Pierwszą upiekłam z kuminem i po prostu ją zjadłam (była bossska!). Drugą użyłam do prezentowanego niedawno risotto.
Dla trzeciej znalazłam zastosowanie w gnocchi. :) Przepis na nie znalazłam tutaj. No i zaczęły się schody... ;-) Bo oto moim oczom ukazały się cudowne, przepiękne zdjęcia, ale przepis... był mało precyzyjny. Żadnych konkretnych proporcji...tylko same ogólne rady. Przeczytałam je ze 3 razy i z duszą na ramieniu postanowiłam wziąć się do dzieła. Okazało się jednak, że nie taki diabeł straszny ;-), a rady autora okazały się bardzo ważne.
I tak, po pierwsze: autor przestrzega przed używaniem innych odmian dyni. Jak twierdzi, tylko z odmianą hokkaido gnocchi zawsze jemu wychodzą. Przy użyciu jakiejkolwiek innej odmiany – zawsze dochodziło do klapy!
I tutaj zapewne ważne jest to, co ostatnio również Bea wspominała na swoim blogu, że dynia hokkaido ma stosunkowo 'suchy' miąższ.
Po drugie: uważać z ilością mąki! Nie za mało, nie za dużo. Ilość mąki za każdym razem może być inna, w zależności od tego jak sucha dynia nam się trafi. Zbyt mało mąki spowoduje, że masa dyniowa będzie mocno kleista i formowanie gnocchi będzie niemożliwe. Zbyt dużo mąki – to niesmaczne, twarde gnocchi wyjdą. Jednym słowem – złoty umiar. ;-)
Po trzecie: zagotujmy wodę wcześniej! Niech będzie przygotowana i czeka.
Po czwarte: formowanie kuleczek będzie dużo łatwiejsze jeśli za każdym razem obsypiemy obie dłonie w mące. Zdecydowanie polecam tę metodę, bo rzeczywiście nawet przy lekko klejącym cieście (a takie moje było) całkiem dobrze się kulały w dłoniach. :)
Tyle rad ogólnych. :)
Gnocchi z tego przepisu wychodzą...lekko słodkie. :) Jest to sprawka zarówno samej dyni, jak i dodatku słodkich ciasteczek amaretti (które notabene dodatkowo zagęszczają ciasto). Jeśli lubicie takie smaki i połączenia – warto spróbować. :)
Ja podałam gnocchi podsmażone na szałwiowym maśle. Ta chrupiąca skorupka była dodatkową, pyszną atrakcją... :)
Na koniec dodam tylko jedno: to przepis z kręgu ryzyka. ;-) Ja zaryzykowałam i udało się! :) Ale przyznam szczerze... liczyłam się z tym, że może być klapa z takim dziwnym przepisem... ;-)
Gnocchi dyniowe z dodatkiem amaretti
dynia hokkaido (moja ważyła ok. 800 g)
kilka ciasteczek amaretti (dałam 3 spore sztuki)
mąka pszenna (tyle ile zabierze miąższ dyni, by dało się formować kulki – u mnie 9 łyżek)
Dynię umyć, osuszyć, pokroić na ćwiartki, pozbawić niejadalnego środka. Wnętrze skropić lekko oliwą. Upiec do miękkości w piekarniku rozgrzanym do temp. 180 st.C (u mnie trwało to ok. 20 min.). Upieczoną ostudzić. Wydrążyć miąższ i widelcem pognieść na gładko (odradzam użycie blendera lub malaksera, by nie upłynnić zbyt mocno miąższu).
W sporym garnku zagotować osoloną wodę (woda powinna być gotowa i czekać na surowe gnocchi. Nie odwrotnie!)
Do miąższu dyniowego wkruszyć ciasteczka amaretti. A następnie dodać mąkę. Uwaga: mąkę dodawać powoli, najlepiej po 1 – 2 łyżce, mieszając każdorazowo masę. Sprawdzać często, czy ciasto jest już na tyle zwarte, że w dłoniach uformujemy kulkę. Ciasto powinno mieć lekko zwartą konsystencję. Formować w dłoniach (koniecznie przy każdej kulce umaczać ręce w mące, łatwiej formować lekko klejące się jeszcze ciasto) kulki wielkości większego orzecha włoskiego. Kulkę lekko spłaszczyć w dłoniach i odłożyć na oprószony mąką blat (stolnicę, deskę kuchenną).
Surowe gnocchi wrzucać partiami (po kilka sztuk) do wrzącej wody. Od chwili wypłynięcia na wierzch – gotować jeszcze ok. 2-3 minut (w zależności od wielkości uformowanych kulek). Wyjąc z wody, pozostawić na talerzu do odparowania.
Dodatkowo:
1-2 łyżki masła
kilka listków świeżej szałwii
Masło rozgrzać na patelni, wrzucić liście szałwii. Chwilę smażyć na małym ogniu, uważając by masło się nie spaliło. Polać odparowane gnocchi masłem. Lub wrzucić gnocchi na patelnię i podrumienić na szałwiowym maśle.
Smacznego!
Widze, ze i Ty zakochalas sie w dyni Hokkaido co niezmiernie mnie cieszy :) I to prawda, ze gdy do jakiegos przepisu nalezy uzyc tej dyni wlasnie, to lepiej nie zastepowac jej zadna 'zwykla', bo konsystencja moze byc naprawde zupelnie inna.
OdpowiedzUsuńUrocze zdjecia Malgosiu! Chetnie bym sobie jednego takiego od razu nabila na widelec ;)
Pozdrawiam!
Ja bym się pewnie nie odważyła na taki przepis:)
OdpowiedzUsuńZdjęcia piękne, zwłaszcza ta dynia z szałwią...:)
Jejciu, wygląda pysznie! :))
OdpowiedzUsuńChciałabym zapytać czy mogę na moim (jeszcze zupełnie nowiutkim) blogu wkleić link do Twojego?
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
Asia
Ja też dzięki Bei odkryłam dynię Hokkaido i to było wspaniałe odkrycie, gdyż dopiero z nią udały się mi dyniowe gnocchi. Choć ja nie byłam tak odważna, by zrobić je zupełnie bez ziemniaków. Dzięki Tobie spróbuję :)
OdpowiedzUsuńPiękne i "smaczne" zdjęcia. Ślinka leci :)
Małgosiu, prawdziwe cuda wyczyniasz z tą dynią! :) Aż żałuję, że dynia nie jest warzywem dostępnym całorocznie, bo na pewno nie zdążę wszystkiego spróbować. A gnocci wygląda pysznie - na pewno pasowałoby mi to połączenie smaków.
OdpowiedzUsuńPowiem tak: hokkaido jest cudowna. Aż żal mi okrutnie, że tak trudno u nas ją kupić. Ileż pyszności można by z niej jeszcze wyczarować...:)
OdpowiedzUsuńSupermenko, będzie mi niezwykle miło. :) Zapraszam do mnie jak najczęściej. :)
Tilinaro, te gnocchi są zupełnie inne, niż z dodatkiem ziemniaków. Mają nieco inną (bardziej klejącą) konsystencję i zapewne są dużo słodsze. A ja właśnie miałabym chęć teraz na takie ziemniaczane (bo kopytka na ten przykład wielbię pasjami :)).
Przejrzałam dwie "grube" książki z kuchnią włoską szukając przepisu na farsz do pierożków z nadzieniem z dyni i każdy przepis zawierał właśnie ciastka amaretti. Mi się to podoba i zamierzam spróbować jak powinien smakować taki klasyk...
OdpowiedzUsuńZastanawiam się jeszcze czy aby amaretti nie zastąpić mielonymi migdałami, byłoby mniej słodko, jak myślisz?
Jeden z autorów książki radził też aby puree z dyni przez 15 minut smażyć na patelni aby je odparować...
to to ja muszę zrobić ,co za zdjęcia
OdpowiedzUsuńMałgosia a u Ciebie to nie pada ?
Joanno, przy farszu do pierożków - z pewnością bym zaryzykowała z samymi migdałami. Tam (podejrzewam) nie będzie problemu z utrzymaniem konsystencji nadzienia. Gdy robiłam gnocchi - też mi ta myśl o migdałach przemknęła, ale właśnie obawa przed płynącym farszem mnie przystopowała.
OdpowiedzUsuńCo do odparowywania puree - to już chyba wszystko zależy jakiej dyni użyjemy? Jeśli takiej bardziej soczystej - to może nie głupie będzie odparowanie. Ale przy upieczonej hokkaido - wydaje mi się, że nie ma takiej potrzeby.
Malgosiu sa absolutnie piekne! No i tak mnie zaciekawilscie ta dynia ale u nas ni ma :( Sa tylko dwa rodzaje, nie wiem czy w akcie desperacji sobie na balkonie nie posadze ;)
OdpowiedzUsuńElu, zapewniam Cię, że i mnie domowa hodowla dyni przeszła przez głowę, bo ta hokkaido u mnie na wagę złota. ;-)) Tylko ja mam jeszcze gorzej, bo ja nawet balkonu nie mam, hahaha! ;-))
OdpowiedzUsuńCudne!
OdpowiedzUsuńNie mam czasu w tytm roku na spotkanie sie z Pania Dynia- ciagle w biegu przez ostatni miesiac, no ale moze jeszcze nie za pozno.
Na pewno wypróbuję, bo wygląda znakomicie. Ja polecam mój przepis na zupę krem z dyni hokkaido i cenne opinie jak wytestujecie. na pewno da się go udoskonalić;d
OdpowiedzUsuńhttp://www.ekorodzice.pl/zupa-krem-z-dyni-hokkaido,27,53,916.html
pozdrawiam Jola