Wiele razy, nie tylko w obecnym sezonie ale i poprzednich, zastanawiałam się: o co tyle zamieszania? O co tyle krzyku z tym czarnym bzem, że wszyscy jak jeden mąż, hurtem zbierają kwiaty u progu lata? Zielsko jak zielsko, owszem całkiem ładnie pachnie (chociaż na dłuższą metę trochę zbyt dusząco), ale... bez przesady...
No to teraz już wiem. Jeśli wierzyć mitom, że bogowie na Olimpie raczyli się ambrozją i nektarem – to dzisiaj myślę, że właśnie tak musiały smakować te boskie pokarmy. Jak syrop z kwiatów czarnego bzu o cudownym, miodowym smaku i aromacie. Posmakujesz raz i nie chcesz przestać. :)
Jeśli więc zastanawiacie się (jak ja wcześniej :)) czy warto robić syrop, mówię: och tak! WARTO! Warto dla zdrowotnych właściwości (na ten temat w necie można znaleźć nieprzebrane ilości), ale warto również po prostu dla fantastycznego produktu, który jak się okazuje można wykorzystać na wiele sposobów. My degustację zaczęliśmy od zwykłej lemoniady..., która dzięki syropowi okazała się absolutnie niezwykła.
To moja pierwsza kulinarna styczność z kwiatem czarnego bzu, a już czuję, że przepadłam na amen. :)
Trochę już za późno na tegoroczne zbiory, przynajmniej jeśli chodzi o Polskę południową i centralną. Natomiast u nas, na północy – jakby się mocno pospieszyć - jeszcze nie wszystko stracone, bo tutaj niemal zawsze kwitnienie i owocowanie przebiega z pewnym opóźnieniem (bez kwitnie od maja do lipca). Co prawda moje kwiaty zbierane były i przerabiane dobry tydzień temu, ale jeszcze dzisiaj w wielu miejscach widziałam kwitnące białe baldachy. Tylko uwaga! Szukamy drzew z dala od wielkomiejskiego zgiełku i dróg! Bo cóż nam po wspaniałym smaku, jeśli przy okazji zabutelkujemy niezdrowe dla nas metale ciężkie?
Jeszcze w kwestii samego przygotowania syropu... Przeszukując internet, najczęściej natykałam się na receptury, które przewidują zalanie kwiatów wrzącym roztworem wody, cukru i soku z cytryny, odstawienie na 1-3 dni, a następnie przefiltrowanie, butelkowanie i pasteryzację (jeśli chcemy dłużej przechowywać).
Ja z kolei wybrałam odrobinę inną metodę (znalazłam ją np. na blogu Agnieszki Maciąg), która przewiduje dodatkowe zagotowanie płynu (tylko do momentu zawrzenia).
Czy ta metoda jest właściwsza, czy nie – nie wiem. Jak mówią źródła - kwiatów czarnego bzu (ale również jego owoców) nie wolno jeść w stanie surowym. na wszelki wypadek, postawiłam więc na metodę, która przewiduje bezpośrednią dodatkową obróbkę termiczną.
Syrop z kwiatów czarnego bzu
kwiatostany (tzw. baldachy) kwitnącego czarnego bzu - im więcej, tym syrop będzie bardziej aromatyczny i „nasycony” (u mnie po obraniu 3l kwiatów)
wrząca woda – ilość taka, aby w całości przykryć kwiaty (u mnie 3l)
cukier (u mnie 2kg)
sok z cytryn (u mnie z 4 dużych szt.)
Z baldachów jak najdokładniej poodcinać łodyżki (to żmudna praca, ale idealnie, gdyby w dużym garnku wylądowały same kwiatuszki – łodyżki bowiem zawierają goryczkę). Najlepiej robić to nad garnkiem, tak aby sypiący pyłek z kwiatków trafiał bezpośrednio do naczynia. Zawartość garnka zalać wrzącą wodą – taką ilością, aby w całości zakryć kwiaty. Odstawić do naciągnięcia na kilkanaście godzin (np. na całą noc, albo jak u mnie na całą dobę). Następnie przefiltrować przez bardzo gęste sito, albo kilka warstw gazy (u mnie gęste sito wyłożone gazą) do drugiego dużego garnka, aby odzyskać sam płyn. Dodać do płynu sok wyciśnięty z cytryn i cukier (tradycyjnie do przygotowania syropu na 1l płynu potrzeba 1kg cukru – ja jednak zaburzyłam proporcje i dałam nieco mniej cukru). Całość doprowadzić do wrzenia i od razu zdjąć z ognia (nie przedłużać procesu gotowania). Gorący przelać syrop do wysterylizowanych butelek lub słoików (już nie pasteryzowałam, tylko gorące butelki pozostawiłam do góry dnem, aż do całkowitego ostudzenia).
Po ponownym otwarciu przechowywać w lodówce.
Smacznego!
Sama schowałam słoiczek w swojej lodówce. Uwielbiam!
OdpowiedzUsuńOch, sama prawda! Syrop z czarnego bzu to ambrozja bez wątpienia! Niestety (jak już chyba co roku) przegapiłem okres kwitnienia, ale na szczęście u mojej czarodziejki ze sklepu ze zdrową żywnością zawsze go pod dostatkiem :D
OdpowiedzUsuńPS. Przecudowne zdjęcia <3
Co roku z moją matulą robimy bez obcinania łodyżek i nigdy nie było gorzkie, zatem polecam spróbować jeśli ktoś jest trochę leniwy. Dajemy też nieco więcej cytryny i wydaje mi się, że odrobinę mniej cukru, chociaż nie jestem pewna, bo nie zbieramy kwiatów na litry, ale na ilość baldachimów. Jeśli są małe, dwa liczymy jako jeden. Bardzo też lubię dodawać ten sok do herbaty.
OdpowiedzUsuńNa pewno pachnie nieziemsko i smakuje fantastycznie. :) Moja prababcia zawsze go robiła, podobnie jak syrop z pędów sosny. Chyba muszę w przyszłym roku nie przegapić i zrobić choć maleńką ilość syropu z czarnego bzu. Dziękuję za przypomnienie :)
OdpowiedzUsuńMałgosiu, skoro zachwyciłaś się bzem, to teraz kolej na dżem z bzem! Ambrozja z nektarem ;)
OdpowiedzUsuńPozdrowienia ślę!
Faktycznie, kto raz spróbuje nie może się oprzeć temu cudnemu aromatowi i biega jak opętany po łąkach, żeby znaleźć odpowiedni krzak bzu ;) Swoją drogą, dlaczego prawie zawsze czarny bez rośnie przy drodze? ;)
OdpowiedzUsuńJa niestety się spóźniłam, ale po takich zachwalaniach - obowiązkowa pozycja na przyszły rok;)
OdpowiedzUsuń