niedziela, 27 lipca 2008

Uff - jak gorąco!

„Stoi na stacji lokomotywa,
Ciężka, ogromna i pot z niej spływa:
Tłusta oliwa.
Stoi i sapie, dyszy i dmucha,
Żar z rozgrzanego jej brzucha bucha:
Buch – jak gorąco!
Uch – jak gorąco!
Puff – jak gorąco!
Uff – jak gorąco!
Już ledwo sapie, już ledwo zipie,
A jeszcze palacz węgiel w nią sypie. (…)”






Fala upału, jaka nawiedziła moje strony, już daje się we znaki. Dopiero kilka dni naprawdę gorących, a ja już czuję się jak ta tuwimowska lokomotywa. ;-) Ledwo sapię i ledwo zipię, a słońce bezlitośnie daje o sobie znać. Pomyśleć, że kilka dni temu narzekałam w rozmowie z mężem, że cóż to za lato byle jakie i deszczowe… Wygląda na to, że matka natura usłyszała moje utyskiwania i postanowiła dać mi nauczkę.

W taki dzień jak dzisiaj najchętniej robiłabym… NIC… Wielkie NIC. I tylko piła, piła, piła… Najlepiej zwykłą, czystą wodę. Ewentualnie z plasterkiem cytryny. Nie mogę jednak pominąć kawy. Kawa to ten napój, bez którego nie wyobrażam sobie dnia. I nie ma znaczenia, czy jest to dzień zimny, deszczowy, letni, czy upalny. Nie piję jej dużo. Zwykle jedną, maksymalnie dwie filiżanki. Ale jest obowiązkowa każdego dnia, zwłaszcza ta poranna, która pozwala mi otworzyć zaspane oczy.
Teraz, gdy gorąco rozleniwia każdy centymetr mojego ciała – z przyjemnością wypijam zimną, pyszną, kremową cafe frappe.
Pozwolicie, że nie będzie dzisiaj przepisu? Dzisiaj jest mój dzień lenistwa. ;-)


poniedziałek, 21 lipca 2008

Sajgonki




Fajne jest to, że można z nimi eksperymentować. Za każdym razem wychodzą zupełnie inne. Nigdy nie trzymam się sztywno jednego przepisu. Najchętniej improwizuję, wykorzystując różne składniki i różne przyprawy. Stałymi ingrediencjami są dla mnie czosnek, imbir i sos sojowy. Cała reszta zależy od chwilowego kaprysu i chęci. Najbardziej chyba smakują mi sajgonki w wersji mięsnej, ale i wegetariańskim nie powiem nie. Wtedy mięso zamieniam na słupki cukinii, papryki, pędy bambusa, kiełki sojowe, itp. Chętnie dodaję egzotyczne sosy: ostrygowy, rybny, albo słodki chilii.
Uwielbiam tę cieniuteńką jak bibułka, smażoną, chrupiącą ryżową otoczkę. Nieodmiennie zachwyca mnie grubość (a właściwie cienkość) tego ciasta. Nie bez kozery nazywana jest papierem…
Dzisiaj przygotowałam taką oto prostą, szybką w wykonaniu wersję mięsną.





Sajgonki
(ok. 16 szt.)

2 łyżki oleju arachidowego lub słonecznikowego
300 g drobiowego mięsa mielonego
2 ząbki czosnku
2 cm kawałek świeżego imbiru
2 łyżeczki sosu sojowego
½ łyżeczki utartego pieprzu syczuańskiego (można zastąpić czarnym)
1 marchewka
½ łyżeczki oleju sezamowego
100 g suchego makaronu ryżowego wstążki
5-6 grzybków mun
Ok. 100 g kapusty pekińskiej
garść świeżej kolendry

okrągły papier ryżowy (zużyłam 16 szt.)
olej do smażenia

Makaron ryżowy połamać na niewielkie kawałki, zalać wrzątkiem i zostawić na kilka minut by zmiękł. Odcedzić.
Grzyby mun również zalać wrzątkiem i zostawić do napęcznienia. Odcedzić i pokroić dość drobno.

Przygotować pozostałe składniki: czosnek i imbir obrać, drobno utrzeć. Marchewkę obrać, pokroić w słupki. Kapustę pekińską i listki kolendry poszatkować.

W woku lub głębokiej patelni rozgrzać 2 łyżki oleju. Wrzucić imbir, oraz czosnek – bardzo krótko przesmażyć. Dodać mielone mięso. Smażyć, mieszając, aż mięso się zetnie. Doprawić sosem sojowym i pieprzem syczuańskim. Wrzucić pokrojoną marchewkę i grzyby mun. Smażyć, aż mięso będzie miękkie (można podlać odrobiną bulionu lub wody). Na krótką chwilę przed wyłączeniem z ognia – dolać olej sezamowy. Przemieszać. Zdjąć z ognia. Wmieszać makaron ryżowy, kapustę pekińską i listki kolendry.

Papier ryżowy zwilżać z obu stron ciepłą wodą (ja używam pędzla z naturalnego włosia). Nakładać farsz, zwijać jak krokiety. Smażyć na oleju z wszystkich stron, do lekkiego zezłocenia.
Smacznego!


czwartek, 17 lipca 2008

Lody z karmelizowanymi bananami

W ciągu ostatniego roku, czyli odkąd nabyłam maszynkę do robienia lodów, przetestowałam wiele lodowych przepisów. Zdarzały się różne: lepsze, gorsze, niektóre naprawdę pyszne. Jednak do niewielu z tych przepisów (nawet dobrych) wracam regularnie. Jednego jestem już pewna, najsmaczniejsze lody to te, przygotowywane na creme anglaise. Ich struktura, ale przede wszystkim smak są najlepsze. Nie oznacza to oczywiście, że do uproszczonych lodów, tych bezjajecznych nigdy nie wrócę. Nie, skądże znowu. :) Lubię poszukiwać, kto wie, czy nie trafię jeszcze na jakąś ciekawą lodową perełkę.
Dzisiaj jednak chciałam podzielić się przepisem na lody, które dla mnie są poniekąd smakowym odkryciem. I śmiem twierdzić, że ze wszystkich lodów, jakie dotychczas robiłam – absolutnie najlepsze. Takie, do których chce się wracać. Dlaczego smakowym odkryciem? Przyczyna leży w bananie. :) To owoc, który toleruję tylko na surowo, w niezmienionej świeżej postaci. Nie przepadam za bananami przetworzonymi. Dlatego też nie często jadam bananowe ciasta, placki, racuchy, jogurty, itp.
Z tymi lodami jest inaczej. Dla mojego podniebienia to prawdziwy ewenement. :) Ich bazą jest podobnie, jak przy prezentowanych niedawno lodach cafe latte – krem angielski, a dodatkiem smakowym – karmelizowane banany.
Przepis poraz kolejny zaczerpnęłam od Michela Roux’a i za jego radą podałam lody na dodatkowej porcji podsmażonego na maśle, z dodatkiem cukru - banana. Oczywiście zetknięcie zimnego loda z gorącym owocem – powoduje dość szybkie rozpływanie tego pierwszego, ale smakowy mariaż tych dwojga spowodował, że to przede wszystkim ja - mmmm… rozpływałam się z zachwytu. :)




Lody bananowe z rodzynkami
Wg Michel Roux’a

30g masła
50g drobnego cukru
1 dojrzały banan, ok. 180 g, pokrojony w plasterki (ja dałam dwa banany)
Sok z 1 cytryny
1 porcja creme anglaise (przepis podawałam tutaj) z 25g cukru i bez wanilii
60g rodzynek sułtańskich

Przygotować creme anglaise.
Przygotować dużą miskę wypełnioną spora ilością kostek lodu.
Na patelni podgrzać masło, dodać cukier, a następnie plasterki bananów. Podgrzewać na średnim ogniu ok. 1-2 minuty, aż banan lekko się skarmelizuje. Dolać sok z cytryny, wymieszać.
Dodać wszystko do gorącego kremu angielskiego, mieszając szpatułką.
Przelać masę do miksera i miksowac ok. 1 minutę. Przelać przez sitko do miski. Miskę z masą ustawić w dużej misce z lodem. Od czasu do czasu mieszać szpatułką, żeby nie powstał kożuch.
W międzyczasie zblanszować rodzynki we wrzątku. Odsączyć.
Schłodzoną dobrze masę bananową wlać do maszynki do lodów i ukręcić aż lody będą zwarte, o kremowej konsystencji. Rodzynki wrzucić na minutę przed wyjęciem lodów z maszynki.
W razie potrzeby domrozić w zamrażalniku.

czwartek, 10 lipca 2008

Sernik cassis

Obiecałam swego czasu, że gdy nad polskim morzem pojawi się sezon na czarną porzeczkę – pierwszym wypiekiem z jej udziałem będzie Agusiowy sernik cassis.
Słowo się rzekło. :) Ciasto już od pierwszego kęsa podbiło nasze serca. Zresztą, czy mogło być inaczej? To nie przypadek, że gdy mam ochotę na coś nowego i na bank pysznego – przeglądam archiwum Mojej kuchni nad Atlantykiem. :)
Po tych wszystkich razach, gdy mówiłam, że właściwie nie lubię serników – nie pozostaje mi chyba nic innego jak odwołać własne słowa… Lubię serniki. Lubię dobre serniki. Lubię serniki nietypowe, przełamane wyraźnym smakiem dodatkowego składnika. :) A taki właśnie jest ten sernik z dodatkiem czarnej porzeczki. Lekko kwaskowy, wilgotny, kremowy, pyszny. :)
Zachęcam do wypróbowania przepisu, naprawdę warto!




Sernik cassis
Cytuję za Agnieszką z Mojej kuchni nad Atlantykiem

tortownica o średnicy 22-23cm

100g migdałów bez skórki uprażonych na suchej patelni

800g kremowego serka typu philadelphia
1 op. cukru waniliowego lub 2 łyżeczki ekstraktu waniliowego
280g drobnego cukru
2 łyżki mąki
skórka starta z 1 cytryny
4 jajka

125g czarnych porzeczek (mogą być mrożone)
1 łyżka likieru crème de cassis
1 łyżka cukru pudru

Polewa:
300g kwaśnej gęstej śmietany (może być creme fraiche)
2 łyżki cukru pudru
1 łyżeczka ekstraktu waniliowego

Mielimy w malakserze migdały na drobne okruszki (nie na pył - mają przypominać raczej bułkę tartą) i wysypujemy nimi boki i dno natłuszczonej wcześniej tortownicy. Jeśli nie mamy pewności co do szczelności formy lepiej wyłożyć ją wcześniej folią aluminiową. Nagrzewamy piekarnik do 170ºC.

Do malaksera nakładamy ser, mąkę, cukier, wanilię i skórkę cytrynową i miksujemy przez 15 sek aż będzie gładkie. Dodajemy jajka i jeszcze miksujemy przez 10 sek (nie za długo, żeby masa się nie rozrzedziła). Przekładamy do miski.

W blenderze miksujemy: porzeczki, cukier puder i likier cassis. Robimy to dość długo, żeby otrzymać idealnie gładką masę (nie polecam malaksera, bo nie zmiksuje on tak dokładnie jak blender; jeśli ktoś ma cierpliwość i akurat taka zachciankę może porzeczki przetrzeć przez sito, ale nie jest to konieczne). Dodajemy 1 szkl masy serowej i króciuteńko miksujemy aż masa będzie miała jednolity kolor.

Ostrożnie wykładamy jasną masę serową na migdały w tortownicy. Wstawiamy do piekarnika na 25 min. Po tym czasie wyjmujemy z piekarnika i ostrożnie łyżka i małymi porcjami nakładamy masę porzeczkową. Ponownie wstawiamy do piekarnika na 30 min. Studzimy sernik przez 20 min.

W miseczce mieszamy ze sobą składniki polewy i wykładamy na przestudzony sernik, zostawiając wolny 1 cm szerokości pas wokół brzegu. Wstawiamy sernik ponownie do piekarnika na 10 min i pozostawiamy w nim do całkowitego ostudzenia. Po wyjęciu z piekarnika w stawiamy sernik do lodówki na całą noc. Można ozdobić wierzch całymi porzeczkami.





Moje uwagi:
Użyłam serka kremowego Delfiko. Swoim paskudnym zwyczajem – podwoiłam ilość czarnych porzeczek (to cudowny owoc, nie mogłam się oprzeć ich urokowi ;-)). Niestety nie posiadam likieru creme de cassis, więc pominęłam jego dodatek w cieście.
Ciasto piekłam w kąpieli wodnej. Co prawda w przepisie nie było o tym słowa, ale doświadczenie nauczyło mnie, że w MOIM piekarniku jest to najpewniejsza metoda pieczenia sernika.
Ciasto znacznie dłużej musiało przebywać w piekarniku (po nałożeniu masy porzeczkowej – ok. 1 godziny, zamiast przepisowych 30 minut). Przyczyna tak długiego pieczenia zapewne leży w rodzaju użytego sera, oraz zwiększonej ilości musu porzeczkowego.
Polewę z zapieczonej kwaśnej śmietany – zamieniłam na warstwę śmietany kremowej, ubitej wraz z żelatyną. Oczywiście warstwa nie pieczona, tylko nakładana po wystudzeniu sernika.

wtorek, 8 lipca 2008

Ravioli z bobem

Dziwne? W pierwszym odruchu właśnie takie mi się wydało, gdy wpadł mi w rękę przepis Jamie Oliver’a. Ale po chwili zastanowienia: właściwie dlaczego nie? Jeśli są pyszne ze szpinakiem, to dlaczego nie miałyby być równie dobre z bobem?
Zważywszy, że do kulinarnych eksperymentów nie trzeba mnie zbytnio namawiać i chętnie próbuję wszelakie, nawet najdziwniejsze połączenia – zakasałam rękawy i w godzinę miałam gotowe małe pierożki. Bazę farszu oprócz bobu, stanowiła ricotta. Mariaż rzeczywiście niecodzienny, ale jak się okazało zupełnie możliwy. Dodatek listków mięty - nadał świeżego, rześkiego aromatu. Bardzo delikatnie, ale jednak wyczuwalnie przebijał przez dominujący bób. Smak całości ciekawy. Za sprawą bobu – ravioli wyszły bardzo syte. Mnie wystarczyło dosłownie kilka sztuk, by najeść się do syta.

Ciasto na ravioli przyrządziłam z proporcji: 2 jajka + ok. 200g semoliny (przepis na ciasto makaronowe podawałam tutaj).





Ravioli z bobem, miętą i serem ricotta
Wg Jamie Oliver’a – lekko zmodyfikowałam proporcje


250g łuskanego bobu, plus trochę do przybrania (dałam ok. 300g łuskanego – przed obraniem 500g świeżego bobu)
mała garść posiekanej świeżej mięty
2 łyżki oliwy z oliwek, plus trochę do przybrania
170g serka ricotta (dałam całe opakowanie 250g)
garść tartego parmezanu, plus trochę do przybrania
sok z jednej cytryny (zamieniłam na limonkę)
sól i świeżo mielony pieprz
½ kilograma ciasta na ravioli (u mnie ciasto z 2 jajek + ok. 200 g semoliny)


Jeśli bób jest mały i miękki, możesz użyć surowego, jeśli jest większy i twardy blanszuj go w nie osolonej, gotującej się wodzie, (jeśli skórka nadal będzie twarda należy ją usunąć). Podziel bób na dwie części. Jedną zgnieć na jednolita masę lub drobno posiekaj, a drugą pozostaw w całości. Do miski wrzuć obie części bobu, miętę, ricottę i wlej oliwę z oliwek. Delikatnie wymieszaj wszystkie składniki, dodaj parmezan, sok z cytryny i dopraw do smaku solą i pieprzem. Na rozwałkowane ciasto kładź łyżeczką nadzienie i formuj ravioli. Gotuj w lekko osolonej wodzie przez 3-4 minuty, aż pierożki staną się miękkie. Danie udekoruj ziarnami bobu, posiekaną miętą i tartym parmezanem, podawaj skropione oliwą z oliwek.


sobota, 5 lipca 2008

Ziemniak z niespodzianką

Ziemniaczany Tydzień


W pobliżu mojego domu funkcjonuje niewielki bar, w którym już od kilku lat niezmiennie serwują to samo: faszerowane pieczone ziemniaki. Nie jestem tam stałym bywalcem (raczej przypadkowym), ale ponieważ lokal leży na trasie moich codziennych wędrówek, zerkam co się dzieje. A tam zwykle ruch! Przy stołach zgłodniali turyści, a w miskach parują gorące ziemniaki. A wewnątrz tych ziemniaków najróżniejsze farsze. Lista menu całkiem imponująca: ze dwadzieścia (jak nie więcej) możliwości dostępnych nadzień. Są i takie dla mięsolubnych (np. mięso mielone w pikantnym sosie pomidorowym) , są i dla wegetarian. Tych bezmięsnych zdecydowanie więcej i stanowią je głównie najróżniejsze sałatki: począwszy od sałatki z rodzimych nowalijek, poprzez sałatkę grecką, różne sałatki na bazie fasoli, czy tuńczyka, a skończywszy na owocach morza. Jest w czym wybierać.
Z okazji ziemniaczanego tygodnia, kulinarnej zabawy prowadzonej przez Olgę Smile – takie pieczone, faszerowane ziemniaki podałam dzisiaj swojej rodzinie.
Trudno powiedzieć, że to szybki w wykonaniu obiad. Prosty i owszem, ale niestety trochę czasochłonny, a to za sprawą samych ziemniaków (a potrzebujemy raczej duże okazy), które należy upiec na miękko. Co prawda postanowiłam sobie trochę dopomóc i najpierw podgotowałam ziemniaki w wodzie, ale i tak nie uchroniło to od prawie godzinnego pieczenia w piekarniku. Przygotowanie sałatki, to najszybsza część pracy do wykonania. Ja przyrządziłam bardzo proste nadzienie z bakłażana i sosu jogurtowo – majonezowego z kiszonym ogórkiem, kaparami i świeżymi ziołami.
Jeśli skusicie się na takiego ziemniaka – puśćcie wodze fantazji i nafaszerujcie go tym, na co aktualnie najbardziej macie ochotę. Możliwości są właściwie niewyczerpane. :)

Ach! Jest jeszcze jeden minus tego dania: jak każda sałatka nie jest zbyt fotogeniczne. ;-)





Ziemniaki faszerowane bakłażanową sałatką

2 bardzo duże ziemniaki
– porządnie wyszorować, w osolonej wodzie obgotować w mundurkach (można pominąć ten etap). Osuszyć papierowym ręcznikiem z wody. Przygotować dwa kawałki foli aluminiowej, ułożyć na środku każdego z nich jednego ziemniaka, polać odrobiną oliwy, posolić, ewentualnie doprawić (wg uznania) papryką w proszku. Szczelnie owinąć ziemniaki i piec w piekarniku nagrzanym do 220 st.C do czasu, gdy będą miękkie w środku (sprawdzać drewnianym patyczkiem grillowym).

Farsz:
1 bakłażan
½ cebuli pokrojonej w kosteczkę
1-2 łyżki oliwy
½ łyżeczka utartego kuminu

2 łyżki majonezu
2 łyżki jogurtu typu greckiego
1 ząbek czosnku
1/3 łyżeczki octu z sherry (albo winnego)
3 ogórki konserwowe – pokrojone w kostkę
1 łyżka drobnych kaparów
1 łyżka posiekanej świeżej mięty
1 łyżka posiekanego świeżego majeranku
Sól, pieprz do smaku

Bakłażana umyć, osuszyć, pokroić na 1cm grubości plastry. Posolić z obu stron i pozostawić na 15-30 min. by puścił sok. Po tym czasie osuszyć ponownie papierowym ręcznikiem. Pokroić w kostkę.

Na rozgrzanym na patelni tłuszczu zeszklić poszatkowaną cebulę. Dodać kumin, przesmażyć. Wrzucić kostki bakłażana i smażyć, aż zmięknie.

W miseczce wymieszać majonez z jogurtem. Wycisnąć ząbek czosnku, dodać ocet z sherry, pokrojone ogórki, kapary, świeże zioła. Doprawić do smaku solą i pieprzem. Wszystko razem wymieszać. Dołożyć bakłażana.

Wyjąć z pieca upieczone ziemniaki. Otworzyć folię, pozwolić przez chwilę odparować. Częściowo rozkroić ziemniaki, ale tak by dalej były połączone, wydrążyć część ziemniaczanego miąższu i wmieszać go do przygotowanego farszu. Napełnić ziemniaki farszem.
Smacznego!

piątek, 4 lipca 2008

Nie całkiem zwyczajne placki ziemniaczane

Ziemniaczane, bo oczywiście z ziemniaków. :) Nie całkiem zwyczajne, bo z kilkoma pysznymi, typowymi śródziemnomorskimi dodatkami, nadającymi plackom zupełnie nową jakość. Cukinia dodaje lekkości i łaciatych efektów wizualnych. Parmezan i feta –specyficznej słoności i przyjemnej, serowej kleistości. Świeża mięta cytrynowa przenika do placków swoim niepowtarzalnym, orzeźwiającym i aromatycznym wielce aromatem.
Te placki są hitem w moim domu. A zaczęło się dawno temu, zupełnie niewinnie przepisem Bajaderki





Placki ziemniaczane z cukinią

1 kg ziemników
2 średniej wielkości cukinie
2-3 ząbki czosnku
2 jajka
1/2 szkl. mąki
100 g greckiej fety
1/2 szkl. parmezanu świeżo startego
1/2 szkl. posiekanej świeżej mięty cytrynowej
pieprz do smaku
sól

olej do smażenia

Ziemniaki umyć, obrać i zetrzeć na tarce o grubych oczkach. Umytą i osuszoną cukinię (razem ze skórką) zetrzeć osobno. Ziemniaki i cukinię lekko osolić, i pozostawić na kilka minut, by warzywa puściły sok. Porządnie odcisnąć i razem wymieszać w dużej misie. Wbić jajka i wyciśnięte ząbki czosnku – wymieszać. Dodać mąkę, pokruszoną fetę, starty parmezan, oraz miętę. Doprawić pieprzem. Wszystko ponownie dokładnie wymieszać. W razie potrzeby dosolić do smaku.
Smażyć z obu stron na złoto na patelni z rozgrzanym tłuszczem.
Smacznego!

czwartek, 3 lipca 2008

Ciasto na lato

Gdy ciepło za oknem, ciężko się zabrać za ciasta, które wymagają pieczenia dłuższego niż kilka minut. Leniwe członki najchętniej za nic by się nie zabierały. Mnie się jednak udało zdążyć przed największym gorącem (które notabene nad morzem nie jest nadmiernie uciążliwe) i porwałam się na mały wypiek. Pracy z nim naprawdę niewiele, a sam pobyt ciasta w rozgrzanym piekarniku trwał może 15 minut.
Mowa o prostej roladzie. Robiłam już ją wiele razy, więc dokładnie wiedziałam czego się spodziewać: puszystego, miodowego ciasta (pomysł zaczerpnięty stąd, lekko przeze mnie zmodyfikowany), otulającego warstwę ubitej śmietany i owoców jagodowych. Lekko i pysznie. Akurat na letnie dni.
Zapraszam na kawałek ciasta. :)




Miodowa rolada z owocami

3 jajka
½ szkl. cukru
100 g masła w temp. pokojowej
¾ szkl. mąki
Szczypta soli
3 łyżki miodu
1 łyżeczka sody oczyszczonej

375 ml śmietanki 30%
1 łyżka cukru pudru
Ok. 2 szkl. drobnych owoców (jagody, maliny, poziomki) – dobrze osuszone
Cukier puder do oprószenia

Piekarnik rozgrzać do temp. 180 st.C.
Przygotować dużą blachę (używam takiej załączonej do piekarnika, o wewnętrznych wymiarach 32x32cm), wyłożyć papierem do pieczenia.

Jajka ubić z cukrem na puszystą masę. Dalej ubijając - dodać miękkie masło, a następnie przesianą mąkę i szczyptę soli.
Miód lekko podgrzać. Zdjąć z ognia i dodać sodę oczyszczoną, energicznie wymieszać (tak by nie było grudek). Miodową masę wlać do ciasta i wszystko razem połączyć.

Ciasto wylać na blachę, rozprowadzić szpatułką równą warstwą.
Piec dość krótko, do momentu gdy ciasto ładnie zbrązowieje, a wetknięty w ciasto patyczek będzie suchy (u mnie trwa to ok. 13 -15 minut, ale radzę mimo wszystko czuwać przy piekarniku).
Odstawić do ostygnięcia na ok. 30 min.

Ubić śmietanę kremową z cukrem pudrem.
Wyłożyć na ostygnięty spód, rozsmarować. Posypać owocami. Pomagając sobie papierem, na którym pieczone było ciasto – zwijać w roladę.
Trzymać w lodówce (najlepsze po kilku godzinach, gdy całość porządnie się schłodzi). Bezpośrednio przed podaniem oprószyć cukrem pudrem.

*Jeśli mamy odwagę (ja mam), ostygnięte ciasto odkleić od papieru do pieczenia i delikatnie przewrócić je „do góry nogami”, tak by wierzchnia strona znalazła się pod spodem. Po zwinięciu w roladę, pozwoli uzyskać ładniejszy wygląd ciasta.