poniedziałek, 5 stycznia 2009

Roscon de Reyes z Weekendowej Piekarni #13



Weekendowa Piekarnia startowała w miniony weekend poraz 13... Miałam nadzieję, że mnie ta przesądna trzynastka ominie, zwłaszcza, że dla mnie to pierwszy udział w jej piekarniczych ramach. ;-) Do przyłączenia się skusił mnie przepis na Roscon de Reyes, zaproponowany przez Tatter z blogu Palce Lizać, pełniącej w tym tygodniu rolę Gospodyni Weekendowej Piekarni.

Wygląda na to, że jednak owa trzynastka miała mnie 'na oku' i obdarzyła swym feralnym wpływem, bowiem od samego początku spadły same kłopoty związane z surowym ciastem... Najpierw zaskoczył mnie widok niezwykle twardej, kruszącej się kuli ciasta (ratowałam sytuację dodatkiem odrobiny płynu), a potem po wmieszaniu miękkiego masła – ciasto stało się rzadkie i mocno kleiste (niestety o elastyczności nie było mowy). Jak na złość dosypywanie mąki – nie przyniosło nic dobrego. Miałam nadzieję, że może wyrastanie poprawi strukturę ciasta, które według przepisu powinno być wałkowane... Ale jak wałkować, gdy nie idzie?
W tej chwili śmieję się z całej tej sytuacji, ale wczoraj, gdy próbowałam nadać ciastu przepisowy kształt – uwierzcie – miałam ochotę strzelić sobie przysłowiową kulkę w głowę. ;-) Wszystko szło źle. Ze złości postanowiłam zakończyć plan „rób wg przepisu” i wszystko co stało się potem – to wielka improwizacja. ;-) Po pierwsze: postanowiłam, że wszystkie przygotowane bakalie (oprócz płatków migdałowych) wylądują wewnątrz ciasta, zamiast na wierzchu. Po drugie – zaniechałam wałkowania. Z wielkim trudem udało mi się uformować z ciasta kulki. Złożyłam je w całość, tak jak w proponowanym przez Beę przepisie na Galette des rois (ciasto Trzech Króli).
Szczęśliwie wyrastanie i pieczenie ciasta – nie przysporzyło kłopotów. ;-)
Moje Roscon de Reyes nie wyszło zbyt puszyste, raczej nieco zbite i dość suche. Nie wiem, czy taka jego uroda, czy to wynik konsystencji ciasta jakie spod moich rąk wyszło. Ja zdecydowanie preferuję mięciutkie wypieki drożdżowe, więc na tym polu – porażka. ;-) Żeby jednak tak zupełnie nie pogrążać tego wypieku (przecież jedna nie do końca udana próba – o niczym nie przesądza) - to uczciwie muszę przyznać, że cudowny cytrusowy aromat jaki roztaczał się podczas wypiekania zdecydowanie poprawił mój przygasły humor. A w całym domu roznosił się zapach, przypominający dopiero co minione święta. :)
Jedliśmy kawałki Roscon de Reyes z domową marmoladą pomarańczową. :)

Pechowo rozpoczęłam swój kulinarny kolejny rok i pechowo wstąpiłam w szeregi Weekendowej Piekarni. Jednak pierwsze koty za płoty, bo jak to mówią: nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. ;-) Może właśnie takie doświadczenie było mi pisane. ;-) Zatem do następnego razu! :)




Roscon de Reyes
cytuję za Tatter

450g białej pszennej mąki chlebowej
1/2 łyżeczka soli
20g świeżych drożdży
70ml letniej wody
70ml letniego mleka
75g masła
75g drobnego cukru
2 łyżeczki skórki startej z cytryny
2 łyżeczki skórki startej z pomarańczy
2 jajka
1 łyżka brandy lub koniaku
1 łyżeczka wody z kwiatu pomarańczy

1 czysta mała moneta lub ziarno suszonej fasoli
1 roztrzepane białko do smarowania wierzchu chleba
garść mieszanych suszonych i kandyzowanych owoców i skórek
płatki migdałowe

Duża płaska blacha do pieczenia, wysmarowana tłuszczem.
Wszyscy posiadający foremkę do savarin mogą ja wykorzystać do upieczenia tego chleba.

Do dużej miski należy przesiać mąkę z solą, na środku zrobić ręką dołek. Mleko połączyć z wodą i rozprowadzić w nich drożdże. Miksturę wlać do dołka i wmieszać tyle maki aby powstał zaczyn gęstości kwaśnej śmietany. Miskę zakryć folia i zostawić na 20 minut.

W innej misce masło ubić z cukrem, aż masa stanie się miękka i kremowa.

Do miski z mąką i zaczynem dodać skórkę startą z cytrusów, jajka, brandy i wodę z kwiatu pomarańczy. Wszystko dobrze połączyć. Następnie wyrobić dość gładkie ciasto. Dodawać stopniowo masło z cukrem.Ciasto ma być gładkie i elastyczne. Miskę dokładnie przykryć folią i zostawić w cieple na 1 1/2 godziny, do podwojenia objętości.

Wyrośnięte ciasto odgazować i raz jeszcze delikatnie zagnieść (najlepiej w serii kilku złożeń) dodając w tym czasie monetę lub fasolkę.

Następnie ciasto rozwałkować w długi pasek 66x13cm, który należy zwinąć wzdłuż długiego boku (jak Swiss roll). Końce rolady połączyć ze sobą tak, aby utworzył się okrągły wieniec. Ułożyć go na przygotowanej blasze złączeniem w dół i zostawić pod przykryciem do wyrośnięcia na 1-1 1/2 godziny.

Piekarnik rozgrzać do 180C. Wierzch wieńca posmarować białkiem i posypać owocami i skórką, delikatnie wciskając je w ciasto. Posypać płatkami migdałowymi i piec 30-35 minut.

15 komentarzy:

  1. Malgosiu, ja bym chciala by moje 'nieudane' wypieki tak wygladaly ;)
    Aczkolwiek wiem, jak bardzo jest denerwujace, gdy cos nie do konca idzie nam tak jak powinno...
    W kazdym razie efekt koncowy pieknie prezentuje sie na zdjeciach!
    I na dodatek bardzo spodobala mi sie Twoja serweta! :)
    Konfitura rzecz jasna tez ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. I ty mówisz,że nieudane!:o
    O kurczę! Cód-miód..
    zapraszam w wolnej chwili-www.waniliowachmurka.blox.pl

    OdpowiedzUsuń
  3. Malgosiu chlebek wyglada slicznie, nie przejmuj sie niezbyt udanym ( w twojej opinii ) poczatkiem, bedzie lepiej:) ja tez nie znosze kiedy ciasto nie formuje sie tak jak powinno, ale kiedy idzie nie tak jak jest opisane w przepisie tez improwizuje, choc nie zawsze wychodzi mi to na dobre. Zdjecia sa wspaniale i mimo wszystko naszla mnie ogrooomna ochota na ten chlebek:)

    pozdrawiam cieplo

    OdpowiedzUsuń
  4. Małgosiu, chlebek prezentuje się cudownie i uroczo, a co do konsystencji to i my (ja i Oczko) miałyśmy problemy, ale trzeba było pomęczyć się z metodą Bertineta by nadać mu odpowiednią strukturę. Tak czy siak najważniejsze że wypiek się udał i że przyłączyłaś się do Piekarni :)))
    Gratuluję i przesyłam buziaki :*

    OdpowiedzUsuń
  5. Eee tam, najważniejsze że Wam smakowało ;)! A taki wygląd "nie-wieńcowy" też ma swój urok, może nawet większy od wieńcowego ;). Chlebek tak czy tak jest powalający, Małgosiu :)!

    OdpowiedzUsuń
  6. Małgosiu, chlebek wygląda obłędnie pysznie! :)) Piękne, smakowite zdjęcia. Też bym chciała tak umieć piec i robić takie sliczne zdjęcia.
    Pozdrawiam cieplutko :)
    Chyba mam niedaleko to zaraz wdepnę na kawałeczek tych pyszności hi hi ;)))

    OdpowiedzUsuń
  7. Niezła ta improwizacja Ci wyszła Małgoś :))

    Tak jak Tilia napisała, my się nieco poznęcałyśmy nad ciastem i zaczęło być posłuszne ;)) Ale też na początku w nie zwątpiłyśmy.
    Rzeczywiście chlebek nie należy do zbyt puszytych, ale ten zapapach, który unosił się w tiliowej kuchnii...mmm na samo wspomnienie się uśmiecham :)))

    pozdrówka słodkie i serdeczne! :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Małgoś, a czy ta marmoladka gdzieś się już u Ciebie pojawiła?

    OdpowiedzUsuń
  9. Małgosiu ,a na zdjęciach nie widać ,że takie miałaś ,,przeboje " z tym ciastem. Bo prezentuje się pięknie i niezwykle apetycznie
    To ja się przyznam,że robiłam ciasto takim ręcznym robotem -masło z cukrem ubiłam ta końcówką co się robi bita śmietanę ,a resztę łączyłam końcówka taka w kształcie S-takim starym Zelmerem
    I pewnie dlatego ominęły mnie te wszystkie hece z ciastem
    Samo ciasto pierwszego dnia było niezwykle puszyste,leciutko wilgotne ,na drugi dzień trochę się zrobiło suchawe ,ale nadal dobrze smakowało z dodatkiem powideł
    Pozdrawiam i mam nadzieje ,że się jednak nie zniechęcisz i bedziesz piekła nadal .

    OdpowiedzUsuń
  10. No na zdjęciach, to nic a nic nie widać, żebyś miała jakiekolwiek kłopoty. Wygląda bardzo apetycznie:) Pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
  11. Rzeczywiście, patrząc na końcowy wypiek na zdjęciach - może trudno uwierzyć, że w trakcie wyrobu miałam ochotę do kosza całość wyrzucić. ;-) Niemniej uczciwie przyznaję - z końcowego efektu też szczególnie zadowolona nie jestem. Jak dla mnie ten wypiek jakiś taki bez charakteru mi wyszedł - ni to pieczywo, ni ciasto... Chociaż...jednak bardziej ciasto, mało słodkie...


    Bea, zapewniam Cię, że tej konfitury nie chciałabyś próbować. ;-)

    Majanko, tak się zastanawiam, jak niedaleko masz...? :)

    Zemfiroczko, a nie...nie ma u mnie przepisu, bo prawdę mówiąc nie mam się czym pochwalić. Ze wstydem przyznaję, że na szybko utylizowałam pomarańcze przy pomocy żel-fixu...

    Margot, a moje ciasto wyrabiane było w KA. I nie dał rady. :(

    OdpowiedzUsuń
  12. Bardzo często walą mi się takie kłody pod nogi! ;) Zbyt często...
    Twój wypiek wygląda przepysznie i na pewno tak smakuje.
    A konfiturka-to dopiero musi być niebo w gębie!

    OdpowiedzUsuń
  13. Aha! ;) Ale i tak możesz pokrótce napisać, jak ta ekhm, utylizacja postępowała ;))

    pozdrówka!

    OdpowiedzUsuń
  14. Evelvas, witam Cię serdecznie na Pieprzu czy wanilii. :)

    Zemfiroczko, no więc pokrótce utylizacja wyglądała tak: wycisnęłam sok z trzech pomarańczy (tyle akurat miałam do szybkiego zagospodarowania), nie przejmując się wszystkimi 'farfoclami', które wpadły do garnka. Za to przejmując się bardzo pestkami. :) Po czym wsypałam żel - fixu w ilości odpowiedniej (na opakowaniu są podane proporcje na litr soku, więc sobie z proporcji obliczyłam). Zagotowałam, dodałam cukru również w ilości odpowiedniej. Znów zagotowałam, potrzymałam na ogniu jeszcze 3 minuty. A po zastygnięciu dżemix był gotowy do spożycia. I to by było na tyle w sprawie szybkiej, podrasowanej chemią konfitury. ;-)

    OdpowiedzUsuń
  15. No i dzięki! :) Może się pokuszę niedługo ;)

    pozdrówka!

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za pozostawiony komentarz. :) Jestem winna Ci informację: blog jest moderowany, spamowi i pyskówkom mówimy stop. We wszystkich innych sprawach zapraszam. :)