Mój nowy członek rodziny, któremu na imię Zakwas ma się dobrze: żyje, bąbluje, lubi jeść, a do tego chętnie się rozmnaża (a tak, tak! z części żytniej – wykluł się drugi, pszenny jego brat).
No cóż, okazuje się, że posiadanie w/w rodzi również zobowiązania. ;-) Z czego tym najważniejszym jest pozwolić od czasu do czasu zakwasowi się wykazać. ;-)
Przyłączyłam się zatem do Weekendowej Piekarni (#31), do której w tym tygodniu przepisy przygotowała Zawszepolka. :)
Początkowo nastawiałam się tylko na wypiek zaproponowanego chleba, ale ostatecznie i cebularze wylądowały w piekarniku. :) I choć mam wrażenie, że cały dzień spędziłam w związku z tym w kuchni (a wbrew pozorom lubię czasem z niej wyjść ;-)), to jakość wypieków wynagrodziła za włożony trud. :)
Wykonanie lubelskich (choć Zawszepolka upiera się, że zamojskich:)) cebularzy nie nastręczyło żadnego kłopotu. Ciasto było cudnie plastyczne, a moja czerrrrwona maszyna wyrobiła je w mgnieniu oka. Rosło też jak szalone, mimo, że drożdży trochę mniej dałam, niż przewidywał przepis. Uformowanie krążków było niewinną zabawą, wszystko szło gładko i sprawnie.
Lubię takie przepisy, które nie przynoszą nieoczekiwanych niespodzianek. :)
I tylko najważniejszy składnik nadzienia – przyniósł mi chwilę zastanowienia, bowiem przepisowy 1 kg cebuli wydał mi się “na oko” nad wyraz... duży... Moja miarka w oku, chyba mnie nie zawiodła, bo zdecydowałam się na przygotowanie farszu z ½ kg. I zdecydowanie wystarczyło, mimo, że farszu na placki nakładałam bardzo hojna ręką.
Jeśli chodzi o smak cebularzy – marzenie! Ciasto wyszło mi mięciutkie i delikatne, a cebulka przyjemnie słodka. I choć obawiałam się czy moi chłopcy zechcą spróbować choć po jednym (nie lubią widocznej cebuli) – to szczęśliwie moje obawy zostały rozwiane. :)
Pyszne są nie tylko na ciepło. Dzisiaj dokończyliśmy jeszcze kilka sztuk, które zostały nam z wczoraj i okazało się, że na zimno smakują równie dobrze. :)
A teraz na tapetę chleb pana Dana Leparda! :)
Noooo, z nim już tak gładko mi nie poszło. ;-) Ciasto było z tych luźnych (u mnie nawet bardzo luźnych, bo oczywiście zapomniałam przestrogę Poleczki, by zmniejszyć ilość wody), tak że kompletnie nie wyobrażałam sobie jak z tej płynnej masy uformować bochenek...? I choć zdecydowałam się na podsypanie sporą ilością dodatkowej mąki – to nie udało mi się doprowadzić ciasta do jako takiej kuli. Ono było uparte, ale ja nie mniej. ;-)
I choć nie dawniej jak tydzień temu zaklinałam się, że metody Bertineta jeszcze długo, dłuuuuugo nie spróbuję – to okazuje się, jak to zwykle bywa, że nigdy nie mów NIGDY! Wyjęłam ciasto na czysty blat i przez dobrych 20 minut uprawiałam boks w wersji “wolnej amerykanki”. ;-)) Słowo daję, po co komu siłownia?! ;-)) Moje ramiona wykonały katorżniczą pracę, a ciasto fruwało po blacie, niewiele brakowało by i pod nim (próbowało mi uciekać do szuflad pod blatem), a nawet nie omieszkało zaczepić o szafkę wiszącą! Mój małżonek zajrzał do kuchni, pytając czy demoluję meble (odgłos “rzucania” ciasta o blat był dość niesamowity). ;-) Noooo, muszę powiedzieć, że to było COŚ! :) Z bardzo luźnej masy otrzymałam dość zwarte ciasto. Wciąż jeszcze wilgotne i klejące się do dłoni, ale już wyraźnie trzymające się w całości. Muszę przyznać, że zrobiło to na mnie wrażenie. :)
Uformowane w koszyczku ciasto pięknie sobie rosło i aż korciło, by co chwilę zaglądać pod ściereczkę. Najbardziej żałuję, że podczas przenoszenia na rozgrzany kamień – ładny kształt bochenka uległ rozpłaszczeniu. :( Może nie rozłożył się jak naleśnik (na szczęście!);-) ale jednak trochę rozlał się na boki.
Kształt – kształtem, ale co do smaku nie mam zastrzeżeń. :) Skórka chleba wyszła delikatna, pięknie błyszcząca, a miąższ sprężysty, bardzo mięciutki, dość nieregularnie dziurkowany. W smaku nie wyczułam dodatku jabłka, ale może to i dobrze, bo smak owoca najchętniej lubię solo. ;-)
Dzisiaj z przyjemnością zjedliśmy na śniadanie własny, domowy, pyszny i wciąż niezwykle świeży chleb! :)
Poleczko, było mi miło dołączyć do grona Weekendowej Piekarni. :)
Cebularze
przepis podaję za Zawszepolką z bloga Around the kitchen table
5 dag drożdży świeżych (2 dag wystarczy)
1 łyżka cukru
1/2 kg mąki (najlepiej krupczatki)
1 szklanka mleka
1 jajko
1 łyżeczka soli
6 dag margaryny (użyłam masła)
1 kg cebuli (u mnie ½ kg)
3 czubate łyżki maku (u mnie 1 ½ łyżki)
Drożdże mieszamy z cukrem, 2 łyżkami mąki i częścią ciepłego mleka. Pozostawiamy do wyrośnięcia.
Rozpuszczamy w garnku margarynę z resztą mleka. Wyrośnięty rozczyn i ciepłe mleko z margaryną dodajemy do mąki z solą. Jajko roztrzepujemy za pomocą widelca i dodajemy do pozostałych składników zostawiając trochę na posmarowanie brzegów cebularzy (około łyżki).
Wyrabiamy ciasto tak, aby odstawało od ręki, w razie potrzeby dodajemy mąkę. Następnie pozostawiamy do wyrośnięcia aż podwoi objętość.
Gdy ciasto rośnie, przygotowujemy cebulę - kroimy ją w kostkę i podsmażamy na oleju do uzyskania złotego koloru. Do ciepłej jeszcze, ale już zdjętej z ognia cebuli wsypujemy mak oraz doprawiamy solą i pieprzem.
Ciasto dzielimy na 12 części. Każdą część wałkujemy na owalne placki. Brzegi placków smarujemy pozostawionym jajkiem. Następnie kładziemy porcję cebuli, rozkładając ją równomiernie po całym placku. Zanim wstawimy do gorącego piekarnika, poczekajmy chwilkę, aż znów podrosną.
Pieczemy w 200 stopniach do momentu, az cebularze się zarumienia.
Chleb z płatkami owsianymi i jabłkami
przepis podaję za Zawszepolką z bloga Around the kitchen table
50g płatków owsianych (takich na owsiankę, nie mogą być to płatki błyskawiczne)
100g wrzącej wody
200g startych jabłek
ok. 50g wody (20 st.C) - ilość wody zależy od rodzaju mąki i hydracji zakwasu i dobrze jest wodę dodawać partiami)
100g zakwasu pszennego
3/4 łyżeczki świeżych drożdży (lub 1/4 łyżeczki drożdży suchych lub instant)
250g mąki chlebowej pszennej
3/4 łyżeczki soli
jajko
płatki do posypania bochenka (opcjonalnie)
Płatki zalewamy wrzącą wodą, mieszamy i zostawiamy do ostygnięcia.
W misce mieszamy starte jabłka, wodę, zakwas i drożdże. Jeśli ktoś używa drożdży suchych należy je uprzednio rozpuścić w ciepłej wodzie i zostawić na 10-15 minut (aktywują drożdże). Całość wymieszać i dodać namoczone płatki.
W drugiej misce wymieszać mąkę i sól.
Połączyć sypkie składniki z mokrymi i całość wymieszać, aż składniki poł aczą się. Przykryć i zostawić na 10 minut.
I teraz albo możemy ciasto wyrobić metoda Pana Lepard'a albo Bertineta. :)
Na lekko naoliwiony blat wyjmujemy ciasto i wyrabiamy przez 10 sekund. Formujemy kulę i wkładamy do czystej, lekko naoliwionej miski na 10 minut. Po tym czasie ponownie wyjmujemy na blat, zagniatamy i wkładamy do miski. Przykrywamy folią i zostawiamy na 1-2 godziny w ciepłym miejscu - ciasto ma podwoić objętość. Można ciasto złożyć raz w trakcie rośnięcia.
Po tym czasie ciasto odgazowujemy, formujemy podłużny bochenek, wkładamy do koszyka złączeniami do góry, przykrywamy folią i zostawiamy na 1,5 godziny.
Piec nagrzewamy do 210 st.C. Gdy chleb podwoi swoją objętość, przenosimy go na omączoną łopatę, nacinamy i smarujemy glazurą z jajka. Zsuwamy na nagrzany kamień i pieczemy 30 minut. Po tym czasie zmniejszamy temp. o 190 st.C i pieczemy kolejne 15-20 minut. Chleb ma być bardzo rumiany i popukany od spodu wydać głuchy odgłos. Studzimy na kratce.
Cooos pieknego Malgosiu! I chleb, i cebularze rumiane i smakowite. Opowiesc o nich rowniez :)
OdpowiedzUsuńI gratuluje odwagi przy 'wolnej amerykance'! ja bowiem nadal sie jeszcze nie odwazylam ;)
I skoro upieklas chleb z jablkiem, to teraz chyba pora na pewna tarte? :))
Bajecznie piękne Małgosiu. Zarówno cebularze, jak i chleb wyglądają przepysznie. I wiem, że cebularze tak też smakują :-)
OdpowiedzUsuń"a do tego chętnie się rozmnaża"- przeczytałam rozmraża i już setki pytań miałam ;)
OdpowiedzUsuńo tak posiadanie zakwasu zobowiązuje, np. albo jedziesz z zakwasem na wakacje, albo wracasz pot tygodniu nakarmić bestię, albo szukasz opiekuna dla niego ;)
hehe słynna metoda Bertineta, jak moja ciotka zobaczyła jak walę ciastem o blat od razu powiedziała: o! patrz! zamiast się z matką kłócić lepiej upiecz chleb, lepiej się wyzyjesz ;)
a cebularze i chlebek wyszły ci przepiękne, zaczynam żałować, że nie skusiłam się na cebularze, ale co ja sama zrobiłabym z 12 sztukami?
:-)
OdpowiedzUsuńja wczoraj piekłam chleb...
Pieknie wyszedl ci ten kaprysny chleb!...ja mialam ten sam problem, i myslalam ze to mnie sie tylko moglo zdarzyc1...ale widze ze i Ty o wodzie zapomnialas...
OdpowiedzUsuńCebularze - pierwsza klasa! piekne!
NO jakżeby mężczyźni mieli nie zjeść cebularza, toż to iście męski wypiek! Przynajmniej ja go tak odbieram.
OdpowiedzUsuńSama tez je lubię, ale od niedawna. Za sprawą Lubego, który wprowadził mnie w aromatyczny swiat cebularzy ;)
A chleb? No cóż, jak zwykle jestem pod wrażeniem Waszych (Weekendowych Piekarniczek;) zdolności.
Pozdrowienia dla Zakwasu, Małgosiu!
:)
Te cebularze są tak apetyczne, że aż chce się ugryźć monitor ;)
OdpowiedzUsuńwooow...fantastyczne!!!!!! :)
OdpowiedzUsuńMalogos no wypieki 1-sza klasa! :) Nie wiem czemu tak sie dzieje, ale Pan Lepard w kazdym przepisie kaze uzywac zbyt duzej ilosci wody. Myslalam, ze moze to wina hydracji (slowo od Tatter:)) mojego zakwasu, ale widze, ze nie tylko ja mialam taki problem ufff ;)
OdpowiedzUsuńWciagam Cie na liste i wysylam od reki do Ali:)
Pozdrawiam cieplo :)
ssssmakowite :) Cebularze na obrazku jak z obrazka ;)
OdpowiedzUsuńfaktycznie cos z ta woda jest, dobrze Zawszepolka prawi...
Chyba w takim razie pora poważnie potraktować metodę pana B. ;)
OdpowiedzUsuńGratuluję wypieków :-)
Malgosiu, jaki sliczny bochenek! a cebularze! mniam mniam!:) zdjecia jak zawsze czarujace. Ale mi narobilas smaka na takia buleczke z cebulka...mmm
OdpowiedzUsuńpozdrawiam serdecznie:))
Wypieki pierwsza klasa! Ja nie mogę piec za często cebularzy, bo zdecydowanie zjadam ich wtedy zbyt dużo.
OdpowiedzUsuńMałgoś, sliczne cebularze, śliczny chlebek! Podziwiam!:)))
OdpowiedzUsuńMówisz,ze szalałaś z ciastem po całej kuchni hi hi ;)
Cebularze już dawno zniknęły w czeluściach żołądka, w weekend byłem blisko Berlina, ale jeszcze po stronie polskiej - w sumie niedaleko od morza - mogłem podrzucić cebularza... wygląda przecież jak latający spodek:)
OdpowiedzUsuńZapomniałem - po przedostatnim Twoim wpisie jestem coraz bardziej przekonany do zakwasu, tylko patrzeć jak będę wturował w chlebowych weekendowych piekarniach, póki co podziwiam
OdpowiedzUsuńMagosiu, cebularze jak malowane, a i chlebowi niczego nie brakuje! Szalenie sie ciesze, ze Nowy Czlonek Rodziny ma sie dobrze, co wrozy Ci wiecej weekendow spedzonych w Piekarni ;D Wybacz, ze przy okazji przypomne Ci o upieczeniu zaleglych bochenkow, ktore mi kiedys obiecalas...:P No i gratuluje pokonanie strachu przed metoda bertineta...teraz wszystko bedzie juz latwe! W imieniu Ali dziekuje za Twoj udzial w WP #31. Buzka!
OdpowiedzUsuńCebularze, chleb wspaniały. Gratuluję publikacji i to bardzo. To ciasto na wachlarze też "rzucałam" o blat aż gluten zrobił swoje i uplastycznił wszystko. Śmiesznie to wygląda jak ktoś "wścieka" się nad ciastem
OdpowiedzUsuńTeż sobie cebularze upiekłam, ale chleba jeszcze nie zdążyłam...
OdpowiedzUsuńPiękne te Twoje walki Małgosiu z ciastem, blatem i Bertinetem, zapewne. Może i ja się tak poodchudzam?
Pozdrawiam :)
Zjadłabym... zwłaszcza cebularza... ech...
OdpowiedzUsuńzachwycasz jak zawsze :-)
OdpowiedzUsuńps. mam taką ściereczke jak na pierwszym chlebowym zdjęciu.
Jeny jak ja dawno nie jadłam cebularza. Zakochałam sie w tych twoich ;)
OdpowiedzUsuńO jakie to wszystko smacznie wyglądające :)
OdpowiedzUsuńOsobisty też myślał, że demoluję kuchnię, kiedy uprawiałam swego czasu siłówkę na modłę bertineta ;))
Małgosiu Twoje wypieki są niesamowite :) A cebularze absolutnie muszę wypróbować, bo uwielbiam wręcz :)
OdpowiedzUsuńA ja oczywiście dowiedziałam się po fakcie o weekendzie cebularzowym...a tak za mna ostatanio chodziły....piękne wyszły, piękne, chlebek zresztą też...:)
OdpowiedzUsuńWłaśnie skończyłem piec cebulaki (bo tak u nas sie je nazywa:)). Muszę przyznać, ze wyszły super! z pozostalego ciasta, zrobilem male pizzerki, z sosem, ktory zrobilem z pasty chili wlasnej roboty.
OdpowiedzUsuńŚwietnie! Życzę smacznego! :)
OdpowiedzUsuń