A ponieważ koniec roku to również czas życzeń, więc wszystkim stałym i niestałym Czytelnikom Pieprzu czy Wanilii życzę, by Nowy Rok przyniósł nowe nadzieje, rozwiązał co zawiązane i obfitował w same szczęśliwe chwile! Niech to będzie Rok spełniających się marzeń. :)
piątek, 30 grudnia 2011
Migawki 2011
Koniec roku, to zwykle czas podsumowań, więc śladem zeszłorocznego pomysłu - pokusiłam się i tym razem o bardzo skrótowe podsumowanie kulinarne mijającego starego 2011 roku. :)
wtorek, 27 grudnia 2011
Ostatnia deska do trumny kontra sernik pomarańczowy ze śliwką
Dzięki niezawodnej komunikacji kolejowej wkroczyłam dziś do pracy spóźniona o całe 15 min. W ręku dzierżyłam torbę wypchaną pudełkami. A w pudełkach...
Naiwności ty moja! Skąd powzięłam cichą nadzieję, że niezauważenie upłynnię świąteczne wypieki, których przygotowałam tego roku mniej niż zwykle, a których i tak zostało stanowczo zbyt wiele – tego nie wiem...
Spojrzałam na nasz pracowy wielofunkcyjny blat i jęknęłam w duchu... Zamiast sterty rysunków i tomiszczy dokumentacji – pyszniły się ciasta...
Widać nie ja jedna nie miałam apetytu. :D Albo nie ja jedna powzięłam postanowienie nie przybrać przez święta na wadze. :D
Dołożyłam swoje trzy słodkie grosze i jak się okazało - był to ostatni gwóźdź do trumny.
„No tak Tiffi..., teraz już nic więcej nie pozostaje, tylko się dobić...” skwitowała Pamelka zaglądając do talerzy.
I miała rację. :D
Pies z kulawą nogą nie zajrzał dziś do pracowni, by wspomóc nas w poświątecznej konsumpcji...
Jednym z ciast, które przywiozłam do pracy – był sernik ze śliwką w czekoladzie. Idea na na taki właśnie sernik pochodzi z bloga White Plate (klik).
Co prawda nie korzystałam w całości z przepisu Liski, nie robiłam śliwkowego spodu typu brownie, nie polewałam sernika białą czekoladą – wybrałam z niego po prostu sam pomysł wykorzystania czekoladowych cukierków ze śliwką. A pomysł – uwierzcie na słowo – jest przepyszny!
Śliwki wrzuciłam do środka ciasta, a pozostając w klimacie zimowo – świątecznym, do serowej masy dałam dużo drobno startej skórki z pomarańczy i podkręciłam dodatkowo smak pomarańczowym alkoholem.
Potraficie wyobrazić sobie ten smak? Osobiście radzę pójść o krok dalej i nie poprzestać na wyobrażeniach... :)
Sernik pomarańczowy ze śliwką w czekoladzie
(inspirowany przepisem na „Sernik śliwka w czekoladzie” z bloga White Plate)
1 kg twarogu 3-krotnie mielonego (u mnie Delfiko)
5 jaj
220g cukru
2 łyżki cointreau (można pominąć)
2 łyżki maizeny (skrobi kukurydzianej)
skórka drobno otarta z 2 pomarańczy
300g cukierków śliwka w czekoladzie (za radą Liski – wybrałam cukierki Nałęczowskie)
Piekarnik rozgrzać do temp. 180st.C (grzałki góra – dół).
Przygotować kąpiel wodną. *
Okrągłą foremkę o średnicy 25cm – wysmarować masłem i delikatnie oprószyć mąką, lub wyłożyć papierem do pieczenia.
Śliwkę w czekoladzie pokroić na niezbyt drobne kawałki (np. na ćwiartki).
Jaja ubić z cukrem. Cały czas mieszając - dodać cointreau, maizenę i skórkę pomarańczową. Dołożyć twaróg i delikatnie (jeśli robotem, to na niskich obrotach, by zbytnio nie napowietrzyć masy) – wymieszać.
Wlać połowę masy serowej do foremki. Wyłożyć równomiernie pokrojone cukierki czekoladowe, a na wierzch wlać resztę masy.
Piec w kąpieli wodnej * przez ok. 60 min. W trakcie pieczenia (mniej więcej po 20-30 min.) warto foremkę przykryć od góry folią aluminiową, aby wierzch sernika nie zbrązowiał zbyt mocno. Folię usunąć pod koniec pieczenia.
Uwaga! Patyczek włożony w środek sernika nie będzie suchy. Sernik „zastygnie” w trakcie chłodzenia.
Ostudzić w temp. Pokojowej, a następnie chłodzić w lodówce (pod przykryciem) – najlepiej przez całą noc.
Smacznego!
* kąpiel wodna polega na tym, że foremkę z surową masą wkłada się do większej formy częściowo wypełnionej gorącą wodą (u mnie rolę większej formy pełniła duża blacha z rantami z wyposażenia piekarnika)
sobota, 24 grudnia 2011
poniedziałek, 19 grudnia 2011
Keks polski wg Pierre Hermé
O ile z łatwością potrafię zrezygnować z przygotowania świątecznych makowców (w moim przypadku to nadzwyczaj proste :D makowce bowiem co roku piecze moja osobista Mama, a wcześniej robiła to Babcia :D), o tyle keksom nie odpuszczam nigdy. Mam do nich prawdziwą słabość.
Mam swoją ulubioną recepturę, którą już kiedyś pokazywałam na blogu. Jest to keks angielski autorstwa Pierre Hermé 'a.
Dzisiaj kolejny przepis tego słynnego francuskiego cukiernika. Przepis, tak jak i poprzednio, pochodzi z jego książki „Desery”.
Keks polski jest również bardzo smaczny i zdecydowanie bardziej nadaje się dla dzieci, ponieważ w odróżnieniu od tego pierwszego – nie zawiera ani kropli alkoholu. :)
Keks polski
inspirowane przepisem z książki „Desery” Pierre Hermé
300g mąki
1 łyżeczka proszku do pieczenia
200 g masła w temp. pokojowej
200g cukru pudru
2 łyżki cukru z prawdziwą wanilią
5 jajek (oddzielnie żółtka i białka)
mała szczypta soli (mój dodatek)
400g mieszanki bakalii (np. orzechy włoskie i laskowe, migdały, suszone figi, śliwki, rodzynki, kandyzowana skórka pomarańczowe, etc.)
dodatkowo:
odrobina mąki do obtoczenia bakalii
masło do posmarowania formy
Piekarnik rozgrzać do temp. 180 st.C. Dwie nieduże foremki keksowe (lub jedną o długości 28cm) posmarować masłem, lub wyłożyć papierem do pieczenia i natłuścić papier.
Bakalie grubo posiekać i obtoczyć w mące.
Do osobnej miski przesiać mąkę i proszek do pieczenia.
W drugiej misce masło utrzeć z cukrem pudrem i cukrem waniliowym – na puszystą masę. Cały czas ucierając – dodawać po jednym żółtku, a potem dosypując po kilka łyżek mąki.
Do białek dodać szczyptę soli i ubić je na sztywną pianę. Dodać do ciasta i bardzo delikatnie wymieszać (najlepiej ręcznie, żeby piana zbyt mocno nie opadła - np. silikonową szpatułką). Dodać bakalie i raz jeszcze ręcznie przemieszać.
Ciasto przełożyć do przygotowanych keksówek i wyrównać szpatułką powierzchnię. Wstawić do nagrzanego piekarnika i piec ok. 1 godz. Przed wyjęciem z piekarnika sprawdzić czy patyczek wetknięty w środek ciasta wychodzi suchy. Jeśli ciasto zbyt szybko się rumieni, a środek nie jest dopieczony należy przykryć je folią aluminiową i dopiekać.
Upieczone keksy studzić na kratce.
Smacznego!
sobota, 17 grudnia 2011
A w Lublinie dobrze karmią...
Ziemia lubelska przywitała mnie (a ściślej mówiąc „nas”) mleczno-szarym niebem, bardzo piękną, choć mocno zaniedbaną architekturą, oraz przepyszną kuchnią. I choć w żadnej mierze nie był to pobyt turystyczny, a na miejscu czekało nas sporo pracy – to tych kilka mniej „formalnych” chwil spędzonych w sercu Starego Miasta – okazały się nadzwyczaj pyszne.
To była moja pierwsza wizyta w tych okolicach i teraz już wiem, czym schaboszczak „po lubelsku” różni się od tego, którego podaje się w moich okolicach; jak pyszna może być zasmażana kapusta z grzybami; jakie wnętrze kryje krokiet podawany z barszczykiem; jak pięknie może prezentować się zwykła golonka i po raz kolejny upewniłam się, że wprost uwielbiam dobrze i uczciwie przyrządzone pielmieni. Placki ziemniaczane z wołowym gulaszem, choć do specjałów tych okolic nie należą – też były bardzo, bardzo dobre!
Lokalnej „Perły” nie spróbowałam, ale tylko dlatego, że piwa nie lubię, nie pijam i nie umiem się nim zachwycać, choćby było najlepsze na świecie. :)
A tymczasem święta mocno za pasem, a ja klimatu świątecznego nijak w tym roku nie czuję. Może anty-zimowa aura mi nie pomaga, a może zwykłe zabieganie.
Nasze ulubione pierogi z nadzieniem ziemniaczanym, oraz wigilijne paszteciki do barszczyku – i owszem, szczęśliwie już gotowe - ale to by było na tyle w kwestii przygotowań... W szał wypieków, zwłaszcza tych słodkich, wpadnę zapewne już w najbliższych dniach.
Na razie, króluje całkiem zwykłe menu.
Kawałki kurczaka pieczone z ziemniakami i brukselką
3-4 kawałki kurczaka o soczystym mięsie (u mnie udźce)
kilka ziemniaków
ok. 500g brukselki
ok. 100 g boczku wędzonego, pokrojonego w kostkę
oliwa do smażenia i pieczenia
garść świeżych listków rozmarynu – drobno posiekane
sól, pieprz
Piekarnik rozgrzać do temp. 180 st.C (grzałki góra- dół). Przygotować większe naczynie żaroodporne - skropić oliwą.
W międzyczasie przygotowujemy
Ziemniaki obrać, umyć i osuszyć (można też przygotować wersję z łupinkami – wtedy szorujemy szczoteczką porządnie całe ziemniaki, potem kroimy).
Pokroić na grubsze kawałki (np. w ćwiartki). Wrzucić do miski, oprószyć solą, posiekanym rozmarynem i skropić 2 łyżkami oliwy. Wymieszać.
Kawałki kurczaka umyć, osuszyć. Oprószyć solą i pieprzem. Na patelni rozgrzać olej i bardzo krótko, ale za to na większym ogniu - obsmażać kurczaka z obu stron.
Na dnie formy żaroodpornej układamy obsmażone kawałki kurczaka, na wierzchu rozkładamy otoczone w oliwie i rozmarynie ziemniaki.
Pieczemy ok. 30 min.
W międzyczasie przygotowujemy brukselkę. Wrzucić umytą do osolonego wrzątku i blanszować (po ponownym zagotowaniu się wody – gotować jeszcze ok. 1 -2 min. i odcedzić warzywa. Zostawić do odparowania.
Wyjmujemy z piekarnika naczynie żaroodporne. Warto przemieszać ziemniaki, a mięso przerzucić z dna na wierzch. Dokładamy brukselkę i pokrojony boczek. Dopiekamy jeszcze ok. 10 min.
Podawać gorące.
Smacznego!
sobota, 10 grudnia 2011
W oczekiwaniu na powrót
Nie narzekam ostatnimi czasu na nudę. W pracy dość gorąca atmosfera, i raczej nie z powodu zbliżających się świąt.
W domu czeka przygotowana lista typu „nie zapomnij!”. Ta też nie dotyczy przygotowań świątecznych. Przede mną pożegnanie z rodziną (na szczęście tylko małe!) . Boję się dziecięcych łez. Przed wyjazdem przygotuję pociechom ich najukochańszy przysmak – blok czekoladowy. Mam nadzieję, że chociaż odrobinę osłodzę to, co w takich momentach gorzkie.
Jeszcze jestem tutaj, a już czekam na powrót.
To tylko kilka dni, ale będę tęskniła.
A kulinarnie...
Sądzę, że wczorajsze zdjęcie z cyklu „blogowe zapowiedzi” było aż nazbyt oczywiste. Zaczyn w kubeczku i konfitura mogły oznaczać tylko jedno: rogaliki bądź bułeczki drożdżowe. :)
Ciasto z tego przepisu jest mało problematyczne. Łatwo się obrabia, łatwo wałkuje. Główna słodycz pochodzi z konfitury, ciasto bowiem nie zawiera zbyt dużo cukru. Kto lubi mocno słodkie ciasta – może cukru dodać więcej, chociaż osobiście uważam, że szkoda zagłuszać nim smak pysznej konfitury różanej.
Rogaliki z nadzieniem różanym
36 malutkich rogalików lub 24 nieco większych
125 ml mleka
60g masła
1 duże jajko - rozkłócone
60g cukru
300g mąki
1 łyżeczka drożdży instant
szczypta soli
oraz:
konfitura różana, lub płatki różane ucierane z cukrem
1 żółtko
1 łyżka śmietanki lub mleka
Mleko wlać do garnuszka i delikatnie podgrzać (powinno być tylko letnie) . Drożdże zmieszać z łyżeczką cukru, łyżką mąki i zalać 1/4 szklanki mleka. Wymieszać i zostawić na 10 minut (zaczyn „podrośnie”). Do pozostałego mleka dodać masło i ponownie podgrzewać, aż masło się rozpuści. Zdjąć z ognia i przestudzić.
Mąkę, jajko, cukier i drożdżowy rozczyn połączyć i wyrobić miękkie, elastyczne ciasto (robotem lub ręcznie). Zostawić do wyrośnięcia na ok. 1-1,5 godz. (ciasto powinno w tym czasie podwoić swoją objętość).
Wyrośnięte ciasto podzielić na 3 w miarę równe części.
Każdą część ciasta rozwałkować cieniutko na okrąg o średnicy ok. 30 cm. Pokroić go bardzo ostrym nożem na ćwiartki, a następnie każdą ćwiartkę na 3 równe trójkąty (albo na 2 – wtedy rogaliki będą większe).
W pobliżu dolnej, szerszej krawędzi układać po płaskiej łyżeczce konfitury różanej, delikatnie rozsmarować, nie zbliżając się zbytnio do pozostałych krawędzi ciasta. Każdy trójkąt ciasta zrolować, poczynając od szerszej krawędzi ku ostremu czubkowi. Palcami uformować kształt rogalika.
Układać na dużej blasze wyłożonej papierem do pieczenia. Pozostawić na ok. 30 min. Do ponownego podrośnięcia ciasta.
W międzyczasie rozgrzać piekarnik do 180 st.
Żółtko jajka wymieszać ze śmietanką lub mlekiem. Smarować delikatnie rogaliki.
Piec w nagrzanym piekarniku ok. 15 min. aż rogaliki się ładnie zarumienią. Ostudzić.
Smacznego!
czwartek, 8 grudnia 2011
piątek, 2 grudnia 2011
Śniadaniowe trele – makrele :)
Na mojej północy - zimy ani słychu, ani widu...
Czekam więc, aż chłodny dywan zaściele ulice, a białe płatki pokryją mi czapkę w drodze do pracy.
Za to w moich garnkach i na talerzach nieco kaloryczniej, nieco tłuściej...
Po domu rozszedł się już nawet aromat pierniczków, które jak co roku trafią do szkoły syna na świąteczny festyn.
A w kuchni Lawendowego Domu (klik) zawrzało i zapachniało świętami.
Zajrzyjcie koniecznie do magazynu! Znajdziecie tam mnóstwo inspiracji na pyszne, zimowe kucharzenie.
Ja ze swej strony zapraszam do działu śniadaniowego. A w nim „Trele – makrele”, niekoniecznie dietetycznie. :)
Smarowidło z wędzonej makreli
1 wędzona makrela
1 łyżka marynowanych kaparów
10-15 szt. czarnych oliwek
duża garść natki pietruszki
kawałek świeżej papryczki chili (lub małą szczyptę suszonych płatków)
sól, pieprz do smaku
ok. 2 łyżki majonezu
Z makreli zdjąć skórę, a jej mięso oddzielić od szkieletu, zwracając uwagę, by usunąć jak najwięcej ości.
Mięso przełożyć do miski, dodać kapary (czasem wymagają przepłukania pod bieżącą wodą), pokrojone w plasterki oliwki, poszatkowaną natkę pietruszki i drobno pokrojoną papryczkę chili (jeśli suszone płatki – to roztarte w dłoniach). Dodać majonez i doprawić do smaku solą, i pieprzem. Delikatnie wymieszać. Najlepiej pozostawić na godzinę do przegryzienia smaków. Przechowywać w lodówce pod przekryciem z folii spożywczej.
niedziela, 20 listopada 2011
Karczochy w muszlach
Wpadły mi w ręce karczochy. Trzeba dodać, że pierwszy raz w formie „świeżej”. Co prawda określenie „świeży” w tym przypadku wydaje się być bardzo nie na miejscu. Zmęczenie ich dochodziło chyba do granic możliwości (co widać na zdjęciach). Ale to pierwszy raz, gdy ot tak, po prostu dostępne były w sprzedaży. Kupiłam, nie mając pojęcia czy w ogóle będą jadalne. Wspomnienie jednak smaku rozpływających się w ustach karczochów – wzięło górę.
Rozprawiłam się z nimi, choć nie wiem, czy to one nie rozprawiły się bardziej ze mną. :D Obieranie ich było dość koszmarne, a palce u rąk zabarwiły się na mało atrakcyjny kolor (do zapamiętania: rękawiczki kuchenne niezbędne!).
Przy tych konkretnych okazach nie było mowy o wykorzystaniu miąższu zawartego w płatkach. Zadowoliłam się sercami, które nota bene najbardziej mi smakowały, gdy miałam okazję zajadać się we Włoszech.
Liczę na to, że będzie jeszcze okazja przygotować je w całości. Tymczasem moje bidule skończyły swój żywot w farszu, którym nadziałam makaronowe muszle.
I też było smacznie, choć karczochy ewidentnie pierwszych skrzypiec tu nie zagrały. :D
Zapiekane conchiglioni, nadziewane mięsem mielonym i sercami karczochów
(proporcje na 25 muszli)
3 serca karczochów
cytryna
500g mięsa mielonego (u mnie indycze)
1 łyżka oliwy do smażenia
1 łyżeczka świeżo utartych ziarenek kolendry
1 b. duży ząbek czosnku - utarty
sól, pieprz - do smaku
1 lub 2 kulki mozzarelli
Sos:
1 puszka (400g) pulpy pomidorowej (używam Mutti – jest pyszna!)
ok. 1 łyżeczka octu balsamicznego
2-3 łyżeczki oliwy
1 ząbek czosnku – utarty
szczypta suszonego tymianku
sól, pieprz do smaku
Wszystkie składniki sosu pomidorowego wymieszać w naczyniu i pozostawić do „przegryzienia”.
Sprawić karczochy, wycinając z nich serca. Skropić cytryną lub zanurzyć w roztworze wody i soku cytrynowego, aby karczochy nie ściemniały. Zagotować lekko osoloną wodę z sokiem z cytryny. Obgotować serca karczochów (wystarczy, że będą al dente).
Wyjąć z wody, ostudzić, a następnie pokroić w niedużą kostkę.
Na patelni rozgrzać oliwę, wrzucić mielone mięso, lekko przesmażyć. Doprawić utartą kolendrą, a następnie dodać czosnek. Smażyć, mieszając, aż mięso się zetnie. Wlać połowę przygotowanego sosu pomidorowego, dodać pokrojone serca karczochów i jeszcze dusić na niewielkim ogniu kilka minut, aż mięso wyraźnie zmięknie. W razie potrzeby doprawić do smaku solą i pieprzem. Farsz zdjąć z ognia i lekko przestudzić.
W międzyczasie w dużej ilości osolonej wody ugotować al dente muszle makaronowe (conchiglioni). Odcedzić z wody i opryskać oliwą, aby się do siebie nie sklejały. Poczekać aż odparują.
Rozgrzać piekarnik do temp. 180st.C. Przygotować 4 mniejsze naczynka, lub jedną dużą żaroodporną formę. Na dnie naczyń rozprowadzić połowę pozostałego sosu pomidorowego.
Muszle nadziewać farszem i układać w naczyniach. Z wierzchu posmarować resztą sosu. Rozkładać porwane kawałki mozzarelli.
Zapiekać w piekarniku ok. 20min. Podawać gorące.
Smacznego!
piątek, 18 listopada 2011
niedziela, 13 listopada 2011
Cantuccini
Włosi chrupią je, popijając Vin Santo.
Mnie to połączenie średnio zachwyca, choć nie omieszkałam z wakacyjnych wojaży przytargać dwie bursztynowe butle.
Na przekór wszelkim zachwytom – nie zostałam fanką tego słodkiego wina likierowego.
Wybieram inny zestaw: cantuccini i gorącą kawę.
Migdałowy sucharek zamoczony w moim ukochanym trunku nabiera szczególnego smaku. Tak smakuje mi o niebo! o niebo bardziej. :)
Dołączam dzisiejszy przepis do Orzechowego Tygodnia, pod gospodarską pieczą Atiny z bloga Tak sobie pichcę. :)
Cantuccini
2 b. duże jaja
1 szkl. cukru
2 szkl. mąki
mała szczypta soli
1 łyżeczka ekstraktu migdałowego (można pominąć)
1 łyżeczka proszku do pieczenia
starta skórka z 1 dobrze wyszorowanej cytryny
200g blanszowanych migdałów
Piekarnik rozgrzać do temp. 190 st.C (grzałki góra - dół). Dużą blachę wyłożyć papierem do pieczenia.
Mąkę, sól i proszek do pieczenia przesiać do osobnej miski.
Jaja ubić z cukrem i otartą skórką cytryny. Cały czas ucierając, dodać ekstrakt migdałowy, a następnie mąkę. Wmieszać blanszowane migdały.
Ciasto podzielić na 4 (w miarę równe) części. Masa będzie dość klejąca, ale wystarczy trochę oprószyć dłonie mąką i uformować wałeczki grubości ok. 1cm i szerokości ok. 4cm.
Ułożyć wałeczki na blasze. Piec ok. 20 min. Wyjąć z piekarnika, studzić ok. 10 min., a następnie bardzo ostrym nożem – pokroić na paseczki szerokości ok. 1-1,5 cm (równolegle do krótszego boku wałeczka). Rozłożyć ciasteczka ponownie na blasze. Dopiekać jeszcze po kilka minut (ok. 7-8) z obu stron aż do zezłocenia.
Smacznego!
środa, 9 listopada 2011
Rzecz o ciasteczkach...
Czy poziom szczęścia można policzyć na ilość zjedzonych słodkich okruszków?
Czy wypada podbierać je swoim pociechom?
Czy to nie dziecinne nosić domowe ciastka w kieszeni?
Albo w torebce?
I podjadać jedno w skm-ce, zanurzywszy nos w książce?
Dlaczego kawa bez małej słodyczy smakuje inaczej?
I czy to prawda, że słodkości częściej wybierają kobiety, niż mężczyźni?
Pytania ot tak, bezwolnie snują się po głowie. Bez potrzeby znajdowania odpowiedzi...
Ciasteczka owsiane z suszoną morelą i białą czekoladą
(na ok. 25 ciasteczek)
100g suszonych moreli
100g białej czekolady
150g masła w temp. pokojowej
60g cukru trzcinowego
1 bardzo duże jajko (lub 2 małe) w temp. pokojowej
1 łyżeczka ekstraktu waniliowego
130g mąki (1 szkl.)
160g płatków owsianych (ok. 1 ½ szkl.)
½ łyżeczki sody oczyszczonej
¼ łyżeczki soli
Piekarnik rozgrzać do temp. 190st. C. Dużą blachę wyłożyć papierem do pieczenia.
Suszone morele pokroić na niezbyt duże kawałki. Czekoladę posiekać w kosteczkę.
Mąkę przesiać wraz z sodą oczyszczoną i solą do osobnej miski.
Masło utrzeć z cukrem trzcinowym na puszystą masę. Cały czas ucierając dodać jajko i ekstrakt waniliowy. Dodać mąkę i płatki owsiane. Na koniec wmieszać morele i czekoladę.
Na blachę układać ciasto małą gałkownicą do lodów, albo po 1 łyżce (rozkładać z odstępami w rzędach pionowych i poziomych 5x5).
Piec ok. 15 min. aż ciasteczka się zezłocą. Ostudzić.
Smacznego!
niedziela, 6 listopada 2011
Listopadowe chwile
Kulinarnie miniony tydzień był zupełnie do niczego. Nie licząc dwóch razy, gdy zamiast ciepłego obiadu – zjedliśmy pyszne sałaty na bazie rukoli z ulubionymi dodatkami (kawałki kurczaka, oliwki, feta, pomidorki i czosnkowe grzanki na dokładkę). Pozostałe dni polegały na wyjadaniu różności pozostałych z dni wcześniejszych, tudzież nalot na mamę i jej pierogi, lub szybki posiłek na mieście.
Czuję, że powoli ogarnia mnie jesień. Jesień w mojej głowie, bo ta za oknem po prostu nadeszła, jak co roku.
Już nie tak chętnie wchodzę do kuchni. Już z mniejszą radością łączę składniki. Zbyt szybko zapadający zmrok zabiera mi radość życia.
Listopad...
Senny listopad.
Listopad zawsze nastraja mnie przygnębiająco. To jedyny miesiąc w roku, gdy chciałabym po prostu zwinąć się w kłębek i przespać. Albo przeczytać.
Czytam na setki. Czytam w każdej wolnej chwili. Czytam w drodze do pracy, czytam w drodze powrotnej. Gdyby jeszcze dało czytać się przez sen...
A między jedną książką, a drugą - chwytam garściami tych kilka krótkich chwil, gdy promienie słońca przedzierają się przez chmury. Razem z Majeczką idziemy na spacer po naszych stałych, przydomowych trasach. Nowy hełm na Ratuszu Głównym przyciąga wzrok, choć nie skrzy się już tak mocno.
Niezagarnięte liście szurają nam pod nogami. Na ulicach jeszcze ich sporo, ale drzewa prezentują się już coraz smutniej. Omijam kałuże. Maja wprost przeciwnie, żadnej nie przepuści. Nawet ta wielkości naparstka musi zostać zaliczona.
W domu ciepła herbata. I przegryzka przygotowana na szybko.
Zaskoczyłam samą siebie. Na świeżutką, chrupiącą bagietkę położyłam kawałki upieczonej dyni. Rukola, pomidorki i trochę dressingu jak do sałaty.
Dziwna kanapka, prawda? :) Ale listopad też jest dziwny. Inny.
A czy Wy lubicie listopad i jego specyficzną aurę?
Na koniec jeszcze słowo skierowane do znawców lub wielbicieli dobrych win.
Redakcja „Czasu Wina” zaprasza serdecznie na uroczystą Galę powiązaną z wyborem „Człowieka Roku”. To wyróżnienie, którym redakcja magazynu honoruje dokonania wyjątkowych osobowości świata winiarskiego.
Gala odbędzie się 17 listopada (początek o godz. 19), w podkrakowskim Dworze Sieraków. Będzie można spotkać tegorocznych nagrodzonych, nie zabraknie dobrego jedzenia i najlepszych win.
Wszelkie szczegóły (klik) znajdziecie na stronie internetowej magazynu "Czas wina".
poniedziałek, 31 października 2011
Strachy na lachy i ciasto z charakterem
Dzisiaj pod sklepem, w którym przyszło robić nam szybkie zakupy - przemknęła grupka przebierańców. Byli dość straszni. Mieli doprawione rogi na głowie, czarne placki na policzkach i natapirowane włosy. Brakowało tylko ogonów. Wyglądało na to, że diabeł w nich wstąpił. ;-) Osobiście nie czuję tych amerykańskich halloween'owych tradycji, ale najwyraźniej młode pokolenie ma inne zapatrywania. No cóż, duch czasu... ;-)
Tak czy siak, jeśli już musi mnie „coś” straszyć na ulicach – to wolałabym, żeby były to czarownice na miotłach, a nie diablęcia. :D
Na parapecie w domu (a mam bardzo fajny, szeroki i pojemny parapet :)) stoi kilka dorodnych dyni. Kupując je starałam się wybierać różne jej odmiany. Jedna z nich okazała się wielce zagadkową, której w żaden sposób nie potrafiłam rozszyfrować. Razem z Beą, dyniową znawczynią – przeprowadziłyśmy śledztwo. Nie było łatwo, a efekt poszukiwań pozostał co najmniej wątpliwy. :D Pozostaje jednak nadzieja, że okaz jest jadalny. Co oczywiście w swoim czasie zamierzam sprawdzić. :D
I choć kończy się właśnie Festiwal Dyniowy prowadzony przez Beatkę, to wcale nie kończy się sezon dyniowych przysmaków. U mnie pojawi się jeszcze niejedno danie wytrawne i słodkie.
Tymczasem na pożegnanie blogowej akcji kulinarnej – ciasto. Oczywiście dyniowe, oczywiście jesienne i co może mniej oczywiste – naprawdę smaczne. :)
Kwintesencja tego co o tej porze najsmaczniejsze: dynia, gruszki (jesienne konferencje!) i orzechy włoskie. I rozgrzewające przyprawy.
Jeśli nie lubicie ciast z charakterem – lepiej zmniejszcie ilość imbiru. :)
Pikantne ciasto dyniowe z gruszkami i orzechami włoskimi
270g mąki
2 łyżeczki proszku do pieczenia
2 łyżeczki cynamonu
1 łyżeczka imbiru w proszku
szczypta soli (ok. ¼ łyżeczki)
szczypta utartego kwiatu muszkatołowca (lub utartej gałki muszkatołowej)
150g masła w temp. pokojowej
ok. 130g cukru trzcinowego
2 b. duże jaja lub 3 mniejsze w temp. pokojowej
250g puree dyniowego (ok. 1 szkl.) *
ok. 1 szkl. wyłuskanych orzechów włoskich (z grubsza posiekać)
2 duże gruszki (u mnie odmiana „konferencja”) - obrane i pokrojone w plastry gr. ok. 1Cm (albo trochę mniej)
* puree dyniowe powinno być bardzo dobrze odsączone z płynu
Piekarnik rozgrzać do temp. 180 st.C. foremkę 22x22cm wysmarować masłem i oprószyć mąką, lub wyłożyć papierem do pieczenia.
Wszystkie suche składniki: mąkę, proszek do pieczenia, cynamon, imbir, utarty kwiat muszkatołowy – przesiać do osobnej miski.
W osobnej misie utrzeć masło z cukrem trzcinowym na puszystą masę. Cały czas ucierając dodawać po 1 jajku. Następnie wmieszać puree dyniowe (masa może zacząć się rozwarstwiać), oraz przesianą mąkę z przyprawami. Na koniec dodać ¾ wszystkich orzechów.
Wylać ciasto do foremki. Na wierzchu ułożyć plastry gruszki i ozdobić pozostałymi orzechami.
Piec w 180st.C przez ok. 40 min. Patyczek włożony w środek ciasta powinien być suchy.
Ostudzić ciasto i oprószyć cukrem pudrem.
Smacznego!
czwartek, 27 października 2011
poniedziałek, 24 października 2011
Trochę słodko, trochę ostro
To pewne, dynię najbardziej lubię w postaci upieczonej. Co z nią zrobię potem, do czego dodam - to sprawa w zasadzie drugorzędna. Czy doprawię ją ziołami, czy kuminem, czy jedną z mieszanek curry – też nie ma większego znaczenia. Uwielbiam każdą wersję,
Co prawda, to prawda (jak mawiała moja Babcia :)) - gdy już piekę dynię, to zawsze z zapasem, bo zanim podam właściwe danie – niepostrzeżenie trochę znika w tak zwanym „międzyczasie”. :)
No chyba, że obiad od razu z piekarnika, gorący i pachnący trafia na stół...
W międzyczasie powstaje co najwyżej dressing, który zaostrza smak i jest w kontrze do lekko słodkiej upieczonej reszty...
Pieczona dynia, bataty i pietruszka z zielonym dressingiem
1 dynia piżmowa
2 bataty
2 większe korzenie pietruszki
kilka gałązek świeżego tymianku
oliwa (nadająca się do pieczenia)
sól
Warzywa umyć, osuszyć, obrać ze skórek (dynię wydrążyć z gniazda nasiennego) i pokroić np. w talarki.
Piekarnik nagrzać do temp. 200 st.C. Blachę z piekarnika wyłożyć papierem do pieczenia. Ułożyć warzywa, oprószyć solą, posypać listkami świeżego tymianku i spryskać oliwą.
Piec ok. 20 min. aż warzywa zmiękną i staną się złociste.
Zielony dressing
ok. ½ bardzo dużego pęczka natki pietruszki (jeśli jest mały to cały)
sok z ½ cytryny
mały ząbek czosnku
ok. 3-4 oliwy extra vergine
sól, pieprz do smaku
oraz dodatkowo:
garść uprażonych orzeszków piniowych
Wszystkie składniki (poza orzeszkami) dokładnie zmiksować (np. blenderem).
Upieczone warzywa posypać uprażonymi orzeszkami piniowymi. Podawać z zielonym dressingiem.
Smacznego!
Subskrybuj:
Posty (Atom)