piątek, 10 lipca 2015

Bób z charakterrrem :)


Każdego roku, gdy przychodzi pora na bób, nieodmiennie przypomina mi się moja babcia. Babcia F. była bowiem zaciętą Zjadaczką bobu. O tak! Zjadaczką przez duże Z. Bo babcia pałała miłością do bobu, przynajmniej tak mocno, jak ja wielbię truskawki. Średnio co drugi dzień siadała przy kuchennym stole nad ogromną miską bobu, obierała z łupinek i jadła, jadła, jadła... :) Jak daleko sięgam pamięcią wstecz, bób był zawsze ugotowany do miękkości graniczącej z rozgotowaniem. Czasem siadałam razem z babcią nad tą wielką michą i choć bób nigdy nie budził we mnie wstrętu, to wtedy trudno mi było zjeść więcej niż garść papkowatych, mączystych, rozpadających się nasion o nieokreślonej barwie... Już po kilku czułam się pełna.


To dawne dzieje, dzisiaj myślę o nich z nutką tęsknoty, ale co do bobu... nie idę babcinym śladem. ;-) Dla mnie to wspaniałe warzywo, którego smak najbardziej doceniam w formie jędrnej, chrupiącej i koniecznie, zanim straci swą piękną zieloną barwę. Młodziutki bób można jeść nawet na surowo, więc fajnie sprawdza się w prostych, letnich sałatkach.
U mnie często pojawia się jako jeden z ważniejszych składników obiadu. Za każdym razem staram się, aby obróbka cieplna była jak najkrótsza. Często poprzestaję tylko na szybkim blanszowaniu we wrzątku (wystarczy 1-3 min.), a jeśli już potrawa wymaga dodatkowego gotowania, to skracam ten czas do absolutnego minimum. Bo zielony bób – to pyszny bób, z charakterem! :)



Klopsiki z wołowiny z bobem
(ok. 32 szt.)
(inspirowane przepisem Yottama Ottolenghi w „Jerozolima”)

Klopsiki:
500g mielonej wołowiny
70g bułki tartej
1 jajko (L)
2 łyżki posiekanych listków mięty
3 łyżki posiekanego koperku
2 duże ząbki czosnku
¼ łyżeczki nasion kolendry
½ łyżeczki nasion kuminu
3 ziarenka ziela angielskiego
sól do smaku (u mnie ok. 1/3 łyżeczki)
pieprz do smaku
olej / oliwa do smażenia

Oraz:
500g bobu
1 cebula
500ml gorącego bulionu drobiowego (najlepiej domowy)
2 łyżki soku z cytryny
1 łyżka posiekanego koperku
garść natki pietruszki
sól, pieprz do smaku

W garnku zagotować wodę. Wrzucić bób na wrzątek i blanszować 1-2 min. Odcedzić i od razu schłodzić bardzo zimną wodą, aby zatrzymać proces gotowania. Zimny bób obrać z łupinek.
W misce umieścić: mielone mięso, bułkę tartą, miętę, koperek, drobno utarty czosnek, oraz przyprawy (kolendra, kumin, ziele angielskie, pieprz - utarte w moździerzu lub zmielone), oraz jajko. Wymieszać dokładnie, a następnie uformować w dłoniach kuleczki (u mnie 32 szt. wielkości większego orzecha włoskiego) – odkładać na płaski, duży talerz (albo deskę do krojenia).
Na dużej, głębokiej patelni rozgrzać olej / oliwę i smażyć partiami, ok. 5 min na średnim ogniu. Następnie przewrócić na drugą stronę i ponownie smażyć, aż mięso ładnie się zrumieni. Gotowe odkładać do miski.
W międzyczasie drobno posiekać cebulę. Gdy wszystkie klopsiki będą usmażone, uzupełnić (w razie potrzeby) olej na patelni, zmniejszyć maksymalnie ogień i wrzucić cebulę – smażyć kilka minut, aż stanie się szklista. Włożyć z powrotem klopsiki i całość zalać bulionem. Gotować pod przykryciem (na niewielkim ogniu) ok. 20 min., aż klopsiki staną się miękkie, a sos częściowo się zredukuje. Teraz wrzucić obrany bób i gotować (już bez przykrycia) jeszcze. ok. 2-5 min. (w zależności czy wolimy bób chrupiący, czy miększy). Na sam koniec wmieszać sok z cytryny i koperek, oraz doprawić do smaku pieprzem i w razie potrzeby solą. Podawać gorące posypane natką pietruszki.
Smacznego!

Przepis przygotowany został w ramach cyklu Kulinarna Potęga Kolorów we współpracy z marką Tikkurila Potęga Kolorów

5 komentarzy:

  1. Akurat taki bób, jaki jadła Twoja babcia, jest jedynym, jaki ja znam - u mnie w rodzinie przygotowuje się go w taki właśnie sposób (inaczej twierdzą, że jest surowy i nie można go jeść). Chciałabym kiedyś wypróbować w innej formie. Może w tym roku właśnie :). (Nie jestem fanką bobu, niestety, choć wrogiem - na szczęście - też nie).

    OdpowiedzUsuń
  2. U mnie było kiedyś podobnie, ani nie byłam fanką, ani wrogiem. Do czasu, aż poznałam smak bobu krótko gotowanego. :)
    Myślę, że z bobem - jak z wieloma innymi produktami - to indywidualne preferencje mają znaczenie. Najważniejsze to próbować, albo bardzo zasmakuje, albo nie... ;-) Akurat przy tej potrawie, zawsze można bób wrzucić wcześniej do garnka i dłużej pogotować . :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja jestem jak Twoja babcia tylko bób zawsze zielony i chrupiący. Jak stoi przede mną miska bobu, to nie wstanę póki nie zniknie :) Trudno mi się robi sałatki z bobem, bo po obraniu odruchowo zielone ziarna wędrują do buzi a nie do miski :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Ja bób lubię bardzo, ale w takiej chrupiącej wersji go jeszcze nie kosztowałam :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Kocham bób, zazwyczaj jem go już świeżo ugotowanego. Taki dla mnie jest najlepszy :)

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za pozostawiony komentarz. :) Jestem winna Ci informację: blog jest moderowany, spamowi i pyskówkom mówimy stop. We wszystkich innych sprawach zapraszam. :)