piątek, 27 lutego 2009

Piróg z łososiem


Przeglądając literaturę pod kątem kuchni rosyjskiej – uderzyło mnie jak wiele uwagi poświęca się pirogom, pirożkom, kulebiakom i pielmieni. Nie bez przyczyny tak się dzieje, bowiem okazuje się, że od dawien dawna stanowiły ważny element rosyjskiego menu. Na słono i słodko, duże i małe, gotowane i pieczone. Do koloru, do wyboru!
Jako, że pierogi (czyli odpowiednik rosyjskich pielmieni) dość często goszczą na moim stole i nie są niczym dla mnie nowym, więc postanowiłam wypróbować coś, czego samodzielnie jeszcze nie przyrządzałam. :)




Pirogi to nic innego jak wypiek z ciasta wypełniony nadzieniem. Dawniej sporządzane były głównie z ciasta drożdżowego i przaśnego, ale obecnie dużą popularnością cieszą się pirogi w cieście francuskim lub kruchym. Oczywiście i nadzienia bywają różnorodne: mięsne, rybne, grzybowe, czy kapustno – grzybowe, ale z dodatkiem kasz lub ryżu.
Ponieważ przeżywam ostatnio rybny (a głównie łososiowy) renesans, więc wybrałam nadzienie właśnie na jego bazie. Spod mojej ręki zrodziły się całkiem udane wizualnie pirogi na kruchym, lekko listkującym cieście, bardzo syte i smaczne do tego. :)
Polecam! :)




Piróg z farszem łososiowo – ryżowym
inspirowane przepisem z „Kuchni rosyjskiej” wyd. Rzeczpospolita

Ciasto:
300g mąki pszennej
150g masła zimnego (prosto z lodówki) -
1 łyżeczka soli
1 żółtko
ok. 4-5 łyżek lodowatej wody

Do malaksera (albo na stolnicę) wyłożyć mąkę wraz z pokrojonym na małe kawałki zimnym masłem. Posiekać przez kilka sekund, aż zrobią się grudki. Dodać sól i żółtko i szybko zagniatać ciasto. W międzyczasie dodawać po 1 łyżce lodowatej wody – ciasto bardzo szybko powinno zamienić się w zwartą kulę.
Podzielić ciasto na 3 równe części, uformować każdą w kulę, lekko ją spłaszczyć, każdą osobno zawinąć w folię spożywczą i włożyć do lodówki na ok. 30 min.

Nadzienie:
ok. 300g ugotowanego na parze łososia*
50g sypkiego ryżu (np. Basmati)
duża garść posiekanej natki pietruszki
2-3 łyżki kwaśnej śmietany 18%
sól, pieprz do smaku
sok z połówki cytryny

1 białko

* Zanim zaczniemy gotować na parze mięso ryby – dobrze jest wcześniej zamarynować je przez 1-2 godz. U mnie była to marynata z soku z cytryny + odrobina oliwy z oliwek + sól + pieprz + świeży tymianek.

Ryż porządnie opłukać pod bieżącą wodą. Ugotować go na sypko w osolonej wodzie.

Do miski włożyć rozdrobnione mięso ugotowanego łososia, sypki ryż, posiekaną natkę pietruszki, śmietanę. Wymieszać. Doprawić do smaku solą, pieprzem i sokiem z cytryny.

Każdy krążek ciasta rozwałkować dość cienko (nie więcej niż 1.5 -2 mm grubości) w okrąg. Na każdy krążek wykładać 1/3 część nadzienia, pozostawiając wolny rant na sklejenie. Zamknąć piroga i dobrze skleić ranty.
Układać surowe pirogi na blachę wyłożoną papierem do pieczenia. Posmarować od góry każdy piróg rozkłóconym białkiem.
Piec w temp. 180 st.C ok. do zezłocenia (ok. 20 min.).
Smacznego!

wtorek, 24 lutego 2009

Solianka

Od słodkości do wytrawności, czyli jednym zgrabnym ruchem przeskakuję z czekoladowego szaleństwa do zupy o rosyjskim rodowodzie.
Rosyjska kuchnia w tym tygodniu zapewne będzie królować na wielu blogach, bo wraz z Joanną – inicjatorką nowej kulinarnej zabawy - spróbujemy podejrzeć co" wschodnie" gospodynie na co dzień serwują na talerzach. :)
Zaczynam od pierwszego dania – zupy. I to nie byle jakiej zupy, bo zupy śmieciowej. ;-)) No dobrze, to żart oczywiście, ale właśnie takie określenie znalazłam na jej temat w pewnym opisie na temat rosyjskich kulinarii. ;-)





Solianka to zupa, do której można wrzucić wszystko co jest pod ręką. Podobno jej określenie pochodzi z czasów, gdy na wiejskie imprezy ich uczestnicy przynosili po jednym składniku, które trafiały do ogromnego gara i dla gości warzona była zupa.
Przygotowałam soliankę rybną, ale to nie jedyna jej odmiana. Znane są również mięsne i grzybowe. Zasadą jest, by przyrządzając którykolwiek z rodzai tej zupy – maksymalnie zróżnicować jej główny składnik. Jeśli przyrządzamy np. rybną – to na bazie kilku gatunków ryb. Ja niestety odeszłam od tej zasady, bowiem nie jesteśmy wielkimi smakoszami ryb, a często smak wielu z nich jest dla nas dość ciężki do zaakceptowania. Dlatego uprościłam sprawę i użyłam tylko naszego ulubionego łososia. :)
Do solianki obowiązkowo powinny trafić kwaśne akcenty, takie jak: kiszone ogórki i cytryny. One nadają ten charakterystyczny dla niej słono – kwaśny smak. To gęsta, zawiesista potrawa. Podałam ją z kawałkiem pieczywa i właściwie drugie danie było już zbędne. :) Najedliśmy się do syta.

A zatem zapraszam na zupę! :)



Solianka
przepis z „Kuchni rosyjskiej” wyd. Rzeczpospolita

ok. 500 g kawałków różnych ryb (u mnie tylko łosoś)
2 łyżki oliwy
1 cebula posiekana (pominęłam)
350g mączystych ziemniaków, pokrojonych w kostkę
pęczek włoszczyzny drobno posiekany (dałam marchew, korzeń pietruszki i selera, por)
4 łyżki mąki (dałam 2)
2 łyżki koncentratu pomidorowego
1 l gorącego bulionu z kurczaka
1 liść laurowy
250g ogórków kiszonych, pokrojonych w kostkę
250g pomidorów pokrojonych na ósemki
4 łyżki kaparów
2 łyżki grzybowego sosu sojowego
1 łyżka soku z cytryny
200 ml kwaśnej śmietany (dałam 100 ml śmietany 18%)
świeży koper drobno posiekany

W dużym garnku rozgrzać oliwę i lekko zeszklić cebulę, ziemniaki oraz włoszczyznę. Wsypać mąkę, dodać koncentrat pomidorowy i wlać gorący bulion. Dołożyć listek laurowy.
Ryby umyć, osuszyć, podzielić na kawałki i dodać do zupy. Gotować na wolnym ogniu pod przykryciem przez 10 min.
Dodać ogórki, pomidory i kapary. Gotować kolejne 10 min.
Wlać sos sojowy, sok z cytryny i zabielić zupę śmietaną. Wrzucić garść świeżego kopru. Zagotować i od razu zdjąć z ognia.
Smacznego!

niedziela, 22 lutego 2009

Naleśniki a'la Gundel

Moja druga propozycja na Czekoladowy Weekend nie jest w istocie stricte czekoladowa. Innymi słowy mówiąc, czekolada stanowi w nim dodatek (bardzo ważny!), a nie główny składnik. Zależało mi na tym, aby kolejny przepis nie był ponownie ciastem, ale daniem, które mogłabym podać na obiad lub kolację. Początkowo myślałam o osławionym kurczaku w czekoladzie, ale im dłużej ten pomysł rozważałam, tym w coraz większą wpadałam panikę, czy nie dojdzie przypadkiem do katastrofy. ;-) Jakoś ciężko było mi przyswoić myśl, że z tej kombinacji wyjdzie coś jadalnego... Chyba wolałabym najpierw tego kurczaka skosztować u kogo innego, by sprawdzić co moje (nasze) kubki smakowe na to... ;-)
Porzuciłam zatem pomysł z kurakiem i zabrałam się za przeglądanie kulinarnej literatury zalegającej na regale. Okazuje się, że odnalezienie czekolady w wytrawnym wydaniu to niełatwe zadanie..., w każdym razie zawartość moich książek nie podołała temu zadaniu.
Natomiast w jednej z przeglądanych pozycji natrafiłam na przepis zaznaczony karteczką. Żółty post-it dawał znaki, że już wcześniej przepis wydał mi się interesujący, choć jak dotąd nie został wykorzystany. Może to i lepiej, bo tym sposobem pomysł spadł mi z nieba. :)




Naleśniki a'la Gundel, bo o nich mowa, są chyba najsłynniejszymi naleśnikami, które mocno wpisały się w kuchnię węgierską. Przygotowywane na słodko (w zasadzie podawane są jako deser) z nadzieniem z mielonych orzechów włoskich lub laskowych, rodzynek, skórki pomarańczowej lub cytrynowej, śmietanki i rumu. Obowiązkowo polane sosem czekoladowym. :)
Naleśniki przyrządziłam z kompilacji dwóch przepisów. Cieniutkie placki naleśnikowe wykonałam wg mojego ulubionego przepisu Pierre Herme'a, a nadzienie i sos inspirowane przepisem z „Kuchni węgierskiej” (wyd. Rzeczpospolita).
Zapraszam. :)




Naleśniki a'la Gundel

Ciasto naleśnikowe (wp przepisu Pierre Herme'a)
wychodzi 7 szt. cieniutkich placków o średnicy 25 cm

2 jajka
10g masła
100g mąki
½ łyżeczki miałkiej soli
250 ml pełnotłustego mleka
30 ml (2 łyżki) wody + 10 ml

Jajka wbić do miseczki i rozkłócić. W rondelku rozpuścić masło.
Mąkę przesiać do drugiej miski. Dodać jajka i sól. Wlać mleko i 30 ml wody, i tak długo mieszać, aż składniki się dokładnie połączą. Ciągle mieszając – połączyć z roztopionym masłem.
Ciasto pozostawić w temperaturze pokojowej na co najmniej 2 godziny. Przed smażeniem dodać 10 ml wody i wymieszać ciasto.
Smażyć cieniutkie naleśniki, nalewając na mocno rozgrzaną patelnię teflonową po 1 małej chochelce ciasta.

Nadzienie:
100g mielonych orzechów laskowych
5 łyżek śmietanki 36%
3-4 łyżki cukru (albo do smaku) – ja dałam cukier trzcinowy
2 łyżki rumu
7 łyżek rodzynek namoczonych w gorącej wodzie i odsączonych
otarta skórka z 1 cytryny
1 łyżka soku cytrynowego

ok. 50g roztopionego masła

Wszystkie składniki (poza masłem) nadzienia wymieszać.
Każdy naleśnik smarować cienką warstwą nadzienia. Zawinąć w rulon.
Naleśniki układać w żaroodpornym naczyniu wysmarowanym roztopionym masłem. Pozostałym masłem posmarować naleśniki. Piec w piekarniku rozgrzanym do temp. 180 st.C przez ok. 15-20 min.

Sos czekoladowy:
100 ml śmietanki kremowej (dałam 36%)
100g gorzkiej czekolady
1 op. cukru waniliowego
1-2 łyżki rumu

Do rondelka wlać śmietankę, pokrojoną na kawałki czekoladę i cukier waniliowy. Podgrzewać ciągle mieszając na małym ogniu, aż do całkowitego rozpuszczenia czekolady. Zdjąć z ognia. Wlać rum i wymieszać.

Naleśniki podawać gorące polane sosem czekoladowym.
Smacznego!

piątek, 20 lutego 2009

Delicja czekoladowa na Czekoladowy Weekend


A zatem jest! :) Czekoladowy Weekeend, to chyba najbardziej wyczekiwana przeze mnie blogowa kulinarna impreza. :) A tak, tak! Impreza! Bo ja czekoladą się bawię i upajam. ;-)) Czekoladowe słodkości to ja zawsze i chętnie, i bez oporów zajadam. Bo lubię! Wróć: bo uwielbiam! :)
Zatem z radością odpowiadam na zaproszenie Bey z Mojej kuchni, Gospodyni Czekoladowego Weekendu. :)
Pewnie nie będę zbyt oryginalna, jeśli powiem, że czekolada poprawia mi humor. Ale tak jest w istocie. I co ciekawe mój nastrój rośnie nie tylko w trakcie spożywania ukochanych kosteczek, ale także podczas „zabawy” z czekoladą. Jakkolwiek to zabrzmiało (haha!) chodzi mi tylko o mieszanie płynnej czekolady. ;-) Zawsze gdy przychodzi mi roztapiać czekoladę do przyrządzanego ciasta, czy deseru – ciężko mi oderwać się od tej cudnej brązowej mikstury. Jej aksamit wciąga i hipnotyzuje. :) Nie trudno się zatem domyśleć, że czekoladowe wypieki dość często goszczą na naszym stole. I tylko mój małżonek osobisty kręci nosem, mówiąc: „Znów czekolada? Czy ja się doproszę w końcu najzwyklejszego piernika? „.
Sami rozumiecie...na takie krytyki nie mogę postąpić inaczej, jak... znów zabrać się za czekoladę! ;-))



Na dzisiejszy, pierwszy dzień Czekoladowego Weekendu przygotowałam bardzo delikatne ciasto z przepisu Pierre Herme'a, który w swojej książce „Desery” - nadał mu niezwykle wymowną nazwę „delicji czekoladowej”... :)
Delicję przygotowałam dwukrotnie: pierwszy raz, kilka dni temu w ramach testowania przepisu i dzisiaj - bogatsza o doświadczenia z poprzedniego razu – po raz drugi.


Na zdjęciu powyżej widać efekt mojej pierwszej próby. Nie był szczególnie udany... Tzn. ciasto w smaku świetne, konsystencja cudownie lekka (do masy idą tylko 2 łyżki mąki), ale w sposobie wykonania coś mi nie pasowało... P. Herme zaproponował roztopienie masła i w tej postaci dodanie do czekoladowej masy. I tak przy pierwszej próbie rzeczywiście zrobiłam, narażając ciasto na zgubę, bo masa przybrała przedziwną konsystencję, niezwykle ciężką do wymieszania. Jeśli dodać do tego, że użyłam zdecydowanie zbyt dużej foremki i ciasto (co widać na fotce) wyszło karłowate - nie zdziwi moje zdumienie po wyjęciu z pieca powyższego . ;-) Niezależnie od wyglądu pochłonięte zostało w tempie ekspresowym, a mój syn wręcz nie mógł się od niego oderwać. ;-)
Nie mogło być inaczej, ponowiłam próbę, poprawiając niedociągnięcia (np. zmniejszyłam ilość cukru pudru) i tym razem delicja wyszła jak marzenie. :) Jak na delicję przystało – rozpływa się w ustach. :)
Poniżej przedstawiam przepis Pierre Herme'a już z moimi zmianami.



Delicja czekoladowa
wg Pierre Herme'a z moimi zmianami

4 żółtka + 4 białka
100 g cukru pudru (w oryginale 150g)
150g masła bardzo miękkiego (w temp. pokojowej)
200g ciemnej gorzkiej czekolady (dałam 70%)
2 łyżki mąki
100g mielonych migdałów
szczypta soli

Piekarnik nagrzać do temp. 220 st.C. Okrągłą foremkę średnicy 20cm wysmarować masłem.

Czekoladę pokroić na małe kawałki i roztopić w kąpieli wodnej. Lekko przestudzić.
Żółtka utrzeć z cukrem pudrem do białości. Dodać miękkie masło i dalej ucierać. Wsypać mąkę i mielone migdały – połączyć. Na koniec wmieszać płynną czekoladę.
Białka ubić ze szczyptą soli na sztywną pianę. Dodać do czekoladowej masy i bardzo delikatnie (najlepiej silikonową szpatułką lub łyżką) wymieszać, tak by piana nie opadła.

Ciasto wylać do przygotowanej foremki. Wstawić do piekarnika i piec przez 20 min. (u mnie 25 min.). Patyczkiem sprawdzić czy ciasto jest upieczone: patyczek wetknięty w środkową cześć ciasta po wyjęciu powinien być lekko wilgotny.
Upieczone ciasto odstawić do ostygnięcia.
Smacznego!

środa, 18 lutego 2009

Rybka lubi pływać...?

Im dłużej zaglądam na zaprzyjaźnione blogi kulinarne – tym w coraz większym utwierdzam się przekonaniu, że kulinaria to ocean bez granic i życia zbraknie, by skosztować choć setną część niezliczonych światowych zasobów. Dość powiedzieć, że moja spisywana lista potraw wszelakich, ciast i ciasteczek, które jakoś szczególnie przypadły mi do gustu, a które pochodzą tylko z Waszych blogów – sięga już dobrych kilkuset pozycji. :-) i co gorsza (sic!) - wciąż się niebezpiecznie wydłuża. ;-) O kulinarnym księgozbiorze stojącym na regale – przezornie nie wspomnę. ;-) Nie żebym narzekała, wszak od przybytku głowa nie boli, ale w tej samej głowie kołacze się myśl: czy zdążę przed emeryturą? ;-)
Moja tworzona lista jest żywa i płynna. Żaden przepis nie ma stałego miejsca w kolejce. Wszystkie dążą do góry, czasem wydawać by się mogło, że już zaraz, już za chwileczkę – gdy znów nieoczekiwanie kolejność się zmienia. No nie może być inaczej, bo do wypróbowania wybieram ten, na który w danej chwili mam szczególną chrapkę, albo po prostu podpasuje mi ze względu na chwilową zawartość lodówki. :)
Nie o wszystkich też jestem w stanie pisać na blogu. Zatem wybieram te, które szczególnie mi smakowały. :)

A wracając do pytania, czy rybka lubi pływać...?
Tak! W aromatycznym sosie! :)
Bo dzisiaj prezentuję ponownie rybę. A konkretnie pangę przygotowaną na parze i podaną z przepysznym, aromatycznym sosem warzywnym. Przepis na sos zaczerpnęłam z Mojej kuchni u Bey (nieznacznie zmieniając niektóre ilości składników i sposób wykonania) i dzisiaj gorąco zachęcam, by wszyscy rybnolubni, a także – nierybnolubni (bo mają szansę na polubienie ;-)) pobiegli do kuchni i poświęcili pół godziny na przyrządzenie fajnego, zdrowego posiłku. :)
Nam smakowało ogromnie i nawet mój nierybny małżonek osobisty – szczerze pochwalił, a miseczkę wylizał do czysta. ;-))



Biała ryba w aromatycznym sosie
inspirowane przepisem z Mojej kuchni

na 2 osoby:

filet z białej ryby
łyżeczka soli
sok z 2 limonek
1 łyżka oliwy z oliwek
garść posiekanej natki pietruszki (w oryginale kolendra)

Sok z limonek, oliwę, sól i natkę pietruszki delikatnie wymieszać. Skropić rybę z obu stron i pozostawić na ok. 1 godz. do marynowania.


2 łyżki oliwy z oliwek
1cebula (pominęłam)
2 ząbki czosnku
papryczki Malagueta (dałam szczyptę papryczki z Espelette )
świeża czerwona papryka – drobno posiekana
kilka posiekanych pomidorów (użyłam puszkę 400g pulpy pomidorowej)
sól do smaku
sok z 1 limonki
150ml mleczka kokosowego
duża garść posiekanej natki pietruszki (w oryginale kolendra)


Cebulę drobniutko posiekać. Zeszklić na oliwie rozgrzanej na głębokiej patelni. Wcisnąć czosnek, dodać pokrojoną w kosteczkę paprykę i szczyptę papryczki– krótką chwilę przesmażyć. Dodać posiekane pomidory. Dusić kilka minut. Doprawić do smaku solą, wlać sok z limonki i mleczko kokosowe. Dusić kolejnych kilka minut, aż papryka zmięknie. Na chwilę przed zdjęciem patelni z ognia – wrzucić posiekaną natkę pietruszki.

W międzyczasie przygotowywania sosu – ugotować na parze rybę (moją parowałam ok. 15 min.).
Rybę podawać wraz z ciepłym sosem. Bagietka mile widziana. :)
Smacznego!

środa, 11 lutego 2009

Krem karmelowo - kawowy

Dzisiejszy wpis miał traktować o czymś zupełnie innym. O czymś zwykłym i mało ważnym.
Zmiana planów. :)
Będzie jedno słowo o moim „Odbiciu”. Będzie o braterskiej / siostrzanej duszy. :)
Macie taką?
Taką, z którą rozumiecie się prawie bez słów? Taką, która werbalizuje Wasze słowa, zanim sami wypowiecie je na głos? Taką, co śmieszy, złości czy irytuje to samo co Was? Taką, co powiecie Jej wszystko, a nawet jeszcze więcej?
Moje „Odbicie” pyta mnie czasem: „czy piłaś dzisiaj jakiś syropek???”. A potem umieramy ze śmiechu...
Jak dobrze, że jest... :)


A ja Was dzisiaj poczęstuję kremem. Zapraszam do stołu, już zastawione. Będzie kawowo. I pysznie, a jakże! :)




Krem karmelowo - kawowy
wg przepisu Michel Roux'a z książki „Jajka”

100g + 50g + 30g drobnego cukru
250 ml mleka
100 ml śmietany kremówki (dałam 36%)
15 g kawy rozpuszczalnej granulowanej lub w proszku (dałam mniej, tylko pełne 2 łyżki)
3 jajka
2 żółtka

40g brązowego cukru do karmelizacji (opcjonalnie)


Przygotować 6 żaroodpornych naczynek (ok. 5 cm średnicy i 6 cm głębokości).

Do rondla z grubym dnem wsypać 100g drobnego cukru. Podgrzewać na średnim ogniu, aż się rozpuści i nabierze koloru jasnego karmelu.
Natychmiast przelewać do czarek i trzymając je przez ściereczkę (karmel jest bardzo gorący!) obracać nimi tak, by karmel osadził się na ściankach. Odstawić do całkowitego ostygnięcia.

Rozgrzać piekarnik do 120 st.C. Przygotować większą i w miarę głęboką formę żaroodporną, która pomieści wszystkie małe naczynka.

W misce ubić jajka, żółtka i 30g cukru.

Do drugiego rondelka wlać mleko, śmietanę, kawę i 50g cukru. Mieszając, by kawa się rozpuściła – doprowadzić do wrzenia.

Do masy jajecznej wlewać powolutku gotujące się mleko, cały czas intensywnie mieszając trzepaczką (by jaja pod wpływem gorąca się nie ścięły).
Masę przelewać przez sitko do przygotowanych naczynek żaroodpornych.Wstawić je do głębokiej formy i wlać gorącej (ale nie wrzącej) wody, tak by sięgała do połowy naczynek.
Piec w piekarniku ok. 45 min., sprawdzając po tym czasie patyczkiem lub czubkiem noża w środku naczynek, czy masa się ścięła (patyczek powinien być czysty).
W razie potrzeby piec jeszcze ok. 5-10min. ((u mnie pieczenie trwało ok. 1 godziny).
Wyjąć z piekarnika i odstawić do całkowitego ostygnięcia. Zimne przykryć folią spożywczą (tak by przylegała do warstwy kremu) i wstawić na kilka godzin do lodówki.

Można przed podaniem dodatkowo posypać łyżeczką brązowego cukru i przypalić palnikiem.

Smacznego!

Ps. Kolejnym razem zdecydowanie użyję, podobnie jak przy creme brulee, samych żółtek. Krem będzie wtedy jeszcze bardziej delikatny i aksamitny.

sobota, 7 lutego 2009

Risotto z łososiem i koperkiem

Pomyliłby się kto sądząc, że risotto nie będzie smaczne z rybą. Będzie, będzie! I to jak! Do wylizania talerzy i to do czysta. ;-) A łosoś moim zdaniem, z ryb dostępnych w PL – najlepszy do tego dania. Tylko nie można zapomnieć o ważnych dodatkach: sok z limonki (lub cytryny) i świeży koperek są obowiązkowe. Dodatki z charrrakterem. :)
A potem to już tylko palce lizać. ;-) Ups!



Risotto z łososiem i koperkiem
(proporcje na 2 osoby)

kawałek świeżego łososia (ok. 30 dag)
sól, pieprz
sok z 1 limonki

Kawałek łososia oczyścić, osuszyć, usunąć ości i skórę.
Mięso posolić, oprószyć pieprzem i skropić sokiem z cytryny. Pozostawić na ok. 10 -15 min. do macerowania.
Ugotować na parze (ok. 15 min.). Rozdrobnić.


W czasie gdy ryba się gotuje, przygotowujemy składniki do risotto:

1 łyżka oliwy dobrej jakości
1 mała cebulka drobno posiekana
1 szkl. ryżu arborio
ok. 100 ml białego wina wytrawnego
ok. 500 ml bulionu warzywnego
sok z 1 limonki
pieprz do smaku
2-3 łyżki posiekanego koperku


W głębokiej patelni rozgrzać oliwę, wrzucić posiekaną cebulkę – smażyć do lekkiego zeszklenia. Dodać ryż, chwilę przesmażyć. Zalać białym winem – dusić, aż do wyparowania płynu. Partiami dolewać bulion, po jednej chochelce. Mieszać. Płynu dolewamy do momentu, aż ryż zmięknie. Wcisnąć sok z 1 limonki, doprawić pieprzem i na koniec wmieszać posiekany świeży koperek. Zdjąć z ognia. W zależności od upodobania: rozdrobnione mięso łososia wrzucić do patelni i wymieszać z risotto, lub najpierw ryż wyłożyć na talerze i udekorować rybą.
Można dodatkowo skropić z wierzchu sokiem z limonki.
Smacznego!

poniedziałek, 2 lutego 2009

Buchty z powidłami



Dzisiejszy przepis z powodzeniem mógłby pozostać bez komentarza. Bo i co tutaj pisać, jak już wszystko zostało powiedziane. :)
Kulinarne szaleństwo ma to do siebie, że niektóre przepisy trafiają na podatny grunt i wtedy niezwykle szybko kiełkują, wydając w krótkim czasie obfity plon. :) Tak było właśnie tym razem.

Już tylko dla porządku powiem, że buchty z tego przepisu wychodzą baaardzo puszyste i maślane. P r z e p y s z n e!
Dokonałam dwóch, naprawdę niewielkich zmian w przepisie: zwiększyłam ilość masła (z 50 do 70g), oraz przed samym pieczeniem - surowe bułeczki posmarowałam roztopionym masłem zamiast białkiem.
Dla potomności jeszcze tylko dodam, bo w przepisie zabrakło mi takiej informacji, że do pieczenia bucht wystarczyłaby foremka wielkości ok. 20/20 – 21/21cm. Ja nieco późno się zreflektowałam, że ciasto choć i owszem pięknie w górę wyrosło, to w rzeczy samej z tych proporcji dość mała porcja wyszła. I zanim zaczęłam buchty formować, to blaszkę wielkości 24/24cm wysmarowałam masłem. Oczywiście skutkowało to tym, że bułeczki dość luźno układać musiałam i nie uzyskałam już tak fajnego efektu „odrywanych bułeczek”. Ale nic to! Pierwsze koty za płoty! A i tak smakowały niezwykle! :)

A na koniec słowo podziękowania:
po pierwsze: dla Tili, że odkopała z czeluści przepis i zachęciła do upieczenia,
po drugie: dla Liski za to, że przepis na swoim blogu podała, bo nie inaczej ale to właśnie u Niej Tila przepis wypatrzyła,
po trzecie: dla Karolki i Majanki, że stanęły na mojej drodze inspiracji. :)

Czy ktoś ma ochotę pociągnąć ten łańcuszek naprawdę bardzo smacznego wypieku? :) Z czystym sercem polecam!



Buchty z powidłami
cytuję za Liską

3 żółtka
40 gram cukru
250 g mąki
20 g drożdży świeżych
1/2 łyżeczki soli
skórka cytrynowa
1/2 szklanki mleka (ok. 125 ml)
50 g masła, roztopionego i ostudzonego (dałam 70g)
120 g powideł (użyłam śliwkowych)

Żółtka utrzeć z cukrem na kogel-mogel. Dodać lekko podgrzane mleko, wyrośnięte drożdże, skórkę cytrynową i sól, a następnie mąkę. Zagnieść gładkie ciasto. Na końcu dodać masło. Dokładnie wyrobić. Przełożyć do miski, przykryć ściereczką i pozostawić do wyrośnięcia (u mnie trwało to ok. 2 h).
Gdy ciasto wyrośnie, odrywać kawałki o wadze ok. 40 g - ręce macać w tłuszczu, bo ciasto jest raczej klejące, ale nie należy dosypywać mąki (nie musiałam tego robić, ciasto bardzo ładnie się formowało) .
Formować bułeczki, do każdej wkładając do środka czubatą łyżeczkę powideł.
Bułeczki układać w wysmarowanej masłem formie (ok. 21/21cm) tak, by się lekko stykały. Odstawić do wyrośnięcia na ok. 1h.
Piekarnik nagrzać do temp. 180 st C.
Wyrośnięte buchty posmarować białkiem (ja posmarowałam roztopionym masłem) i wstawić do pieca na mniej więcej 20-30 minut - należy sprawdzać drewnianym patyczkiem, czy ciasto w środku nie jest surowe.
Po upieczeniu lekko wystudzić i 'pocukrować'.


Edit:
Donoszę, że wiele czasu nie zdążyło upłynąć, a buchty ponownie zawitały na stole. :) Tym razem z półtorej porcji robiłam (choć 3 przepisowych żółtek nie łatwo było na pół podzielić ;-)) i wyszły tak samo pyszne jak za pierwszym razem. :)