poniedziałek, 29 czerwca 2009

Jej chałka na zakwasie. Weekendowa Piekarnia #37

Lato przyszło (przynajmniej to kalendarzowe), dni wydawałyby się długie, a mnie nagle doba zrobiła się zbyt krótka. Nie wiem czy to ja tak źle gospodaruję swoim czasem, czy zbyt wiele rzeczy na raz próbuję zrobić. Dość powiedzieć, że godziny uciekają mi między palcami, a ja mam wrażenie, że to i owo robię na pół gwizdka.
Upieczenie Jej chałki, którą zaproponowała (na blogu Na kruchym spodzie) w ramach 37 edycji Weekendowej Piekarnii – zajęło mi całe dwa dni, nie licząc jeszcze dodatkowej nocy! Tak się dzieje, gdy do piekarzenia zabiera się osoba myśląca o niebieskich migdałach. :) Tak, tak, o mnie mowa. Niebieskie migdały, bujanie w chmurach i roztrzepanie – to najtrafniejsze określenia opisujące właścicielkę tego bloga. :)
Zaczęło się od tego, że w piątek przeczytałam (najwyraźniej bez zrozumienia) przepis, po czym wyjęłam zakwas z lodówki, ciesząc się, że 35 g zakwasu to mam na zawołanie i następnego dnia będzie pieczenie. :) Oczywiście nie przyszło mi do głowy, by raz jeszcze zajrzeć do przepisu! Nie, gdzie tam! Moja głowa zaprzątnięta była milionem innych myśli. ;-) Następnego dnia okazało się, że zakwas i owszem mam pracujący, ale hydrację ma do niczego, a ja oczywiście nie przygotowałam dzień wcześniej kwaśnego ciasta! Sobota została stracona na kwaszenie. W niedzielę znów nie doczytałam kolejnej porcji informacji i w związku z tym – nie dotarło do mnie, że całkowity czas rośnięcia ciasta to 2 + 5 (!) godzin, w związku z czym dość późno za wyrabianie ciasta właściwego się wzięłam. Tym sposobem chałka, która w początkowych zamiarach miała powstać w sobotę – wyjęta z piekarnika została w niedzielny wieczór. Sami widzicie... planowanie u mnie kiepsko wychodzi. ;-)

A podsumowując: chałka wyszła bardzo smaczna, jak na wypiek drożdżowy na wodzie, nie mleku – dość puszysta, z milionem równomiernych dziurek. :) Trochę ciasto niesforne było w trakcie zagniatania, bo z przepisowych proporcji bardzo mi się kleiło, więc ok. 1 szkl. mąki musiałam dosypać, by w ogóle mieć szansę na zwijanie warkocza. Samo zwijanie też nie było proste, ale to zrzucam tylko na brak doświadczenia, bo to moja pierwsza chałka. Niemniej w trakcie pieczenia splot nawet całkiem ładnie się zachował, ciesząc oczy. :) Jedna chałka została już pochłonięta, drugą zamroziłam na czas kryzysu w domowej piekarni. :D
I to by było na tyle w kwestii spóźnionego wpisu piekarniczego, dziękując jednocześnie za wspólną zabawę. :)


Jej chałka na zakwasie
cytuję na Nią z bloga Na kruchym spodzie

Z podanych proporcji wyjdzie jedna około kilogramowa chała lub dwie półkilogramowe.

Poprzedniego dnia wieczorem przygotowuje kwaśne ciasto:

-35g aktywnego pszennego zakwasu
(można wziąć 10 g żytniego i odświeżyć go rano 20g wody i 30g mąki pszennej chlebowej, jeszcze bardziej aktywny zakwas uzyskamy odświeżając go kilkukrotnie co 12 godzin, resztę zachowujemy do kolejnego wypieku, przechowujemy w lodówce i odświeżamy co tydzień oraz zawsze na 12 godzin przed kolejnym wypiekiem).

-80g ciepłej wody
-135g mąki pszennej chlebowej

W misce mieszamy wodę z zakwasem, a następnie wsypujemy mąkę. Dokładnie wyrabiamy na jednolite ciasto. Przykrywamy folią i dostawiamy na 8 do 12 godzin.

Następnego dnia przygotowujemy ciasto właściwe:

-60g ciepłej wody
-3 jajka i jedno do wysmarowania chałek
-8g soli
-55g oleju roślinnego (ja optuję za roztopionym masłem)
-65g delikatnego miodu (akacjowego, lipowego, kwiatowego, ja dodam z rozmarynu) lub 60g cukru
-400g mąki pszennej chlebowej
-200g kwaśnego ciasta

W dużej misce ubijamy wodę, jajka, tłuszcz, miód i sól, a następnie wsypujemy stopniowo mąkę, całość mieszając drewnianą łyżką. Powstanie nam postrzępione ciasto. Dodajemy kwaśne ciasto i wszytko razem mieszamy. Wykładamy na stolnicę, w tym czasie ciasto się lepi do rąk, ale nie warto się tym przejmować. Na stolnicy oprószonej mąką wyrabiamy ciasto wilgotnymi dłońmi przez około 8-9 minut ( nie dłużej niż 10 minut). Ciasto powinno być zwarte o konsystencji ciastoliny. Miskę po cieście myjemy w gorącej wodzie, wycieramy do sucha i do takiej nagrzanej miski wkładamy ciasto, przykrywamy folią i odstawiamy do fermentacji na 2 godziny. W tym czasie ciasto może wcale nie urosnąć!

Po tym czasie wykładamy na omączoną stolnicę. Dzielimy na tyle części, ile planujemy zrobić chałek. Dalsze instrukcje dotyczą jednej chałki.
Ciasto wałkujemy. Dzielimy nożem na pół. I każdą część rolujemy. Następnie rolkę wałkujemy dłońmi tak by uzyskać długi, cieńszy na końcach wałeczek. Każdy wałeczek składamy na pół i podwieszamy na patyczku, a następnie zaplatamy jedno ramię na drugie, aż do końca. Patyczkiem wykonujemy jeszcze kilka skrętów w przeciwnym kierunków. Kto kiedykolwiek kręcił się na sznurkowej huśtawce, wie o co chodzi. Z drugim wałeczkiem postępujemy tak samo. Oba wałki układamy na blasze lub w okrągłej formie wyłożonej pergaminem.
Zostawiamy do wyrastania na 5 godzin.
Piekarnik rozgrzewamy pod koniec wyrastania do 180 st. C. Przed pieczeniem chałki smarujemy jajkiem rozkłóconym ze szczyptą soli. Pieczemy 500g chałki 25-35 minut, większą 45 minut.

16 komentarzy:

  1. Małgosiu, a cóż to za dżemik masz na tej chałce, który tak ładnie sobie spływa? A może to miód?
    Twoja chałka wyszła bardzo smakowita! U nas dwie ostatnie kromeczki zostały:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Małgosiu ,super planowanie jeśli prowadzi do takich rezultatów :D
    E chałka pierwszy sort ,zdjęcia poza sortem ,takie z certyfikatem
    na przełykanie ślinki:)))
    O tak co tam leży na tej kromce?

    OdpowiedzUsuń
  3. Na chałce leży miód żurawinowy. :)

    OdpowiedzUsuń
  4. takze mnie interesowało co to tam siedzi sobie na kromeczce:) nie jadlam nigdy miodu zurawinowego, moj ulubiony to malinowy:) a chałka wyglada fantastycznie;)i taki ładny kształt, mimo tego nie-planowania wychodzą Ci takie cudności:))

    OdpowiedzUsuń
  5. Małgosiu Twoja chałka wygląda fantastycznie - tak delikatnie i pulchnie. Cudowna :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Pieeekna chalka Malgosiu! Warto bylo na nia poczekac te dwa dni ;)

    OdpowiedzUsuń
  7. Taaak, chleb był znacznie prostszy, choć ja też źle przeczytałam przepis i aktywowałam do drożdżowego chleba zakwas ;)
    Piękna chała!

    OdpowiedzUsuń
  8. Pal licho planowanie ( ja też mam z tym kłopoty i pisze sobie godziny w książce) , ważne że chałka zjedzona i te zdjęcia!!!!!

    OdpowiedzUsuń
  9. takie śliczne zdjęcia zapodałaś, ze te niebieskie migdały zostaja Ci wybaczone ;)

    OdpowiedzUsuń
  10. Oj, Małgosia - ja wczoraj siedziałem przy piekarniku kilka godzin i jedno przedsięwzięcie za drugim nie wychodziło jakbym chciał. Skutek przedstawię po południu u siebie, tak to jest jak się myśli o niebieskich migdałach:)
    ps. skutek jednak Twojego rozkojarzenia jest naprawdę piękny!

    OdpowiedzUsuń
  11. Piękna ta Twoja chałka Małgoś! Ja się w koncu nie zdecydowałam na wypieki w ten weekend, ale może kiedyś nadrobię ;)
    Pozdrówki ciepłe :)

    OdpowiedzUsuń
  12. Małgosiu przepiękna. No i witaj w klubie tych, którym czas ucieka przez palce (chociaż jestem dużo gorsza od ciebie bo już dawno nie miałam kiedy upiec pieczywka)

    OdpowiedzUsuń
  13. Za to zdjęcia planowo piękne, a i chałka splotami stoi :-)

    OdpowiedzUsuń
  14. Malgosia no jak Ty sie tak pieknie rozkojarzasz to ja tez tak chce :))) A jesli masz za duzo chalki i boisz sie ze moze sie Tobie zmarnowac to wiesz... :) jedna chetna jest :)))
    Calusy :*

    OdpowiedzUsuń
  15. Piękna! Jak na 'stan', w którym ją zrobiłaś, to idealna :). Chciałabym umieć piec takie chałki... Ba, chciałabym umieć zaplatać warkocze ;)!

    OdpowiedzUsuń
  16. Ależ ja lubię się gapić na Twoje zdjęcia :)

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za pozostawiony komentarz. :) Jestem winna Ci informację: blog jest moderowany, spamowi i pyskówkom mówimy stop. We wszystkich innych sprawach zapraszam. :)