Może i listopad nie jest wdzięcznym miesiącem. Ani do życia, ani do pracy, a już na pewno nie pomaga w naturalnym zachowaniu pogody ducha, gdy za oknem wiecznie ponuro. Tęsknię za słońcem i błękitnym niebem. Ale z wszystkich sił staram się nie poddawać tej sennej atmosferze i szarej monotonii. Przy zdrowych zmysłach utrzymuje mnie myśl, że taki stan rzeczy nie będzie przecież trwał wiecznie. Opieram się niesprzyjającej aurze i skupiam myśli, na tym, co sprawia mi przyjemność. Zdecydowanie pomaga mi w tym praca. Bo im więcej pracy, tym mniej czasu na rozmyślania i narzekania. :)
Moja dewiza na obecny czas brzmi: nastaw się pozytywnie! :) Dobre nastawienie pomaga, bo przecież w dużej mierze to jak się czujemy, zależy od tego co dzieje się w naszej głowie. Swego czasu, pewna cudowna i mądra osoba - dość brutalnie mi to uświadomiła. Każdego dnia staram się o tym pamiętać (E., Jesteś moim aniołem do końca świata ♥♥♥ ).
Moja dewiza na obecny czas brzmi: nastaw się pozytywnie! :) Dobre nastawienie pomaga, bo przecież w dużej mierze to jak się czujemy, zależy od tego co dzieje się w naszej głowie. Swego czasu, pewna cudowna i mądra osoba - dość brutalnie mi to uświadomiła. Każdego dnia staram się o tym pamiętać (E., Jesteś moim aniołem do końca świata ♥♥♥ ).
A przy okazji, jest jeszcze coś – tego listopada zaczęłam ćwiczyć. :) I choć wcale nie idzie mi super (moja kondycja fizyczna i sprawność pozostawia wieeele do życzenia), to zauważyłam, że po porządnym wysiłku (gdy wszystkie mięśnie bolą jak diabli, a serducho ma ochotę wyskoczyć gardłem) – stan dotlenionego umysłu przedziwnie się poprawia... :) Zapominam o tym, co szare, bure i ponure, w zamian utyskując na bolące członki. :D
Trzymajcie za mnie kciuki, abym wytrwała w swoim nowym postanowieniu i dała radę realizować plan „w zdrowym ciele – zdrowy duch”. :)
Oczywiście namawiam Was do poczynienia podobnych kroków. Myślę, że niewiele jest do stracenia, a sporo do zyskania.
W domu mam zachowanych jeszcze kilka sztuk pysznych, malutkich dyni hokkaido (ale to nie te na zdjęciach; na fotkach prężą się małe ozdobne modelki). Dobrze się przechowują, więc niespiesznie zamieniam je w ulubione wytrawne zupy czy zapiekanki.
Kawałek dobrego, domowego ciasta na pewno nie zaszkodzi, a wręcz śmiem twierdzić, że pomoże przetrwać listopadowe niedogodności. :)
Ps. Przypominam o trwającym na blogu konkursie, w którym do wygrania są książki kulinarne „Kuchnia chińska według Goka”. Wszelkie informacje na temat konkursu znajdziecie TUTAJ (klik). Zapraszam do udziału. :)
Dyniowy keks z orzechami i kruszonką
Kruszonka:
50g maki
25g zimnego masła
60g cukru trzcinowego
szczypta soli
35g drobno posiekanych orzechów włoskich
Mąkę i masło wsypać do miski i posiekać nożem do uzyskania grudek. Dodać pozostałe składniki i szybko zagnieść kruszonkę (powinna rozpadać się pod palcami).
Przykryć miskę folią spożywczą i wstawić do lodówki na min. 20 minut, aby kruszonka się schłodziła.
Ciasto:
350g mąki
2 ½ łyżeczki proszku do pieczenia
3 duże jajka w temp. pokojowej
130g cukru trzcinowego
100g cukru białego
150ml oleju roślinnego (np. słonecznikowy)
150ml mleka w temp. pokojowej
2 łyżeczki ekstraktu waniliowego
250ml (1 szkl.) gęstego puree dyniowego *
100g orzechów włoskich
Rozgrzać piekarnik do temp. 180st.C. Przygotować dużą formę keksową (30x11cm) lub dwie odpowiednio mniejsze – wysmaruj masłem i oprósz lekko mąką, lub wyłóż papierem do pieczenia.
Mąkę przesiać z proszkiem do pieczenia do osobnego naczynia. Orzechy grubo posiekać.
Jajka utrzeć z cukrem brązowym i białym na puch. Cały czas ucierając, dodawać po kolei: olej, puree dyniowe, oraz w dwóch turach po połowie mleka i mąki. Ucierać krótko, tylko do momentu, gdy składniki się połączą. Wmieszać orzechy.
Przelać masę do keksówki i posypać równomiernie grubą warstwą schłodzonej kruszonki. Wstawić do nagrzanego piekarnika i piec ok. 90 min. (gdy pieczemy w dużej keksówce). Mniej więcej w połowie pieczenia przykryć wierzch ciasta folią aluminiową (matową stroną na zewnątrz).
Ciasto jest gotowe, gdy patyczek włożony w środek ciasta – po wyjęciu pozostanie suchy.
Studzić na kratce.
Smacznego!
* Aby uzyskać 1 szkl. puree dyniowego – należy ugotować ok. 300g surowego miąższu. Miąższ należy dobrze odparować podczas gotowania, lub odsączyć na gazie lub sicie.
wyglada super, smakuje jeszcze lepiej :)
OdpowiedzUsuńpiękny keks, piękne zdjęcia! piękny listopad :) ...
OdpowiedzUsuńświetnie ciacho! kocham wszystko, co dyniowe :) ja też zaczęłam ćwiczyć ale od października (zawsze jadłam zdrowo, jeździłam rowerem itp. ale czegoś mi brakowało) - i to jest to, masz pełną rację. wypoci się tę masę zmartwień i obowiązków, i potem przychodzi taka ulga... nawet jak dziś cały dzień chodzę obolała po 30min treningu pośladków :)
OdpowiedzUsuńGosia trzymam kciuki za Twoją wytrwałość w ćwiczeniach. A ciacho wygląda pysznie :)
OdpowiedzUsuńznakomity jesienny keks !
OdpowiedzUsuńdobre nastawienie w 100% pomaga, sama się o tym ciągle przekonuję :)
Trzaymam kciuki byś wytrwała w postanowieniu:-). Sama od kilku miesięcy ćwiczę regularnie więc wiem że warto się wkręcić:-). A ciacho wygląda wspaniale i choć dzisiaj u mnie piękne listopadowe słońce to na takie ciacho właśnie mam ochotę:-)
OdpowiedzUsuńCudowne zdjęcia. No i ten keks... ach<3
OdpowiedzUsuńTakim keksem to Ty na pewno rozświetlasz każdą ponurość! Oh, podziel się! :)
OdpowiedzUsuńNo cóż, dziś w Londynie było słońce i błękitne niebo ^^
OdpowiedzUsuńa keks sobie zapiszę i zrobię mamie jak wpadnę do domu
Jak dla mnie wygląda on rewelacyjnie. Jeżeli smakuje tak jak wygląda to musi być to niebo w gębie :)
OdpowiedzUsuńZ takim keksem i kubkiem kawy to ja mogę byś nastawiona pozytywnie nawet calutką jesień i zimę :) Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńŚwietne ciasto! : ) Bardzo mi się spodobał ten przepis!
OdpowiedzUsuńZdjęcia piękne i bardzo klimatyczne. :D
Cudowny blog.
Aż się rodzi we mnie ciasteczkowy potwór:)
OdpowiedzUsuń