Czy nie uważacie, że orzechy (wszelakie) poza niezaprzeczalnym faktem, że zdrowe i smaczne, i warto jeść je w ilościach hurtowych ;-) - są po prostu piękne? Dla mnie orzechy, to nie tylko 'produkt spiżarniany'. Lubię je w domu eksponować. Niejednokrotnie rozsypuję do wiklinowych koszyczków i rozstawiam: a to w kuchni na stole, a to na półce, a to w pokoju gdzieś na regale... Mają ten urok jesienny, ale nie smutny i deszczowy.... Ich twarde, brązowe skorupki raczej kojarzą mi się z jesienią złotą, z promieniami słońca przebijającymi się przez nagie gałęzie drzew i żółtymi liśćmi szeleszczącymi pod stopami... :)
Moje wspomnienia z lat dziecięcych w dużej mierze kojarzą się z orzechami. Pamiętam, jak ojciec każdej jesieni znosił do domu płócienne worki pełne orzechów włoskich i laskowych. A potem w długie zimowe wieczory – siedzieliśmy wspólnie przy stole i łupaliśmy, łupaliśmy, łupaliśmy... (wtedy telewizor na szczęście nie zabierał z życia tych rodzinnych chwil). I pamiętam, jak ojciec podtykał mi co ładniejsze i większe kawałki orzecha, i mówił „jedz...będziesz mądrzejsza”. W swoim dziecięcym życiu zjadłam morze orzechów... :)
Wczoraj, w dzień św. Marcina (a do tego Święto Niepodległości) nie mogłam nie zakasać rękawów. Wszak to dzień, w którym każdy powinien zjeść rogalika! ;-) Co prawda, to drożdżowe rogale marcińskie, nadziane białym makiem powinny królować na naszych stołach, ale u mnie zagościła wersja 'dla leniwych' i przygotowałam mniej pracochłonne rogaliki nadziane orzechami. Zapewniam Was, że były pyszne! To moja druga propozycja na Orzechowy Tydzień.
Przepis na rogaliki znalazłam u Mirabbelki na blogu Kuchenne pogawędki. Roboczo nazwałam je 'orzechowymi łapami', bowiem na widok ich kształtu takie właśnie nasunęło mi się pierwsze skojarzenie. A zaraz potem zobaczyłam w nich 'kogucie grzebienie'. ;-) Niechaj jednak na łapach poprzestanie. :)
To ciekawy przepis, bowiem zakłada dodatek dyniowego puree, które ładnie zabarwia na żółto drożdżowe ciasto. Łapy wyszły pyszne, zjedliśmy je oblizując się szeroko. ;-)
W tym miejscu jednak chciałam zaznaczyć (dla wszystkich, którzy mieliby ochotę wypróbować przepis Mirabbelki), żeby dość ostrożnie i partiami wlewać ilość płynu do mąki. U mnie mąka zabrała sporo mniej płynu, niż wynika z przepisu. Oczywiście, nie jest to błąd w przepisie. Wszyscy wiemy, że drożdżowe to bardzo specyficzne ciasto: rodzaj użytej mąki, wielkość jaj, a w tym przepisie nawet stopień wilgotności użytego puree dyniowego – mają ogromny wpływ na konsystencję wyrabianego ciasta. Dlatego wlewajmy płyn umiarkowanie i obserwujmy wygląd ciasta.
Natomiast druga uwaga dotyczy ilości nadzienia. Zdaniem łasucha (czyli moim ;-) ) z powodzeniem można przygotować podwójną, a nawet potrójną porcję orzechów. Ja przygotowałam z porcji podwójnej i nakładając na każdy rogal po 1 czubatej łyżce nadzienia wystarczyło mi go dosłownie na styk. A przecież cała zabawa w tym, by jedząc rogala delektować się jak największą ilością orzechów, a nie ciasta. :)
Orzechowe łapy
cytuję za Mirabbelką z blogu Kuchenne pogawędki
70g masła
¾ szklanki mleka *
1, 5 łyżeczki drożdży instant
2 i ¾ maki (ok. 400g)
1/3 szklanki cukru
1 łyżeczka ekstraktu wanilii
2 żółtka jaj i 2 żółtka zrobione z dyni, czyli 2 kopiaste łyżki puree dyniowego
½ łyżeczki soli
Nadzienie:
50g cukru brązowego
40g rozpuszczonego masła
pol szklanki zmielonych orzechów laskowych lub włoskich **
szczypta cynamonu
1 jajko na glazurę
Mleko, masło, cukier, sol podgrzać razem w rondelku. Rozpuszczone składniki lekko schłodzić, dodać wanilie, ubite żółtka, a potem puree dyniowe. Make zmieszać z drożdżami. Całość wymieszać, aż powstanie gładkie ciasto. Dać odpocząć 5 minut i jeszcze raz wyrobić.
Odstawić na godzinę do wyrośnięcia, powinno podwoić objętość.
W międzyczasie zmieszać składniki nadzienia.
Rozwałkować na blacie podsypanym mąką w formie prostokąta, ten zaś pokroić na kwadraty ***. Każdy kawałek ciasta naciąć z jednej strony w równych odstępach na głębokość mniej więcej 1 cm, posmarować nadzieniem orzechowym. Zwijać, tak żeby nacięcia znalazły się na wierzchu rogalika, a po lekkim naciągnięciu obydwu końców do środka rozchyliły się.
Odstawić do wyrośnięcia na pol godziny do 45 min, wyrośnięte posmarować jajkiem.
Piec w temperaturze 190°C około 15 minut do zbrązowienia.
Moje uwagi do przepisu:
* płyny wlewać partiami! I w zależności od konsystencji ciasta dodawać stopniowo więcej, lub poprzestać
** zdecydowanie podwoić ilość nadzienia; pół szklanki orzechów to zdecydowane za mało!
*** dużo ładniejszy kształt 'łap' uzyskiwałam, gdy ciasto cięłam na prostokąty. Przy kwadratach rogale wychodziły jak dla mnie zbyt „chude” (płaskie)
Małgosia ,szalejesz i kusisz ,a wiesz ,że ja mam bezpośrednie autobusy co jada do ciebie ...:D
OdpowiedzUsuńJa tez chce taki autobus!!! :D
OdpowiedzUsuńMalgosiu, łapy nadzwyczaj urokliwe, szkoda ze nie moge sie jednym poczestowac ;)
Piękne, przepiekne wręcz... I łapy i opowieść o orzechach!
OdpowiedzUsuńMałgosiu- łapy są niesamowite! WYglądają przepysznie i na pewno smakują cudownie! :)
OdpowiedzUsuńPiękne zdjęcia, a tym łapom to najchętniej poobgryzałabym paluszki :)
OdpowiedzUsuńMargot, no to wsiadaj! :)
OdpowiedzUsuńBea, Tobie to bym radziła sprawdzić jak samoloty kursują. ;-))
Kasiac, Majano - dziękuję za dobre słowo. :) Rzeczywiście smakują cudownie, zwłaszcza gorące. ;-)
Aklat, no ja właśnie od paluszków zaczynałam konsumpcję... ;-))
Świetnie wyglądają... Ciekawe, czyje to łapy ;o)
OdpowiedzUsuńTo sa lapy misia co sie obudzil na zapach takich pysznosci ;)) Malgosiu to co? Robimy wymiane? Za jednego rogala 4 lapy??? hihihi
OdpowiedzUsuńJa też chcę takie łapy :) Jak widzę takie łakocie, to budzi się we mnie dziecko :)
OdpowiedzUsuńA toś się Małgosiu nalepiła, ale bardzo fajne łapki wyszły....i to nadzienie...mmmm:))
OdpowiedzUsuńMałgoś , świetne są te grzebienie :-) Ostatnio rogale marcińskie można zobaczyć prawie na każdym blogu , ale coś takiego tylko u Ciebie ;-)
OdpowiedzUsuńehhh poczęstuj , plisss ;)
OdpowiedzUsuńPoczęstowałabym Was wszystkie,ale... nie ma... Wszystko zjedzone! ;-)
OdpowiedzUsuńWłaściwie nic a nic nie ustępują rogalom marcińskim. Miałabym dylemat gdyby postawiono przede mną talerz marcińskich i orzechowych łap :)
OdpowiedzUsuńAle ładniutkie! Nie jadlam dzis nic słodkiego... Te zdjecia jeszcze bardziej opdsycaja moje pragnienie słodkości...Aj!
OdpowiedzUsuń