Moi drodzy, chciałabym podziękować za tyle ciepłych słów, które ostatnio mi tutaj zostawiliście. To naprawdę miłe uczucie, że w każdej chwili mogę sobie ponarzekać czy popłakać, a zawsze znajdzie się niejedna dusza, która wirtualnie pocieszy. :) Donoszę, że z dziećmi dużo lepiej. Zaraza właściwie już odeszła (a raczej przeszła dalej, tym razem na mnie, na szczęście dość łagodnie), a dzieciaki marudzenie zamieniły z powrotem na głośnie zabawy, dzikie gonitwy i niekończące się kłótnie. Doprawdy, sama nie wiem co lepsze: ciągłe głaskanie po główkach i nadskakiwanie na każde najmniejsze jęknięcie, czy rozdzielanie szalejącego rodzeństwa... ;-)
Tyle prywaty. Czas na konkrety. :) A konkrety są treściwe. Jak przystało na trwający pod opieką Bey Festiwal Dyniowy – będzie dyniowo.
W zamyśle miały to być ravioli. Takie malutkie, na jeden kęs. I pewnie by były, gdyby nie fakt, że czas gonił, w rękach wszystko się paliło, a Maja wzięła sobie za punkt honoru usilnie pomagać mamie. :D Muszę Wam powiedzieć, że ostatnimi czasy zyskałam w kuchni nowego pomocnika. ;-) Nie powiem, żebym była z tego faktu jakoś szczególnie zadowolona, bowiem pomocnik ma dopiero 2,5 roku i jak to w tym wieku bywa – jeszcze dość niezgrabne rączki. W związku z czym, już nie raz mąka fruwała po blacie, owoce i warzywa lądowały na podłodze, a moje kuchenne utensylia – ginęły w tajemniczych okolicznościach. A nawet gdy się znajdą – to notorycznie są przejmowane przez małą kuchareczkę, a ja pozostaję z niczym. :D Na szczęście wałek Majeczka ma swój! :) I jak widać na powyższym zdjęciu – nie leży bezczynnie. :)
Wracając jednak do wątku ravioli... Sądzę, że zważając na wymiary, jakie im nadałam (żeby szybciej! żeby jak najszybciej!) – poprawniej będzie nazwać je po prostu pierożkami. Nie używałam jednak naszego, tradycyjnego ciasta pierogowego (z dodatkiem ciepłej wody), ale mojego ulubionego ciasta makaronowego z semoliny i jaj.
Muszę Wam powiedzieć, że farsz dyniowo – ziemniaczany doprawiony kuminem i podsmażoną cebulką – jest paluszki lizać! :) Spróbujcie sami! Myślę, że nawet mięsożerni nie będą kręcić nosem, zwłaszcza jeśli, tak jak ja, okrasicie pierożki wędzonym boczkiem. A kto boczku nie lubi, niech po prostu poleje szałwiowym masełkiem, ale poda w wersji odsmażanej. :)
Polecam użycie odmiany dyni o w miarę suchym miąższu, jak np. butternut, czy hokkaido.
Pierożki dyniowo – ziemniaczane
(ok. 30 pierożków)
ok. 500g świeżego ciasta makaronowego - wykonane z ok. 300g semoliny (ew. krupczatki lub innej mąki pszennej) i 3 jaj
Z semoliny i lekko rozkłóconych jaj zagnieść ciasto. W zależności od wielkości użytych jaj może się okazać konieczne podsypanie dodatkowo 1 lub 2 łyżkami mąki. Ciasto powinno być mocno zwarte, ale ciągle plastyczne.
Zawinąć ciasto w folię spożywczą i odłożyć na min. 30 min. by „odpoczęło”.
Farsz:
500g ugotowanych w osolonej wodzie ziemniaków (najlepiej sypka odmiana)
1 średnia cebula
2-3 łyżki oliwy
1 łyżeczka mielonego kuminu
sól, pieprz do smaku
oraz:
ok. 1,5 – 1,7 kg dyni (użyłam odmiany „butternut”) - po upieczeniu waga spadła do 800g
1 łyżeczka mielonego kuminu
½ łyżeczki soli
1-2 łyżeczki oliwy
Dynię wydrążyć z pestek, obrać ze skórki. Pokroić w grubsze plastry. Miąższ posmarować ze wszystkich stron oliwą, posolić i oprószyć kuminem. Ułożyć na blasze wyłożonej papierem do pieczenia. Piec do miękkości w piekarniku rozgrzanym do 200 st.C ok. 20 min. Ostudzić.
Gorące, ugotowane ziemniaki ugnieść tłuczkiem. Wystudzić.
Poszatkować drobno cebulę. Na patelni rozgrzać 2-3 łyżki oliwy. Zeszklić na niej cebulę. Dodać 1 łyżeczkę kuminu i smażyć jeszcze ok. ½ min.
Przełożyć cebulę do ziemniaków (warto dać troszkę tłuszczu, na którym się smażyła). Dodać dynię rozgniecioną widelcem. Posolić do smaku i doprawić pieprzem (nie żałować! :)). Wszystkie składniki dobrze wymieszać.
Wałkować ciasto dość cienko (u mnie nie więcej niż 1mm), układać po czubatej łyżce farszu, przykryć drugim płatem ciasta i wykrawać radełkiem kwadratowe pierożki. W dużym garnku zagotować sporą ilość osolonej wody. Pierożki wrzucać partiami, gotować krótko – po wypłynięciu na wierzch pierożków i ponownym zawrzeniu wody – są już gotowe. Wybierać łyżką cedzakową. Odłożyć na talerz do odparowania.
Podawać ze skwarkami z boczku, lub polane roztopionym szałwiowym masełkiem.
Smacznego!
Małgosiu pyszniotka. No i musze Ci powiedziec, że wielkie było moje zdziwienie jak zobaczyłam Twoje przepisy na forum babyboom - czyżbyś też czytała?
OdpowiedzUsuńHihi, nie nie... :) Niestety czas mi nie pozwala na buszowanie po forum i portalu, ale tak się złożyło, że od niedawna "objęłam" kącik kulinarny. :)
OdpowiedzUsuńTfu, niedawno objęłam miało być. :)
OdpowiedzUsuńMalgosiu dopeiro teraz doczytalam o Twoich ostatnich dniach. Pozostaje mi tylko zyczyc Ci szybkiego powrotu do zdrowia :* No i jak najmniej klotni dzieciakow (choc sama jako mlodsza siostra stwierdzam, ze to chyba wlasnie one tworza ta nierozerwalna wiez rodzenstwa ;) )
OdpowiedzUsuńA co do konkretow, to te pierozki sa baaardzo... konkretne :) I pomysl na farsz wspanialy. I tak juz tu kombinuje jak je przemycic (bo w naszym domu te z Mantui sa mitem wrecz), mysle ze boczek bardzo mi pomoze :) Do zrobienia i to jak najszybciej! :)
pyszności!!!
OdpowiedzUsuńPo pierwsze - powrotu do zdrowia. I tego, żeby dzieciaki dogadywały się ze sobą, a nie sobie! Ale wiadomo, jak to w rodzeństwie... ;)
OdpowiedzUsuńA po drugie - pierożki z dynią to bardzo kusząca propozycja!
zdrowia Małgosiu ***
OdpowiedzUsuńA pierożki normalnie cudo
Gosiu pierożki są pyszniutkie - jejq alez ja mam dylemat, tyle wspaniałości a czasu tak mało.
OdpowiedzUsuńA jakbym tak wzieła sobie dwa pierożki z talerzyka ? :)
serdecznie pozdrawiam i zdróweczka życzę
Wspaniale, że dzieciaczki już zdrowieją, a teraz Tobie zdrówka życzę :)
OdpowiedzUsuńA te pierożki są cudo :) Planowałam pierożki, ale już chyba w czasie festiwalu się nie wyrobię, więc popatrzę na Twoje smakowitości :) Farsz nakładałaś łyżką do lodów, że tak równiutko się ułożył?
Buziaczki na dobrą nockę :*
wyglada bardzo smacznie. Lubie takie dania :) do tego jeszcze ten farsz, nigdy tkiego nie probowalam! mniam.
OdpowiedzUsuńpozdrawiam cieplo:*
wyglada bardzo smacznie. Lubie takie dania :) do tego jeszcze ten farsz, nigdy tkiego nie probowalam! mniam.
OdpowiedzUsuńpozdrawiam cieplo:*
Elu, dziękuję. :) Jeśli przemycisz, to daj znać czy i Wam smakowało. :)
OdpowiedzUsuńEnchocolatte, nie będę się spierać. :D
Zaytoon, no cóż, wydaje się, że w większości wypadków właśnie tak wygląda miłość rodzinna rodzeństwa. :D
Dziękuję Margot. :*
Eweloso, a bierz, proszę. :) Ja mam podobne dylematy, bo choćbym nie wiem jak się starała - to i tak niewielką część będę w stanie wypróbować. Wiadomo, jak jest... Oczy by chciały. :)
Tili, tak, łyżką do lodów. :) Mam taką specjalną, malutką, którą namiętnie wykorzystuje do nakładania ciasta na ciasteczka, farszu, etc. :)
Olu, a ja ten farsz z dynią też pierwszy raz. :) I się zakochałam. :)
O! i taki konkret to ja bardzo bardzo! :))
OdpowiedzUsuńps.jestem za małymi pomagierami w kuchni ;) Nawet jeśli sprzątania jest potem na pół dnia ;)
alez to pysznie sie zapowiada!
OdpowiedzUsuńśliczne i strasznie wydają się zmakowite! Narobiłaś mi niesamowitego smaka na nie! :)
OdpowiedzUsuńaaaaaaa... Małgosiu! Nie po oczach takim jedzeniem! Zlituj się i gotuj coś mniej apetycznego albo chociaż nie chwal się tym co pichcisz :D
OdpowiedzUsuńpodpisuję się pod postulatem .agatki.! Aż mnie skurcz chwycił w żołądku! :D a pomocniczkę masz fajną :) też kiedyś miałam taki malutki wałeczek i małe radełko do ciasta :D
OdpowiedzUsuńOczko, może Ci wypożyczyć taką jedną dwójkę? :D
OdpowiedzUsuńMaju, u nas zniknęły zdecydowanie za szybko. :D
Polinqa, no to może od smaka do czynu? :)
Agatko, Mirabelko, hahaha, ale o co chodzi? :D Mam zamknąć bloga? :D Ojoj, byłoby mi źle bez niego. ;-)
Malgosiu.
OdpowiedzUsuńOj wiem co to znaczy miec pomocnika. Moja corcia jeszcze 2 lat nie ma a "zabawy" kuchenne woli od malowania farbami czy jazda na rowerku.... Na szczescie wystarczy jej miska, lyzka i kilka dodatkow do wody i maki :)
Ale to co mama dodaje do garnka i ona musi miec!
Sliczne pierozki. Ja to sobie obiecuje, ze za jakiekolwiek pierozki sie wezme bo tylko gotowe jadam :/ Ale jakos tak ciagle pracochlonne mi sie to zajecie wydaje....
śliczne wyglądają pierożki wycinane radełkiem. No i świetny pomysł z łyżką do lodów. Tyle, że ja mam tylko dużą. Pomyśl tylko, jakie ogromniaste pierogi by to były:))) Muszę poszukac w sklepach małej łyżki do lodów. Farsz - pycha!
OdpowiedzUsuńśliczne wyglądają pierożki wycinane radełkiem. No i świetny pomysł z łyżką do lodów. Tyle, że ja mam tylko dużą. Pomyśl tylko, jakie ogromniaste pierogi by to były:))) Muszę poszukac w sklepach małej łyżki do lodów. Farsz - pycha!
OdpowiedzUsuńboskie! no po prostu cud miod i orzeszki! ale Ci zazdroszcze pomocnicy! :-))
OdpowiedzUsuńAleż piękne pierożki Małgoś! :))
OdpowiedzUsuńSmakowite takie, ze ślinka mi leci.
Jak dobrze,że dzieciaczki zdrowe i Ty nam też zdrowiej:)
Pięknie sobie pomagacie w kuchni. Też lubię taką pomoc :))
Kochana, a wiesz,ze zrobiłam zupkę dyniową z Twojego przepisu? :))
Pyszna była, zapraszam, zajrzyj:)
Pozdrówki wieczorne:)
A dziękuję, mam takiego jednego, bardzo żywego - wystarcza za dwoje ;)))
OdpowiedzUsuńCiasto właśnie ostatnio piekliśmy, jajko się źle zbiło, zamiast do miski to na blat, mąka też nie znalazła drogi, gdzie powinna, nie mówiąc o surowym cieście, które jakimś dziwnym trafem zamiast się mieszać, to wyskakiwało ;))
Malgosiu kolejne cudo pokazujesz. Jak patrze na te pierozki to glodna jestem niemilosiernie, tym bardziej, ze kolacji nie jadlam.
OdpowiedzUsuńCo do pomocnika w kuchni to moja Viki chyba zaczynala w tym samym wieku. Teraz opedzic sie nie moge, a Ona szcezgolnie chetnie "pomaga" gdy ja czasu na to nie mam ;)
Aha zycze Ci duzo zdrowka, szczegolnie przy dzieciach nie ma sie czasu na chorowanie wiec zdrowiej szybciutko.
Pierozki pierwsza klasa. Niedlugo rozpakuje sie na nowych wlosciach i walek pojdzie w ruch bo od dawna mam ochote na ravioli. Moze zalapie sie jeszcze na koniec dyniowego sezonu.
OdpowiedzUsuńWracaj szybko do zdrowia!
ps, czyzby rosla Małgosia2?:))
Malgosiu, pierozki wygladaja cudownie. Takie rowniutkie :) Musza byc naprawde pyszne. Chetnie zaapalabym sie na taki obiadek a wczesniej pomoglabym Ci razem z corcia walkowac ciasto :))
OdpowiedzUsuńDuzo drowka Ci zycze. Pozdrawiam.
Ewo, hihi, no więc u nas identycznie. :D Gdy ja tylko pojawiam się w kuchni, Maja biegnie za mną i woła: "Mamo! Pomóc?" :D Oczywiście, nie muszę chyba wspominać, że nie znosi słowa sprzeciwu i bez względu na to, czy jej pomoc jest mi potrzebna, czy nie - i tak bierze się za gary. :D
OdpowiedzUsuńKasiu, poszukaj, to bardzo wygodne rozwiązanie. :) Co prawda, moja gałkownica przyjechała do mnie z Stanów, bo w naszych sklepach nie mogłam znaleźć takiej małej, ale niewykluczone, że teraz znajdziesz. :)
Cudawiani, spoko, spoko, jeszcze trochę, a Kruszynek zacznie Ci eksplorować Twoje kuchenne królestwo. :D Doczekasz się! :)
Majanko, zajrzę! Na pewno zajrzę! I bardzo się cieszę, że spróbowałaś. :*
Oczko, Ty to jednak tajemnicza babka jesteś. :D A wtedy w G. ani jednym słowem nie pisnęłaś... :D
Dziękuję Karolko, na szczęście choroba z nóg mnie nie zwaliła, więc chodzę, gotuję i dzieci rozdzielam. :D
A z tymi pomocnikami to już chyba tak jest, że najaktywniejsze są właśnie wtedy, gdy nam się pali... :D
Mich, uuuu... przeprowadzka się szykuje? Zatem sprawnej życzę. :)
Małgosia2? :D Hihi, to się okaże dopiero za 20 lat, albo i dłużej. :D
Majko, nie ma sprawy, przyjeżdżaj, dostaniesz swój wałek. :D A właściwie to nawet bez wałka się obejdzie, będziesz obsługiwać mojego elektrycznego pomocnika. Z nim wałkowanie idzie ekspresem. :D
Pierożki baaardzo apetyczne, farsz mi się podoba...omasta zresztą też:)))
OdpowiedzUsuńWracaj do formy! pozdrawiam cieplutko z deszczowego i żółtego Wrocławia..
Takie pierożki muszą być przepyszne, w końcu własnoręcznie ulepione :) U nas rodzinka kluchowo-pierogowa, więc pewnie zniknęłyby w mgnieniu oka :) Pozdrawiam i dużo zdrowia dla całej rodzinki :)
OdpowiedzUsuńno łądnie, już od dziecięcia uczysz swoją córkę wałkiem się posługiwać ;) a zna chociaż jego prawdziwe przenzaczenie (na męża ;))?
OdpowiedzUsuńa pierożki, no cóż, znów napsizę : to moje smaki!
Kass, wracam, wracam! :) A co do omasty pierożkowej... Ja nie jestem jakoś bardzo mięsna i zdecydowanie nie jest ono naszym głównym składnikiem menu, ale chrupiący boczek... o rety... no po prostu uwielbiam. :)
OdpowiedzUsuńAddo, przyjeżdżaj! Cały gorący, dymiący i pachnący talerz będzie tylko dla Ciebie! :)
Aga, hihihi, a jakie jest prawdziwe przeznaczenie wałka? :D Póki co ja swojego męża jeszcze nie wałkowałam, więc Majulka - bidulka na żywo akcji nie widziała i chyba nie wie do czego może służyć. :D
Kolejna pychota u Ciebie... mmmm, zmykam stad bo apetyt rosnie i slinka cieknie, a ja znowu na diecie!
OdpowiedzUsuńHaha, wracaj Wildrose! :D Diety są beeee... :D
OdpowiedzUsuńBardzo podobne pierozki-ravioli pokazywala niedawno Rachel Allen w irlandzkiej tv, tutaj przepis dla zainteresowanych: http://uktv.co.uk/food/recipe/aid/629530
OdpowiedzUsuńzamiast boczku mozna uzyc rukoli i parmezanu, a maslo szalwiowe wzbogacic orzeszkami piniowymi, smacznego! M.
Oj, moim zdaniem te przepisy jednak się sporo różnią. :) Ale przepis jest bardzo przyjemny i chętnie skorzystam, bo do dyni nie trzeba mnie namawiać. Zwłaszcza te orzeszki piniowe baaardzo mi się podobają. :) Dzięki za linka. :) Pozdrawiam. :)
OdpowiedzUsuńHa! widzisz - dużo jeszcze o mnie nie wiesz ;)
OdpowiedzUsuńAle ten Mały Pan... to nie mój ;) Przychodzący tylko ;)
Małgosiu ja jej mogę pokazać ;)
OdpowiedzUsuńMniam! I ktoś mnie znowu ubiegł... Chyba zrobię coś innego ;)
OdpowiedzUsuńSkoro już teraz chce pomagać... Jeszcze chwila i będziesz zwolniona z części "obowiązków" kuchennych... Mówię bo wiem... :)))
OdpowiedzUsuńSuper pierożki;)
OdpowiedzUsuńJakie pierożki mogłabym jeść codziennie, lubię dodatek ziemniaków w pierogach, więc warto zrobić, brawo za jak zwykle super fotorelację.
OdpowiedzUsuńMalgosiu, jakie cudne pierozki! Ten ziemniaczano-dyniowy farsz bardzo do mnie przemawia :)
OdpowiedzUsuńI ciesze sie, ze juz Wam lepiej ;)
Pozdrawiam serdecznie!
oj,pysznosci,ja wlasnie dzis mam zamiar jakies ravioli popelnic z dynia......zobaczymy jeszcze jakie :)
OdpowiedzUsuńBuziaki i brawa dla Pomocnika :) :)
Oczko, przychodzący też się liczy. :)
OdpowiedzUsuńAga, pokaż. :D
An-no, ale dlaczego? :D Zrób to co miało być. :) Ja chętnie zobaczę jak bardzo są takie same, albo czym się różnią. :)
Robercie, to się dopiero okaże. ;-) Mój starszy syn wcześniej też chętnie pomagał, teraz już tylko przychodzi po to by... cytuję "zrobić test smaku" i ewentualnie łyżką w garnku pomieszać, jak ja dodaję przyprawy. :D A nie... jeszcze dyryguje: mamo, a o kuminku (w jego narzeczu to kumin) nie zapomniałaś? :D
A dziękuję Amatoreczko. :)
Sonieczko, aj, ja podobnie z tymi ziemniakami w pierogach. :)
Bea, jakby tu rzec... może w końcu wypróbujesz swoją nówkę nie śmiganą przystawkę do KA? :D Zaręczam, że z nią pierożki idą migiem. ;-)
Gosiu, zgaduję... dyniowe z ricottą? Później zajrzę do Ciebie, żeby sprawdzić: gol czy pudło. :)
Wspaniałe pierożki, ja ostatnio eksperymentuję z bezglutenowym ciastem pierogowym i z pewnością wypróbuję Twoje nadzienie.
OdpowiedzUsuńMałgosiu, jeśli wolno spytać, czy mieszkasz w Polsce i tutaj kupiłaś tę dynię butternut? Jeśli tak, to gdzie można ją dostać? Nie mam doświadczenia z dynią, ze zdziwieniem obserwuję Wasze propozycje, i chciałabym wszystkiego spróbować :)
Pozdrawiam!
Felluniu, no niestety z dynią butternut to poważniejsza sprawa, bo na polskich straganach (przynajmniej w moim mieście) jest zupełnie niedostępna. Moje dynie zostały wyhodowane z nasionek, które dostałam od pewnej kochanej duszy. :)
OdpowiedzUsuńZabieram się do pierożków z dynią.
OdpowiedzUsuńOstatnio pokochałam miłością wielką ravioli za kształt,za smak,za bezproblemowość w wyrabianiu.
Pozdrówka ,Małgosiu.
Olciaky, miłego lepienia. I smacznego! :)
OdpowiedzUsuńno o b l e d n e Malgos te ravioli, cala zabawa przede mna, az boje sie ze nie szybko, ale chociaz sobie poogladam!
OdpowiedzUsuń:*
Małgosiu, dziękuję za odpowiedź, tak niestety przypuszczałam :(.
OdpowiedzUsuńAle znalazłam pod Warszawą miejscowość, gdzie rolnicy specjalizują się w dyniach, podobno mają różne odmiany, pojadę tam w tym tygodniu i zobaczę, może ktoś jednak hoduje butternut bardziej przemysłowo a jak nie to spróbuję jakiejś innej :)
Pozdrawiam serdecznie!
Basiu, nie ważne kiedy, ważne żeby w ogóle. :D
OdpowiedzUsuńFelluniu, ja słyszałam o jednym takim dobrze "zaopatrzonym" stołecznym gospodarstwie, u państwa Majlertów (http://www.majlert.biz/). Czy to właśnie do nich się wybierasz? :)
Malgosia, weszlam sobie tu dzisiaj zobaczyc co w tej Weekendowej i tak niechcacy mi myszka dalej niby niechcacy zjechala - te ravioli sa obledne, coz tu dodac...
OdpowiedzUsuńPozdrowienia znow!
Malgosiu, wlasnie ledwo wstalam od stolu, na ktorym przed chwila staly jeszcze pierogi wg. Twojego przepisu :) poniewaz jestem chorobliwa maniaczka "ruskich" i nie przepuszcze zadnej okazji dodalam do farszu rozdziabana fete (o twarogu we Francji moge tylko pomarzyc ;) ). Polecam:)
OdpowiedzUsuńmoj syn wciagnal chyba z 10 sztuk ( a male nie byly), niestety corka lat 10 zrobila taka mine, ze zapowiedzialam zakup mikrofali i odgrzewania w niej wylacznie gotowcow :( takie sytuacje skutecznie zniechecaja mnie do gotowania. czy Twoje dzieci jedza WSZYSTKO co przygotujesz bez zbednych komentarzy ? czy tylko ja tak pechowo trafilam?
pozdrawiam
Leloop, ja też byłam niejadkiem i moja maumuśka zawsze miała z moim jedzeniem, a ścisłej mówiąc - niejedzeniem problem. Pocieszający jest fakt, że z tego się wyrasta :)
OdpowiedzUsuńA póki co, nic na siłę. Jeśli mała miałaby jeść na okrągło 3 sprawdzone dania, żadna krzywda jej się nie stanie. Ważne, aby nie traktowała jedzenia jak kary. Bo! przecież ono powinno być tylko przyjemnością :)
Basiu, miło mi to czytać. :)
OdpowiedzUsuńLeloop, ano nie wszystko co ja i mąż lubimy zjeść - zachwycają nasze dzieci. Czasem bywa i tak, że robię dwa oddzielne obiady: dla dzieci jedno, dla nas drugie. Chociaż na szczęście takich sytuacji nie ma jakoś szczególnie dużo. Za to bardzo nie lubię (a to też się potrafi zdarzyć), gdy gotuję coś nowego, a dzieci nawet kęsa nie spróbują i od razu krzyczą "nie lubię tego". Wrrr...
a ja wlasnie sie buntuje, zadnych podwojnych obiadow :/
OdpowiedzUsuńkiedy cora byla mala jadla wszystko, ten cyrk zaczal sie gdy zaczela korzystac ze szkolnej stolowki a wiadomo, ze dzieci sa w stanie obrzydzic skutecznie dania swoim kolegom. jeszcze 2-3 lata temu poddalabym sie, teraz mowie "ooo,nie", najwyzej zje bez marudzenia kolacje ;)
tyle, ze gotowania sie odechciewa ;)
Ból rozumiem. Ja też staram się jak najrzadziej dopuszczać do takich sytuacji podwójnego gotowania. Ale czasem inaczej się nie da. :(
OdpowiedzUsuńfantastyczne połączenie :-) wyobrażam sobie ten smak...
OdpowiedzUsuń