.
Ja swój bulion przechowuję w zamrażalniku w małych pojemniczkach (takich plastikowych po mascarpone, albo innych serkach) . Rozlewam zawsze jedną objętość = 250 ml, co jest o tyle wygodne, że nie muszę opisywać pudełek. A potem tylko wyjmuję potrzebną wielokrotność. Szybko, łatwo i wygodnie. :)
Mam nadzieję, że i komuś z Was przepis się przyda i tak jak mnie bulion posmakuje. :)




Bulion warzywny
z przepisu Gordona Ramsay'a

proporcje na ok. 1,5 l bulionu

3 cebule – obrane i pokrojone
1 por - umyty i posiekany
2 łodygi selera naciowego – pokrojone *
6 marchwi – obranych i pokrojonych
1 główka czosnku – przekrojona w poprzek na pół
1 łyżeczka ziaren białego pieprzu
1 liść laurowy
kilka gałązek świeżego tymianku, estragonu, bazylii, kolendry, natki pietruszki
200 ml wytrawnego białego wina
sól morska, czarny pieprz – do smaku

Wszystkie warzywa, czosnek, liść laurowy, całe ziarna pieprzu włożyć do dużego garnka. Zalać ok. 2 litrami wody. Zagotować, po czym zmniejszyć ogień i gotować na małym ogniu przez ok. 20 min. Zdjąć bulion z ognia i dodać do niego świeże zioła, wino. Doprawić do smaku solą i czarnym pieprzem. ** Zamieszać i odstawić do ostygnięcia.
Przecedzić bulion przez drobne sitko. Przechowywać w lodówce do 5 dni lub w zamrażalniku w niewielkich porcjach – nie dłużej niż 3 miesiące.

* z braku selera naciowego dałam spory kawałek selera korzeniowego
** nie odstawiłam od razu do ostygnięcia, ale raz jeszcze zagotowałam (tylko do momentu wrzenia i od razu zdjęłam z ognia)

wtorek, 7 kwietnia 2009

Zupa cebulowa po persku

Gdybym miała stworzyć na własne potrzeby ranking jakie przepisy w pierwszej kolejności przykuwają mój wzrok w nowo nabytych książkach kulinarnych – to zupa byłaby chyba na przedostatnim miejscu. Palma pierwszeństwa przypadłaby zdecydowanie ciasteczkom, ciastom i makaronom. Potem zapiekanki, dania bezmięsne, desery wszelakie, a na koniec zupy i mięso. Zwykle potrzebuję sporo czasu, żeby nabrać ochoty na nową zupę. Te, które mam w domowym repertuarze zdecydowanie wystarczają na nasze niezbyt wyszukane zupne podniebienia (zdecydowanie lokujemy nasze uczucia w innych typach dań). Oczywiście jak od wszystkich reguł, tak i od tej zdarzają się wyjątki. Bo na ten przykład zupy, które na swoim blogu prezentuje Bea, często skłaniają mnie do kuchennych poczynań. :)



Dzisiejsza zupa pochodzi z mojego najnowszego nabytku - książki Gordona Ramsay'a „Zdrowa kuchnia”. I tutaj miał miejsce ponownie wspomniany wyżej wyjątek, bo oto najprawdziwsza zupa zawładnęła moim umysłem. No i bingo! Mój kulinarny nos i kobiecy instynkt mnie nie zawiódł. Dodatki jakie zaproponował chief Ramsay do prostej zupy – ukazały ją w dość nietypowym, acz wielce aromatycznym świetle. :) Kozieradka, kurkuma, mięta (a ode mnie jeszcze dodatkowo kumin) – to smaki, które odnajdziemy w tej zupie. Nieco inna od mojej dotychczasowej ulubionej zupy cebulowej, jaką nauczyłam się robić od swojej mamy. Ta 'nowa” była odrobinę słodka, trochę ostra, a w całości egzotycznie pyszna! :)
Do ugotowania zupy użyłam bulionu warzywnego przygotowanego również z przepisu G. Ramsay'a (oczywiście można użyć dowolnego). Jemu jednak poświęcę osobny wpis, bo to zdecydowanie najlepszy bulion jaki jadłam i warto poświęcić mu chwilę uwagi.
Tymczasem zapraszam na zupę. :)



Zupa cebulowa po persku

inspirowana przepisem ze „Zdrowej kuchni” Gordona Ramsay'a

3 łyżki oliwy z oliwek
5 dużych cebul, obranych i pokrojonych w cienkie plastry
½ łyżeczka kurkumy
½ łyżeczki kozieradki
½ łyżeczki suszonej mięty (zamiennie użyłam garść posiekanej mięty świeżej)
½ łyżeczki mielonego kuminu (w oryginale brak)
sól morska, pieprz do smaku
700 ml bulionu warzywnego lub z kurczaka
kawałek kory cynamonu
sok z 1 cytryny
1 łyżeczka cukru pudru
natka pietruszki do ozdoby

Do garnka o grubym dnie wlać oliwę i wrzucić pokrojoną cebulę. Dusić pod przykryciem, mieszając co jakiś czas, aż cebula się zeszkli i zmięknie. Dodać kozieradkę, kurkumę i miętę – znów chwilę dusić (ok. 1 min.), aż aromaty się uwolnią. Zalać bulionem. Włożyć korę cynamonu i gotować na wolnym ogniu, pod częściowym przykryciem - przez ok. 20-30 min. W międzyczasie doprawić solą i pieprzem.
Wmieszać sok z cytryny i cukier. Wyjąć korę cynamonu. Według indywidualnego uznania: zmiksować na krem, lub pozostawić piórka cebulowe w całości.
Posypać posiekaną natką pietruszki bezpośrednio przed podaniem.
Smacznego!

środa, 1 kwietnia 2009

Jogurt na zdrowie :)



Dzisiaj pewna znajoma osoba zapytała mnie czy może jestem w trakcie odchudzania...? Bo jakoś tak mniej mnie się zrobiło...?
Yyyyy... odchudzania? A nie, nie! W żadnym wypadku! Nie odchudzam się (choć daję słowo, przydałoby się!). W moim wypadku diety nie wchodzą w rachubę z tej prostej przyczyny, że za bardzo lubię jeść. ;-) Moja silna wola w tym wypadku (przy trzymaniu się restrykcyjnych zasad) równa jest zero. Zatem nie silę się nawet na próby. ;-) Wolę zamiast tego na co dzień praktykować zasadę częstszych, ale mniej obfitych posiłków. Rewelacyjnie jeśli uda się, by posiłki nie były zbyt kaloryczne (nie zawsze się jednak udaje ;-)). Dlatego spora ilość owoców (obecnie wciąż jeszcze jabłka królują) i jogurty są u mnie na porządku dziennym. Zwłaszcza do tych drugich mam ogromną słabość. Staram się w miarę możliwości, urozmaicać ich smak, żeby było i smacznie dla podniebienia, i ładnie dla oka. :).
Namiętnie podjadam jogurt z mango i kardamonem, który kiedyś podpatrzyłam u Tili w Kuchni szczęścia (próbowaliście? pycha!). A w ramach różnorodności tworzę wszelkie możliwe własne kombinacje owocowo – miodowo – jogurtowe. Dzisiaj tylko jedna z nich (jako przykład), którą udało mi się pośpiesznie sfotografować zanim zniknęła w łakomym dziobie. :)

Co do chudnięcia... no dobrze... zgubiłam ostatnio ze 2 kilogramy (ale żeby to było aż tak widać?! Ja nie widzę zupełnej różnicy!), jednak bynajmniej nie z powodu stosowania diety, ale z faktu, że wraz z pierwszymi nieśmiałymi podrygami wiosny – rozpoczęłam intensywne spacery. :) Koniec z zimowym lenistwem przed komputerem lub telewizorem! ;-) A niech tylko jeszcze temperatura podniesie się o kilka kresek (wciąż u mnie dość chłodno) i wtedy znów wsiadam na rower! Hurrra! :)



Jogurt z kiwi i żurawiną


200 ml gęstego jogurtu naturalnego (używam typu „bałkańskiego”)
2-3 łyżki miodu * (albo do smaku)
łyżka suszonej żurawiny
2 owoce kiwi
szczypta jadalnych kwiatowych płatków (niekoniecznie – to tylko ozdoba, choć jadalna :))

Jogurt wymieszać z płynnym miodem i żurawiną. Owoce kiwi obrać i pokroić w spore kawałki. W większym pucharku lub do dwóch szklanek rozkładać warstwami jogurt i kiwi. Udekorować jadalnymi płatkami kwiatów.
Na zdrowie! :)

* użyłam miodu, w którym żurawina „pływa” i naciąga smaku (taki miód przywiozła mi mama z Chorwacji).