czwartek, 30 września 2010

Co nowego? Dzisiaj tarta. :)


To już niemal norma, że koleżanki z pracy co kilka dni pytają: „Gosia, masz już coś nowego na blogu?”. Po czym słychać „klik, klik, klik” i zaraz na wszystkich monitorach wyświetla się ten sam widok. :D
„Gooosia, znów nic nie ma?!”.
Ano nie ma. Bo nie ma czasu.
„Gooosia, a kiedy będą zdjęcia z wakacji?”.
Ano nie będzie, bo nie ma czasu. :D
Chwilę po tym rozlega się narzekanie Doris: „O raaany, ale jestem głodna...!” Naturalnie rozmowa w mgnieniu oka schodzi na temat jedzenia: co kto ma dzisiaj na śniadanie (pudełek śniadaniowych u nas w kuchni pod dostatkiem stoi, do wyboru – do koloru :D), co będzie dzisiaj na obiad, co Pamelcia przygotowała na ostatnią pidżama party dla swoich przyjaciółek, co dobrego mama Doris przywiozła w słoikach, czy Dexter znów podjadł batonika Kasi i czy ktoś dzisiaj biegnie do „Justynki” po drożdżówki, albo do „Aldka” po bagietkę czosnkową. :D
Notabene, gdyby tak przeprowadzić u nas w pracowni obserwacje powiązane ze statystykami, niechybnie by się okazało, że nasz zespół albo je, albo rozmawia o jedzeniu. :D
Taki nasz narodowy, pracowy sport... :)


Dzisiaj obiecałam koleżankom kolejny prosty pomysł na tartę. Zatem voila!
Szybka, bo na kupnym, gotowym cieście francuskim. Ciekawa w smaku, bo łączy słony smak sera pleśniowego i prosciutto ze słodkimi świeżymi figami. A do tego po prostu atrakcyjna wizualnie. :)



Tarta z figami, prosciutto i gorgonzolą
4 porcje

1 op. ciasta francuskiego (ok. 300g)
4 świeże fioletowe figi
100g łagodnej gorgonzoli, albo innego miękkiego sera pleśniowego
8 dużych plasterków cieniutko pokrojonej szynki parmeńskiej
kilka gałązek świeżego tymianku

Piekarnik rozgrzać do temp. 180 st.C.
Ciasto francuskie podzielić na 4 prostokąty. Na każdej porcji wykonać nożem niezbyt głębokie nacięcie (aby nie przeciąć ciasta na wylot) wzdłuż wszystkich boków – powstanie rodzaj rantu. Ułożyć na blasze wyłożonej papierem do pieczenia.
Gorgonzolę pokruszyć i rozsypać na przygotowanym cieście francuskim. Szynkę parmeńską pokroić na wstążki i fantazyjnie porozkładać na prostokątach ciasta. Figi pokroić na plasterki grubości ok. 2-3mm i poukładać na szynce. Przybrać świeżym tymiankiem.
Piec ok. 20 min. W tym czasie brzegi ciasta urosną i lekko się zezłocą.
Podawać na ciepło.
Smacznego!

niedziela, 26 września 2010

Jesienna zupa


Pod ostatnim, kurkowym wpisem pojawił się taki oto komentarz (autorstwa Gospodarnej narzeczonej): „Wy tam nad morzem to macie lepiej, kiedy my się czymś dawno oblizujemy, u Was sezon w pełni.”
Tak jest w istocie, choć żeby sprawiedliwości stało się zadość, należy dopowiedzieć, że kiedy inni w Polsce środkowej lub południowej zajadają się pysznościami - my nad morzem dopiero na nie czekamy i co najwyżej oblizujemy się. :D Summa summarum rachunek jest wyrównany, a w przyrodzie panuje jako taki constans. :)
Tymczasem również na Pomorzu kurki zdecydowanie się kończą. I zupa, którą dzisiaj tutaj serwuję – będzie prawdopodobnie ostatnią propozycją z tymi smacznymi, żółtymi grzybkami.
Zupę jeszcze w sierpniu wypatrzyłam w magazynie „Kuchnia” i czekałam okazji, by ją zrealizować. Trochę ją zmodyfikowałam, ale raczej były to zmiany „kosmetyczne”, typu własne proporcje składników, zamiana natki pietruszki na koperek, czy dodanie od siebie fasolki szparagowej.




Zupa kurkowa z koprem włoskim i suszonymi pomidorami
inspirowane przepisem w „Kuchnia” nr 8/2010 – z moimi zmianami

ok. 300g świeżych kurek
1 cebula
2 ząbki czosnku
o. 3 łyżki oliwy
2 marchewki
1 nieduży korzeń pietruszki
2-3 łodygi selera naciowego
½ bulwy kopru włoskiego
ok. 150g zielonej fasolki szparagowej
kilka sztuk suszonych pomidorów (mogą być suche lub z zalewy oliwnej)
1l bulionu grzybowego
ok. 150ml śmietanki 30% (do zup i sosów)
sól, pieprz do smaku
½ pęczka posiekanego koperku

Kurki oczyścić. Drobne pozostawić w całości, większe pokroić.
Cebulę posiekać. Czosnek przecisnąć przez praskę lub drobno utrzeć.
Warzywa: pietruszkę, marchewkę, seler naciowy, koper włoski, fasolkę – umyć, osuszyć, pokroić w kostkę lub słupki. Pomidory suszone również pokroić na kawałki.
W garnku rozgrzać oliwę. Zeszklić na niej cebulę. Dodać kurki – smażyć, aż lekko zmiękną. Wcisnąć czosnek i jeszcze smażyć ok. 1 min.
Zalać bulionem. Wrzucić wszystkie warzywa – gotować na niewielkim ogniu ok. 20-30 min. Aż warzywa staną się miękkie. Doprawić solą i pieprzem. Zalać śmietanką. Wsypać posiekany koperek. W razie potrzeby jeszcze doprawić.
Smacznego!

niedziela, 19 września 2010

Kurki spod lasu...

...taką scenkę zastałam na skraju lasu...

Zupełnie niedawno weszłam w posiadanie sporej ilości (jak na nasze potrzeby nawet za dużej) świeżych kurek, za cenę całych 7 złotych za kilogram. Cena wielce nieprzyzwoita i można powiedzieć, że prosto z lasu... Prosto spod lasu... :D Bo do lasu poszłam i owszem, ale tylko po to by powdychać jego zapach. Grzyby to już nie moja bajka. Grzybiarz, a nawet grzybiarka ze mnie marna.


Ponieważ grzyby spod lasu smakują raczej na pewno tak samo dobrze jak grzyby z lasu – to ja wybieram właśnie taki wariant. :D
Była zatem i przepyszna jajecznica z kurkami, i jak zwykle ulubione risotto i nie mogło zabraknąć makaronu.
Zapraszam do stołu. :)



Penne rigate z kurkami, suszonymi pomidorami i natką pietruszki

(proporcje na 2 os.)

2 porcje makaronu penne rigate – (zwykle liczę na garści – 2 garści na 1 os. )
1 łyżka oliwy + 1 łyżka masła
1 nieduża cebula
ok. 200 - 250g oczyszczonych kurek
4 suszone pomidory
ok. 100g śmietany 18% (najlepiej lekko ukwaszonej)
sól, pieprz do smaku
duża garść poszatkowanej natki pietruszki

Makaron przygotować al dente.
W czasie jego gotowania przygotować sos.
Cebulę drobno posiekać. Na patelni rozgrzać 1 łyżkę oliwy. Zeszklić na niej cebulę. Dodać 1 łyżkę masła i dorzucić oczyszczone kurki. Dusić kilka minut, aż kurki zmiękną (ok. 5 min.). Wlać śmietanę. Doprawić do smaku solą i pieprzem (dałam duuuużo pieprzu). Dusić jeszcze ok. 2-3 min. Zdjąć z ognia, wrzucić posiekaną natkę pietruszki, przemieszać.
Gdyby sos był nieco zbyt gęsty rozrzedzić odrobiną wody z gotującego się makaronu.
Do gotowego sosu wrzucić makaron. Wymieszać. Podawać od razu.
Smacznego!

piątek, 10 września 2010

Gofry drożdżowe


Podobno na Wybrzeże przyjeżdża się z trzech powodów: dla piaszczystych plaż, Zatoki Puckiej idealnej do surfingu i genialnych gofrów. :)
Ponoć tutejsze gofry są najlepsze w Polsce. W każdym razie tak mówią turyści. Jako, że u siebie w żaden sposób nie mogę być turystką, więc zazwyczaj nie korzystam z wyżej wymienionych dobrodziejstw. :D Na plaży pojawiam się raz w roku. Surfingu nie uprawiam. Gofrów nie kupuję. Wszystko na opak, ale u mnie to dość popularne zjawisko.


Dla odmiany jednak, lubię od czasu do czasu sama je upiec. Nie są zbyt częstym gościem, ale dzięki temu nie zdążą się przejeść. W ciągu ostatnich 4 lat (czyli odkąd dokonałam zakupu domowej gofrownicy) wypróbowałam niejeden przepis. W tym również przepis M. Roux'a. Trafiały się przepisy lepsze i gorsze. I mam wśród nich swojego zdecydowanego faworyta. Gofry z drożdżowego ciasta były pierwsze jakie upiekłam. I do dzisiaj są numerem jeden.
Jadamy je na słodko (dzieci uwielbiają z syropem klonowym, ja nie pogardzę z sezonowymi owocami), ale także na słono (np. z dobrym serem dodanym do ciasta). W każdej wersji smakują super.



Gofry drożdżowe
wg przepisu Malgosimi

na 5-6 gofrów

3/4 szklanki mleka
4 łyżki masła
1 szklanka przesianej mąki (nie wyżej niż typ 550)
1 łyżeczka cukru wanilinowego
szczypta soli
2/3 łyżeczki drożdży instant
1 duże jajko
kilka kropel olejku waniliowego

Rozpuścić masło w mleku na małym ogniu - ma być tylko letnie, żeby nie zabiło drożdży. Wymieszać suche składniki. Ubić (trzepaczką lub robotem) z mlekiem. Dodać jajko roztrzepane z olejkiem, jeszcze raz ubić do dobrego połączenia składników. Przykryć folią, wstawić do lodówki na noc (12-24 h).
Piec w gofrownicy ok. 5-7 min. (zgodnie z instrukcją indywidualnych modeli) na chrupko.
Smacznego!

sobota, 4 września 2010

Jak Jędruś leczo gotował...



Jędruś (nomen omen ten sam, co z dziewczynami lubi pląsać w porzeczkowych krzakach) miał dylemat. Dylemat nie byle jaki, bo natury kulinarnej... Jędruś wszedł w posiadanie gigantycznych cukinii, prosto z ogródka mamy i zupełnie nie wiedział co począć z cukiniowym nadmiarem szczęścia. Nie mogłam zostawić Jędrusia w potrzebie. Pomoc była niezbędna.
- Jędruś, a masz pomidory? A kiełbaskę? A paprykę Jędruś masz?
Jędruś miał. Miał wszystko. A nawet więcej. Cebulkę Jędruś też miał.
- Jędruś ugotuj leczo. Ja ci mówię Jędruś, leczo będzie w sam raz dla ciebie.
Jędruś ugotował. Dał wszystko co miał. Czosnek i cebulkę też.
Czy dobre było...? Nie wiem, Jędruś nie zaprosił na obiad. :D
Więc ugotowałam swoje leczo. Takie jak zawsze. Ulubione.



Leczo
(na spore 4-5 porcje)

1 dużą cebula
2 średnie cukinie (ok. 20cm długości), lub 4 malutkie
2 papryki (najlepiej kolorowe: czerwoną i żółtą)
ok. 3 łyżki oliwy (tyle, by delikatnie przykryć dno garnka)
sól, pieprz do smaku
1 łyżeczkę suszonego oregano
szczyptę suszonego tymianku (ok. ¼ łyżeczki)
½ łyżeczki słodkiej papryki w proszku *
1 łyżeczkę słodkiej papryki wędzonej *
szczypta mielonej papryczki chili (do smaku)
1 litr passaty pomidorowej (albo domowego przecieru pomidorowego, a w sezonie ok. 1,5 kg świeżych pomidorów)
ok. 300 – 400g ulubionej wędliny (kiełbaski, parówki, boczek, etc.)

* ponieważ wędzona papryka nie wszędzie jest dostępna – można ją pominąć, a w zamian dodać dodatkową łyżeczkę papryki zwykłej

Cebulę obrać i posiekać drobno. Cukinię pokroić w kostkę (nie większą niż 1x1cm). Paprykę pozbawić gniazd nasiennych, wyciąć białe części i pokroić w paseczki lub kostkę.
W większym garnku rozgrzać oliwę. Wrzucić poszatkowaną cebulę i delikatnie ją zeszklić. Dołożyć cukinię i 1 łyżeczkę soli. Mieszając smażyć ok. 3 min. Dodać pokrojoną paprykę , oraz przyprawy: oregano i tymianek (rozetrzeć najpierw w dłoniach, by uwolnić aromat), paprykę w proszku i małą szczyptę papryczki chili. Wymieszać dokładnie i smażyć kolejne 3 min. Zalać wszystko pomidorową passatą (jeśli wybrane zostały świeże pomidory, to wcześniej zalać wrzątkiem, obrać ze skórek, powycinać twarde części w okolicach ogonka i pokroić w kostkę). Gotować przez 20 min. na średnim lub małym ogniu, mieszając co jakiś czas. W międzyczasie pokroić kiełbaski w plasterki i podsmażyć na patelni, na minimalnej ilości tłuszczu. Wrzucić wędlinę do garnka. Doprawić pieprzem, a w razie potrzeby jeszcze dodatkowo solą i chili (wszystko do smaku). Gotować kolejne 15 min.
Podawać na ciepło z bagietką, ciabattą, chlebem lub innym ulubionym pieczywem. Smacznego! :)



U mnie, od pewnego czasu, takim ulubionym pieczywem są smażone na patelni proziaki (placki na sodzie), które odkąd odkryłam na Waniliowym blogu Anny – przygotowuję każdorazowo do lecza. Są świetne do maczania w pomidorowym sosie. I bardzo dobre.

Proziaki
cytuję za Anną z bloga Waniliowo

1/2 kg mąki
1 łyżka soli
1 płaska łyżeczka sody oczyszczonej
250 ml zsiadłego mleka albo maślanki
1 łyżka cukru

Mąkę wymieszałam z sodą, solą, cukrem, powoli wlewałam maślankę i wyrobiłam gładkie, niezbyt twarde ciasto. (Gdyby się lepiło, można dodać mąki). Ciasto kroiłam na kawałki i rozwałkowałam na niezbyt grube, owalne placki (15 cm długości). Kładłam je na średnio gorącą patelnię i smażyłam po kilka minut z każdej strony, uważając, by ich nie przypalić. Można delikatnie podlewać je olejem, jeśli patelnia zacznie dymić. Chyba można zrobić nieco grubsze placki, ale trzeba je odpowiednio dłużej smażyć, więc chyba bez dodatku tłuszczu się nie obejdzie. Można je oczywiście upiec w piekarniku.