Jeśli macie ochotę na trochę
blogersko – kuchennych zwierzeń – to dzisiaj jest ku temu
okazja. :)
W letnim numerze magazynu „Czas Wina”
[nr 3(67)/2012)] – skierowanego nie tylko do winnych znawców -
pojawił się mój tekst (i zdjęcia :)) w cyklu „Blogerki gotują”, wraz z
propozycją smacznego co nieco i koniecznie przy kieliszku dobrego
wina.
W druku pojawiła się wersja nieco
skrócona, a na blogu miejsca jest wiele, więc zapraszam na całość.
Miłej lektury. :)
„Złość piękności szkodzi!”
- woła irytująco spokojny małżonek.
„Mamo! Wyluzuj!” - dodaje syn, wbijając kolejny gwóźdź do
trumny. Złośliwość rzeczy martwych przekracza wszelkie granice.
Czas przemyka między palcami. W pracy się pali i wali. Setka
ważnych spraw przylepiła się do mnie, jak ten rzep psiego ogona.
Świat staje na głowie, a ja razem z nim, próbując ogarnąć całe
morze chaosu.
Normalna kobieta w takiej sytuacji
trzaska drzwiami, sieje burzę, po czym ucieka na zakupy, z których
wraca z kolejną torebką, nową parą butów, kiecką (a najlepiej
dwiema czy trzema) i stosem kosmetyków. Nie zapominając po drodze o
odświeżeniu koloru na głowie, tudzież opuszcza salon fryzjerski z
zupełnie nową koafiurą.
Mnie, kulinarną blogerkę, zaliczyć
można do grupy normalnych... inaczej. Owszem - trzaskam drzwiami;
owszem – rzucam gromy i czym prędzej szukam pocieszenia w
zakupach. Ale o ironio! Do domu targam... skorupy... Gary, garnuszki,
talerze, miseczki i inne kubki. Wystarcza choćby jedna nowa łyżka,
a życie na nowo wraca na właściwe tory, a synowskie „wyluzuj”
- staje się ciałem.
Małżonek przezornie nie komentuje
faktu, że szafki i szuflady kuchenne nie chcą się domykać. Za to
z ulgą zachęca: „ Kochanie, może kieliszek wina, za zdrowie
nowego gara?”. Propozycja ma rzecz jasne ukryte drugie dno, bo jak
wino – to i któreś z ulubionych dań z pewnością wjedzie na
stół. Co jak co, ale pełni szczęścia rodzinnej nie osiąga się
na głodniaka.
W sprawach kulinarii - wyznaję
zasadę: im mniej – tym więcej. Minimum składników –
koniecznie najlepszej jakości! - a maksimum smaku do uzyskania.
Proponuję więc domowym sposobem
przygotowane pappardelle (czyli szerokie wstążki) z dodatkiem
krewetek tygrysich. Całość w lekkim, niezwykle aromatycznym sosie
cytrynowo – czosnkowym. Koniecznie z dodatkiem świeżej, zielonej
natki. Pachnie intensywnie już od pierwszej chwili wrzucenia
składników na patelnię. Królewskie jadło na wszystkie okazje –
aż się w głowie kręci. Pytanie, czy od aromatu potrawy, czy może
za sprawą białego, wytrawnego wina musującego Cava Gran Cuvee,
który znika z kielicha równie szybko co krewetki?
Nic na to nie poradzę, że mam
prawdziwą słabość do jedzenia, które można „od środka
zasilić” zdrowym chlustem porządnego wina. Niejeden posądzi mnie
o pewne niezdrowe skłonności, a tymczasem chodzi po prostu o
niewinne wzbogacenie smaku potrawy winnym bukietem aromatów.
Gdy pada więc propozycja „otwórzmy
wino”, - ja czym prędzej wyciągam z szafki carnaroli lub arborio
do przyrządzenia risotto. Tym razem przygotowuję z suszonymi
pomidorami, a podlewam odrobiną Sauvignon Blanc. Nie mogę się
powstrzymać i upijam pół kieliszka zanim risotto trafi na stół.
Pasują do siebie znakomicie, a wskaźnik mojego humoru szybko pnie
się w górę.
I tak oto - proste posiłki znikają z
talerzy, a wino z kieliszków.
On – mąż blogerki, dokonując w
myślach rachunku strat i zysków, dochodzi do wniosku: „Ufff!
Tylko jedna mała skorupa, a kryzys humorów na jakiś czas
zażegnany...”.
Ona – blogerka, przełykając kolejny
kęs knuje przyszłościowo: „Te czerwone garnuszki chyba też by
się jeszcze przydały...”
Domowe pappardelle z cytrynowo –
czosnkowymi krewetkami
12-16 szt. krewetek tygrysich (po 6-8
szt./1 osobę)
1 łyżka oliwy do smażenia
2 ząbki czosnku
sok z 1 dużej cytryny
kilka gałązek świeżego tymianku
sól, pieprz do smaku
garść natki pietruszki
Domowy makaron:
(na 2 niewielkie porcje)
1 duże jajko
ok. 100g mąki semoliny (ewentualnie
krupczatki)
Z jajek i semoliny zagnieść
elastyczne ciasto makaronowe. Ciasto nie powinno być zbyt mokre i
klejące. W zależności od wielkości użytych jajek – może
okazać się konieczne dosypanie 1-2 łyżek mąki. Uformować z
ciasta wałek i zawinąć w folię spożywczą. Pozostawić na 10-15
minut ( powinno „odpocząć” przed wałkowaniem).
Podzielić ciasto na 2 lub 3 części i każdą po kolei dość cienko wałkować (ok. 0,5 – 0,6 mm). Kroić radełkiem lub nożem na wstążki szer. 1 – 1,5cm.
Podzielić ciasto na 2 lub 3 części i każdą po kolei dość cienko wałkować (ok. 0,5 – 0,6 mm). Kroić radełkiem lub nożem na wstążki szer. 1 – 1,5cm.
Nastawić garnek z dużą ilością
osolonej wody do zagotowania.
Krewetki sprawić (świeże obrać ze
skorupek i oczyścić). Przygotować sok z cytryny, czosnek obrać i
przecisnąć przez praskę. Posiekać natkę pietruszki. Przygotować
patelnię z oliwą.
Do wrzącej wody wrzucić makaron.
Ugotować al dente (przy świeżym makaronie to szybki proces - od
ponownego zawrzenia wody – wystarczy ok. 1 min. gotowania).
Od razu po wrzuceniu makaronu do wody –
rozgrzać patelnię z oliwą. Wrzucić krewetki i króciutko
obsmażyć. Dodać przeciśnięty czosnek, a chwilę potem wlać sok
z cytryny i dodać świeży tymianek. Smażyć ok. 2 minuty na
niezbyt dużym ogniu, aż sok nieco wyparuje. Doprawić do smaku solą
i pieprzem. Zdjąć z ognia. W tym czasie makaron powinien być już
gotowy – odcedzić z wody i wrzucić na patelnię. Wymieszać, tak
by makaron pokrył się sosem. Posypać natką pietruszki. Podawać
gorące.
Risotto z suszonymi pomidorami i
bazylią
(2-3 porcje)
2 łyżki oliwy
2-3 szalotki
1 szkl. ryżu carnaroli lub arborio
ok. 100 ml białego wina
ok. 0,5-0,7 l gorącego bulionu warzywnego
kilka (6-8 szt.) suszonych pomidorów z oliwnej zalewy
sok z 1 limonki
4 łyżki świeżo utartego parmezanu
świeżo mielony pieprz
garść listków bazylii
4 łyżki świeżo utartego parmezanu
świeżo mielony pieprz
garść listków bazylii
oliwa extra vergine do skropienia
potrawy
Szalotkę drobno posiekać, suszone pomidory pokroić w paseczki.
Gorący bulion ustawić na maleńkim ogniu, tak by cały czas utrzymywał temperaturę.
Do garnka lub głębokiej patelni wlać oliwę i zanim zdąży się rozgrzać wrzucić szalotki. Podsmażać, mieszając, aż do lekkiego zeszklenia. Dołożyć ryż. Smażyć ok. 2 minuty. Zalać białym winem. Dusić do momentu, gdy płyn odparuje. Teraz partiami dolewać bulion: najpierw jedną chochelkę, gdy wyparuje kolejną partię płynu. Dodać suszone pomidory. Gdy ryż mocniej napęcznieje - płynu dolewać po 2 łyżki, tak długo, aż ziarenka dostatecznie zmiękną.
Gotowe risotto zdjąć z ognia. Doprawić pieprzem. Dodać starty parmezan – wymieszać, a następnie skropić sokiem z cytryny. Znów wymieszać. W razie potrzeby doprawić do smaku solą.
Podawać gorące z dodatkiem listków bazylii i skropione odrobiną oliwy.
Szalotkę drobno posiekać, suszone pomidory pokroić w paseczki.
Gorący bulion ustawić na maleńkim ogniu, tak by cały czas utrzymywał temperaturę.
Do garnka lub głębokiej patelni wlać oliwę i zanim zdąży się rozgrzać wrzucić szalotki. Podsmażać, mieszając, aż do lekkiego zeszklenia. Dołożyć ryż. Smażyć ok. 2 minuty. Zalać białym winem. Dusić do momentu, gdy płyn odparuje. Teraz partiami dolewać bulion: najpierw jedną chochelkę, gdy wyparuje kolejną partię płynu. Dodać suszone pomidory. Gdy ryż mocniej napęcznieje - płynu dolewać po 2 łyżki, tak długo, aż ziarenka dostatecznie zmiękną.
Gotowe risotto zdjąć z ognia. Doprawić pieprzem. Dodać starty parmezan – wymieszać, a następnie skropić sokiem z cytryny. Znów wymieszać. W razie potrzeby doprawić do smaku solą.
Podawać gorące z dodatkiem listków bazylii i skropione odrobiną oliwy.
fajny post:) i śliczne zdjecia. Często spotykam się w przepisach z szalotką, a w sklepach nigdzie nie widziałam? gdzie moge kupić,lub zastapić ten składnik?
OdpowiedzUsuńZastąpić można po prostu cebulą. A kupić...? U mnie dostępna jest w większych sklepach... typu Alma czy Bomi i podobnych.
UsuńPozdrawiam. :)
a widzisz myślałam (nie jadłam nigdy),że jest bardziej słodka. W moim mieście nie mam takich delikatesów:P
UsuńBo jest łagodniejsza w smaku. Ale jak nie mam to daję cebulkę i też jest dobrze. :)
Usuńkrewetki i białe wino to jedno z moich ulubionych połączeń :))
OdpowiedzUsuńniestety narazie niedostępne z powodu małego człowieka w brzuchu ;)
odbiję to sobie za jakiś czas...;)
Pozdrowienia z Gdańska ;)
Gosia przeczytałam całość i jakbym siebie widziała. Z ta tylko różnicą, że jeszcze jednak zdążę tą torebkę kupić...i buty może też :) Mój mąż ma przerabane :)
OdpowiedzUsuńPauli, muszę Twój komentarz pokazać mojemu mężowi. :D Niech wie, że mogłoby być gorzej. :D
Usuńświetny post-gratuluję, ile tu skrywanej prawdy o nas kobietach i nie tylko :) pozdrawiam
OdpowiedzUsuńPyszności! Powtarzam się, ale co mam powiedzieć/napisać jeśli tak jest?
OdpowiedzUsuńNo i gratulacje!!!
Pisałem już kiedyś coś pozytywnego na temat Twoich zdjęć...? ;)
Pozdrawiam!
Nie... Nigdy. :D
UsuńSwietny tekst Malgosiu :) Lekki, przyjemny i pelen pysznosci. I do tego jaki prawdziwy :))) Gratuluje!
OdpowiedzUsuńGratulacje! :)
OdpowiedzUsuńŚwietna zasada kulinarna :D
aż łezka w oku się zakręciła Małgosiu na wspomnienie o pracy, ale ale cóż to moje "patrzały" widzą? oto czerwony kiciuś w całej swej okazałości na fotce zagościł:D
OdpowiedzUsuńprzyznam Ci po cichu, że i ja nie mogłabym się powstrzymać i upiłabym pół kieliszka zanim risotto trafiłoby w ogóle na stół:P
Doris, nie cały, nie cały. :) Tylko nosek. :)
UsuńI nie rycz, bo zaraz i ja się zaleję. Łzami, nie winem. :D
Uśmiechałam się, gdy czytałam, Małgoś. Ale takie już, my blogerki, jesteśmy. Zamiast kolejnego ciucha, jakieś przydasie, naczynia, serwetki do tła, zakupy na targu i w spożywczym i zamykanie się w kuchni ;)
OdpowiedzUsuńA przy okazji otwierania wina - ja również zaraz myślę o tym, że można zrobić risotto ;)
ściskam mocno
Małgosia, jak to się pięknie czytało... i szkoda, że już koniec..., bo ja bym chciała więcej... Częściami było tu o mnie:), ale tam gdzie o mężu i synu mowa już nie. Też bym próbowała wina... a wybieram pappardelle:) wina polecanego muszę spróbować:)
OdpowiedzUsuńDziękuję!
JA też poproszę więcej. I tekstów i zdjęć. Te są tak ciepłe, że mi się odechciało spać :)
OdpowiedzUsuńGosiu, czy wybierasz się do polskiej edycji programu Masterchef?
OdpowiedzUsuńPowinna...
UsuńNie... Nie, nie wybieram się. Skąd taki pomysł? :)
UsuńMałgoś mam dokładnie to samo, taszczę do domu patery, talerzyki i filiżanki ( mam spacerkiem 20 min. do Tk Maxx...to Ci wystarczy by naświetlić skale problemu)i też tylko to poprawia mi humor.I jeszcze udane zdjęcia, jak mi nie wyjdą, jestem gorsza niż w trakcie zespołu napięcia...Owoców morza jakoś nie potrafię pokochać ( a szkoda bo do Makro mam z kolei 5 min.)Masz przystawkę do makaronu!Wow! Moje ambicje skończyły się na przecieraku do owoców ;) Cudnie jak zwykle u Ciebie.Ściskam!
OdpowiedzUsuńGosia u mnie butów, sukienek czy po prostu dużej ilości ciuchów nie uświadczysz, ale kuchnnnych akcesoriów jest sporo. Wszystko się wszak przyda, będzie pasowało, musi być itp. Ale najbardziej zaciekawił mnie robot ( dlaczego czerwony, a nie niebieski?) Maszynkę do makaronu mam,ale jeszcze w kartoniku stoi od pewnego czasu niestety. Czeka na wolny wakacyjny czas.
OdpowiedzUsuńA powiedzenie mamo wyluzuj, to teraz chyba najczęstsze powiedzenie dzieciaków.
Danie smakowite, a zdjęcia jak zawsze, przecież wiesz.
Anno, czerwony jest od 6 lat i szybko raczej nie zmieni koloru. :D
UsuńA dlaczego czerwowny? Bo właśnie ten najbardziej do mnie gadał. :D
Małgosiu,
OdpowiedzUsuńwszystko wygląda wspaniale, a "wypracowanie" na 6+ :-)
Ech, żeby jeszcze gotować tak dobrze, jak Ty...
Czy jako posiadaczkę KA, mogłabym Cię prosić o kilka słów, czy warto kupić, w jakie końcówki zainwestować itp? Od dłuższego czasu waham się odnośnie zakupu, a cena z roku na rok wyższa i mało zachęcająca. Na różnych forach można przeczytać opinie, ale Twoje zdanie cenię sobie baaaardzo, więc będę wielce zobowiązana :-)
Jeśli byłaby to niepożądana reklama, prosiłabym o maila na kasiwoz@poczta.onet.pl
Pięknie dziękuję :-)
Ojej, miło mi bardzo, ale ja jestem taką samą zwykłą gospodynią, mamą i żoną, jak reszta świata. :D
UsuńCo do przystawek - nie mam ich zbyt wiele. Kupiłam tylko te, które uznałam, że są mi niezbędne. I jest to zestaw do wałkowania i cięcia makaronu (mój zestaw składa się z trzech elementów), oraz zestaw do przecierów (bo każdego roku robię duże zapasy soku pomidorowego). Dobrze się sprawują i jestem z nich zadowolona. Więcej przystawek nie posiadam, bo niepotrzebnie powielałyby mi inne sprzęty kuchenne.
Myślę, że nie warto kupować wszystkiego... ;-)
Świetny, zabawny tekst i bardzo ładne zdjęcia, zresztą jak zawsze.
OdpowiedzUsuńA co do targania do domu skorup - też tak mam. Nic tak nie poprawia humoru jak nowy talerzyk i nic tak nie odstresowuje jak porządne zagniecenie ciasta ;)
Jakbym siebie widziała:) Pięknie opisałaś hahaha już cię widzę jak zajadasz makaron i w głowie ta myśl o garnkach czerwonych No pięknie po prostu ,muszę mężowi pokazać ten post bo on myśli że ja jestem zwariowana na tym punkcie .Niech się przekona ,że to jest bardzo normalne zachowanie hihi.Dla mnie te pierdoły kuchenne to jak dla dziewczynki lalki .Też mi się oczy świeca za każdym razem i jakbym mogła to też bym tupała nóżką że nie mogę kupić:))Pozdrawiam Serdecznie.
OdpowiedzUsuńTwój tekst mnie zachwycił, jest genialny! I taki prawdziwy, bo mimo że jestem dopiero początkującą blogerką, to też czasami trzaskam drzwiami ji wracam z nowymi foremkami czy wyszukanymi składnikami, które od razu staram się wykorzystać.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
Och... co za jedzenie! Aaaaaaaaaaaach...
OdpowiedzUsuńPyszności!
PS Zaniemówiłem
PS' Bardzo chcę robot do kuchni chociaż już sam nie wiem jak będę się z tym wszystkim przeprowadzał skoro jestem na etapie kupowania maszyny do szycia;P
ja z kolei zauważyłam, że zdecydowanie łatwiej, lepiej i przyjemniej dokonuję zakupów spożywczych. czy to chandra, czy nie chandra - najchętniej kupiłabym wszystko co możliwe ;) rozkwit kolorów na straganach przyprawia mnie o zawrót głowy, wszystko jest piękne, pachnące. nie mówię już o wielu nowych smakach, których jeszcze nie poznałam, a które kuszą mnie przy każdej wizycie w lepszych marketach. za to sukienki, torebki.. niekoniecznie, a to źle leżą, źle wyglądają. no cóż, tak to już jest różnie i przeróżnie z nami - kobietami :)
OdpowiedzUsuńteż tak mam z tymi zakupami:)każda blacha, kubek nawet przyprawa cieszy:)
OdpowiedzUsuńi marzy mi się też taki kitchen aid. :)
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńNigdy nie mogłam się przekonać do potraw z dodatkiem wina - wydawały mi się po prostu kwaśne. Aż do chwili, kiedy natrafiłam na Twój przepis - risotto wręcz rozpływa się w ustach:) Brawo Gosiu:)
OdpowiedzUsuńPozdrowienia z deszczowego Poznania!
No tak, i ja jestem bardziej z frakcji 'przydasiowej' niz 'ciuchowo-kosmetykowej' ;) Choc na szczescie nie miewam juz takich dni, gdy ma sie ochote trzaskac drzwiami i siac burze :D Co oczywiscie nie przeszkadza, by i tak od czasu do czasu sprawic sobie zakupowa przyjemnosc ;)
OdpowiedzUsuńPyszne przepisy Malgosiu! Choc ja rzecz jasna wolalabym bez makaronu :D
Zakochałam się (ponownie) w domowym makaronie. Ten z krewetkami jest pierwszy na liście "do zrobienia" :) Małgosiu, czy robisz makaron na zapas, mrozisz, suszysz (jak długo?), ile czasu gotujesz później taki makaron?
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie,
Gosia.