niedziela, 24 lutego 2008

Gorąca czekolada



Czekałam na ten czekoladowy weekend z wielką niecierpliwością, snułam wizje na temat tego, co dobrego z czekolady przygotuję, szperałam w książkach… A gdy w końcu nadszedł ten czas – okazało się, że fizycznie nie jestem w stanie wyżyć się kulinarnie.
Jako, że jestem w ogromnym niedoczasie, mam milion spraw do zrobienia „na zaraz”, do tego kapryśne dziecko u boku, będzie bez zbędnych, długich wstępów.
Podałam dzisiaj mojej rodzinie tylko (i aż ;-)) gorącą, pitną czekoladę. Mocno czekoladową, z cynamonowa nutką w smaku, dość gęstą i rozgrzewającą. Cudnie wyglądała i jak fantastycznie pachniała!
Sama nie mogłam się nacieszyć smakiem, bo mój organizm nie toleruje mleka w formie pitnej, ale chętnie nacieszyłam „oko”. Może to niewiele, jednak czasami tak bywa, że robimy cos dobrego dla najbliższych, a nie dal siebie. ;-)




Gorąca czekolada

300 ml mleka
200 ml śmietanki 30%
50 g gorzkiej czekolady 70% (ja poszłam na całość, dałam 100 g :) )
1 ½ łyżeczki ciemnego kakao, dobrej jakości
¼ łyżeczki cynamonu mielonego
ciemny, brązowy cukier, do smaku (dałam 2 łyżeczki)
1 łyżeczka ekstraktu waniliowego
maleńka szczypta soli

Czekoladę dość drobno posiekać.
Do garnka wlać mleko i śmietankę, dodać posiekaną czekoladę, kakao, cynamon. Podgrzewać na niewielkim ogniu, mieszając trzepaczką, aż czekolada się rozpuści i pozbędziemy się grudek kakao.
Dodać odrobinkę soli (dla wydobycia smaku czekolady), ciemnego cukru, oraz esencji waniliowej. Gotować jeszcze chwilę, do połączenia smaków.
Podawać gorące, ozdobione dodatkową czekoladą, lub bitą śmietaną.

Smacznego!



piątek, 22 lutego 2008

Dal – zupa z soczewicy

O kuchni hinduskiej wiem niezmiernie mało; właściwie tylko tyle, że pachnie kolendrą, kurkumą, kuminem, cynamonem, kardamonem. Cała reszta owiana jest tajemnicą.
Jakiś czas temu, wertując swoje kulinarne książki, natknęłam się na ciekawie brzmiące dania. Oczywiście książki odłożyłam na półkę z myślą, że „kiedyś tam” do nich powrócę. Nastąpiło to znacznie szybciej, niż mogłabym się po sobie spodziewać. ;-)
Dzisiaj przekonałam się, że kilka prostych składników, które właściwie zawsze są pod ręką w domowych zapasach, połączonych z garstką aromatycznych przypraw, wystarczy by w kilka minut przygotować pyszne danie z dalekich, egzotycznych stron.
Początkowo obawiałam się, czy sama zupa okaże się wystarczająca, by zaspokoić głód, więc w zanadrzu miałam pomysł na drugie danie, ale Dal okazała się niezwykle sycąca. Do tego taka jak lubimy: pikantna nutka miło dawała znać o sobie, przy każdej kolejnej łyżce. :)
Zapewne na miejscu by było, podać tę zupę z chlebkiem naan, czy chiapati, ale i z bagietką zjedliśmy z nieukrywaną przyjemnością.



Dal – zupa z soczewicy

2 łyżki masła
2 ząbki czosnku, przeciśnięte przez praskę
1 cebula, drobno posiekana
1 łyżeczka kuminu
½ łyżeczki kurkumy
1 łyżeczka garam masala
¼ łyżeczki sproszkowanego chilii
ok. 1 kg pomidorów z puszki dobrej jakości – pokrojone w kostkę
1 szkl. czerwonej soczewicy
2 szkl. wywaru warzywnego
2 łyżeczki soku z cytryny
250 ml mleczka kokosowego
sól, pieprz do smaku
garść świeżej kolendry

W dużym garnku rozpuścić masło. Wrzucić cebulę i czosnek; mieszając podsmażać 2-3 minuty. Dodać przyprawy: kumin, kurkumę, garam masala, chilii – smażyć kolejne 30 sekund.
Zalać wywarem warzywnym i pomidorami. Wsypać czerwoną soczewicę. Wycisnąć sok z cytryny, doprawić do smaku solą. Doprowadzić do wrzenia. Dodać mleczko kokosowe.
Gotować bez przykrycia, na małym ogniu, do czasu gdy soczewica zmięknie (ok. 20 min.), a część płynów wyparuje. Na chwilę przed zdjęciem z ognia – doprawić świeżo zmielonym pieprzem.
Przybrać posiekana świeżą kolendrą.
Podawać np. z chlebem naan.

sobota, 16 lutego 2008

Maślano - karmelowe ciasteczka dla słodkich łasuchów


Od pewnego czasu mam tzw. fazę na wyroby cukiernicze Sowy. To jedyna chyba sieć cukierni, w której chętnie pozostawiam pieniądze. Nie wszystkie wyroby wprawiają mnie w zachwyt, ale kilka swoich „perełek” mam. ;-) Jedną z nich są maślane ciasteczka, okraszone masą kajmakową i laskowymi orzechami. Naprawdę mi smakują, jednak uważam, że cenę mają co najmniej zdzierską.
Postanowiłam spróbować w domu odnaleźć ten maślany smak. Może nie identyczny, ale wykorzystując przynajmniej kajmak i orzechy, jako clue programu. :)
Efekt moich eksperymentów przeszedł moje oczekiwania. Co tam ciasteczka Sowy! Moje są o niebo fajniejsze! ;-))
Wyszły mega maślane, a dzięki użyciu golden syroup’u i ciemnego muscovado, zamiast zwykłego cukru – nabrały lekko karmelowego smaku i pięknego, złocistego koloru.
Wystarczy jeszcze rzec, że ciasteczka są niezwykle kruchutkie, a z wierzchu nabrały cieniutkiej, bardzo chrupiącej skorupki, – by wydać z siebie głośne: „Mniam!!!”.
Oczywiście są dość słodkie, głównie za sprawą kajmaku, zatem użycie jego lub nie – pozostaje sprawą indywidualnego wyboru. Mnie taka słodka rozpusta bardzo posmakowała. :)

Gorąco polecam !



Maślano - karmelowe ciasteczka

250g masła w temperaturze pokojowej
½ szkl. ciemnego muscovado
2 łyżki złocistego syropu (golden syroup)
2 szkl. mąki
½ łyżeczki proszku do pieczenia

Ok. 300g kajmaku (użyłam kupnego gotowca)
100g orzechów laskowych

Masło utrzeć z ciemnym cukrem. Dodawać kolejno złocisty syrop, oraz przesiana mąkę z proszkiem do pieczenia i dalej ucierać.
Ciasto wychodzi dość miękkie, więc przed dalszym formowaniem ciasteczek – warto wstawić je do lodówki na min. 1 godzinę.

Orzechy laskowe podpiec kilka minut w piekarniku, lub podprażyć na suchej patelni. Jeszcze z ciepłych usunąć skórki. Obrane orzechy posiekać niezbyt drobno.

Piekarnik rozgrzać do temp. 180 st.C.
Z ciasta formować kulki wielkości sporego orzecha włoskiego, lub tak ja, użyć małej gałkownicy (moja ma pojemność 1,5 łyżki).
Kulki układać na dużej blasze, wyłożonej papierem do pieczenia. Pozostawić odstępy min. 5 cm, bo ciasto podczas pieczenia dość mocno się rozlewa.
W każdej kulce zrobić wgłębienie i palcami spłaszczyć kulkę, ale tak by wokół pozostawić niewielki rant.
W środek powstałych placuszków wkładać po 1 łyżeczce kajmaku, starając się, by pokrywały mniej więcej całe wyprofilowane wgłębienie. Po wierzchu posypać obficie orzechami laskowymi. Dobrze jest lekko wcisnąć orzechy w masę, by potem lepiej trzymały się ciasteczek.
Piec ok. 15 – 16 minut, do momentu, gdy brzegi ciasteczek zaczną ładnie brązowieć.
Podczas wyjmowania z pieca – ciasteczka są w środku jeszcze dość mięciutkie i kruche. Nie zdejmować od razu z blachy, bo łatwo się rozpadają, ale pozostawić na ok. 3 minuty. W tym czasie ciasteczka ładnie stwardnieją i z łatwością będzie można je zdjąć z blachy na kratkę, do dalszego studzenia.

Smacznego!





piątek, 15 lutego 2008

Łazanki


Łazanki, to jeden z tych smaków, które towarzyszą mi od dzieciństwa. Mama i babcia niejednokrotnie przyrządzały to proste, niezwykle tanie danie, a ja zawsze zjadałam mega porcje. :) Babcia przyrządzała najprostsze łazanki: kapusta, cebula i kluski. Mama natomiast poszła o krok dalej i wersję podstawową okraszała kilkoma dodatkowymi składnikami.
Podobno, wersji na przyrządzanie tego dania jest wiele. Pewnie każda polska gospodyni domowa, ma swój ulubiony sposób.
Mnie smakują najbardziej łazanki mojej mamy. Z pieczarkami i cudnym aromatem boczku, które świetnie wzbogacały smak kapusty. :)
Od czasu do czasu przyrządzam je sama, chociaż odeszłam od metody wykonywania, jaką pamiętam z domu rodzinnego, by poszatkowaną kapustę piec w piekarniku. Dla mnie to zbyt wiele niepotrzebnego zachodu. ;-) Z powodzeniem duszę kapustę w garnku, wprost na palniku kuchenki. Łazanki wychodzą genialne. :) Chociaż u mamy i tak zawsze będą naj naj najlepsze. :)




Łazanki

ok. 1 kg białej kapusty
20 dag wędzonego boczku
1 cebula
30 dag pieczarek
1 duża marchewka
3 łyżki oliwy
sól, pieprz do smaku

Kluski do łazanek:
1 jajko
10 dag mąki (używam semoliny)

Z kapusty wyciąć twardy, środkowy głąb; zdjąć zewnętrzne liście. Poszatkować kapustę w dość cienkie piórka.
W dość dużym garnku rozgrzać 2 łyżki oliwy. Wrzucić kapustę, posolić i podsmażać ok. 5 min. Podlać 1-1,5 szkl. wody i dusić na małym ogniu pod przykryciem (mieszając od czasu do czasu), do momentu, gdy kapusta będzie miękka (ok. 1 godziny).
W międzyczasie pokroić boczek w cienkie paseczki, lub kostkę; posiekać drobno cebulę; obrać pieczarki i pokroić w niezbyt drobną kostkę; obraną marchewkę zetrzeć na tarce o dużych oczkach.
Rozgrzać na patelni 1 łyżkę oliwy i wrzucić na nią boczek (jeśli boczek jest tłusty, można zrezygnować z oliwy). Po chwili dorzucić poszatkowaną cebulę. Smażyć 3-4 minuty, aż cebula się zeszkli. Dodać pieczarki. Posolić do smaku (niezbyt dużo, bo boczek jest słony). Dusić kilka minut, pieczarki powinny zmięknąć. Na koniec dodać startą marchewkę. Dusić jeszcze ok. 5 minut.
Do gotowej, miękkiej kapusty wrzucić zawartość patelni. Dokładnie wymieszać. Dodać świeżo zmielonego pieprzu. (Ja daję sporo, lubię pieprzne łazanki ;-)). Jeśli potrzeba, dosolić.
Odstawić do „przejścia” smaków, najlepiej na całą noc. Chociaż w wersji dla niecierpliwych – można pominąć ten punkt programu. :)

Z jajka i mąki wyrobić elastyczne ciasto makaronowe. Wałkować na płaty średniej grubości. Ja do tego używam maszynki do makaronu i końcową grubość ustawiam na „5”. Z rozwałkowanych płatów wykrawać kwadraty w miarę jednakowych rozmiarów, nie za duże (ok. 1,5x1,5 czy 2x2 cm będzie ok.).
Gotować al dente w garnku z dużą ilością osolonego wrzątku. Odcedzić. Kluski wrzucić do kapusty. Przesmażyć wszystko razem.

Osobiście uważam, że z łazankami tak jak z bigosem. Im dłużej postoją, im więcej razy je przesmażymy – tym bardziej zyskują na smaku.

czwartek, 14 lutego 2008

Młode ziemniaczki najlepsze na świecie



Jeszcze 5 lat temu, za nic w świecie nie uwierzyłabym, ze w środku zimy będę zajadać młode warzywa. Nie wiem, czy moja ignorancja w tym temacie była tak wielka, że zwyczajnie nie zauważałam na straganach tychże warzyw, czy rzeczywiście ich po prostu nie było… Teraz zatrzęsienie. Młode ziemniaki, młoda kapusta, małe, piękne cukinie, sałaty wszelakie, pomidory, ogórki, rzodkiewki i sporo innych. Do koloru, do wyboru. :-)
Co prawda podchodzę do tych warzyw z dużą rezerwą, bo niejednokrotnie smak ich i zapach – jakby z innej bajki – mniej intensywny, mniej aromatyczny. Plastikowy? ;-)
Ale młodym ziemniakom (podobno prosto z Maroko do naszych sklepów przybyły) nie potrafiłam powiedzieć stanowczego „nie”. Bo młode ziemniaczki to smakołyk nad smakołykami, zawsze i wszędzie, na specjalną okazję i bez okazji też. Dzisiejszego obiadu nie planowałam wcześniej. To był impuls. Zobaczyłam je na straganie i od razu wiedziałam co zaserwuję mojej rodzinie. Jeśli ktoś sądzi, że zwyczajne pieczone ziemniaki – to danie zbyt mało wykwintne, jak na celebrowany przez wielu Dzień św. Walentego – to ja odpowiadam, że my byliśmy w siódmym niebie. ;-)




Młode ziemniaczki na chrupko

Ok. 1 kg młodych ziemniaków (najlepiej małych rozmiarów)
3 łyżki oliwy z oliwek
1 łyżeczka świeżego rozmarynu, drobno poszatkowanego
1 łyżeczka papryki wędzonej w proszku
Sól do smaku (u mnie ok. 1 łyżeczki)

Dressing:
Mały pojemniczek jogurtu bałkańskiego (220g) – a najlepiej oryginalnego greckiego
1 ząbek czosnku
1 łyżeczka białego octu winnego
2 łyżeczki oliwy extra vergine
Sól, pieprz do smaku

Przygotować dressing:
Czosnek rozetrzeć nożem na gładką papkę. Razem z pozostałymi składnikami dressingu wmieszać do jogurtu. Odstawić do lodówki na min. godzinę.

Ziemniaki porządnie wyszorować. Osuszyć ręcznikiem papierowym.
W zależności od wielkości ziemniaków – pokroić na pół, lub na ćwiartki. Jeśli są bardzo małe – można pozostawić w całości.
W dużej misce wymieszać oliwę z oliwek, paprykę wędzoną, świeży rozmaryn i sól. Włożyć ziemniaki i starannie obtoczyć w oliwnej miksturze.
Blachę z piekarnika wyłożyć papierem do pieczenia. Układać ziemniaki pojedynczą warstwą.
Piec w piekarniku rozgrzanym do 220 st. C przez ok. 1 godzinę (przy małych ziemniaczkach może być krócej) do zezłocenia.

Podawać gorące z czosnkowym sosem.Smacznego!

A heart for your Valentine


A na deser, mały, malutki drobiazg - czekoladki wprost z walentynkowego serca.
Ot tak, żeby choć symbolicznie uczcić dzisiejsze święto zakochanych. :)




piątek, 8 lutego 2008

Sałata, pomidory i ricottowe małe co nieco…

Czy wspominałam, że jestem sałatożercą? Niemal jak królik. ;-)) Sałata na kromce chleba, sałata do obiadu, sałata z kilkoma warzywnymi dodatkami jako samodzielne danie… Sałata rulez!
Z kawałka mięsa potrafię zrezygnować, ale z sałaty – nigdy!
Pomyśleć jednak, że jako dziecko – czułam wstręt do tego liściastego warzywa. A wszystko za sprawą jednego, małego, niewinnego żyjątka, które przypadkiem znalazło się na moim talerzu. Ta przykra sprawa wydarzyła się w przedszkolu, a uraz pozostał na kilka dziecięcych lat. ;-)
Szczęśliwie w dorosłym życiu, mogę liczyć na własną spostrzegawczość, żaden robaczek nie ma szans, a ja pasjami napawam się zielonymi sałatkami – koniecznie w towarzystwie - równie ubóstwianych przeze mnie - pomidorów.
Tym razem podałam mieszankę sałat, młodego szpinaku, pomidorków koktajlowych i awokado, w pysznym dressingu z oliwy z oliwek i octu balsamicznego, do niezwykle smacznych racuchów. Inspiracją do wykonania tych placuszków – stał się przepis na smażoną ricottę z „Włoskiej wyprawy Jamiego”. Zmodyfikowałam dość drastycznie proporcje składników, dorzuciłam świeżą miętę i pozostało już tylko rozkoszować się pysznymi racuchami z orzeźwiającą zieleniną.




Racuchy z ricottą

250g ricotty
2 jajka
3 łyżki mąki pszennej
3 łyżki parmezanu
spora garść świeżej mięty, posiekanej
sól, czarny pieprz

olej (oliwę) roślinny do smażenia

Ubij trzepaczką 2 jajka. Kolejno wmieszaj mąkę, ricottę, świeżo starty parmezan, posiekaną miętę. Dopraw solą i pieprzem do smaku.
Odstaw na pół godziny do lodówki.
Rozgrzej niewielką ilość oliwy na patelni. Nakładaj porcje o wielkości sporej łyżki ciasta i smaż z obu stron na złoty kolor.
Smacznego!

niedziela, 3 lutego 2008

Tajskie kotleciki rybne na ostrrrro

Tajskie smaki już od jakiegoś czasu obracały (i obracają) się wokół moich kulinarnych zainteresowań. Niestety, jak dotąd głównie w sferze teoretycznej. ;-) Chęci były spore, nawet trochę literatury zebrałam, ale brak wielu ważnych składników – dość skutecznie ograniczał moją chęć wykazania się w kuchni. Co nieco udało mi się upichcić, jednak większość potraw – leżała poza moim zasięgiem. No cóż, pozostawało mi tylko przeglądanie książek i wzdychanie do smakowitych zdjęć. ;-)
Tymczasem nie tak dawno otwarto w moim mieście sklep Kuchnie Świata. Sklepik niewielki, towaru też nie tak znowu wiele, ale ingrediencje, których wcześniej kupić nie mogłam – szczęśliwie znalazły się na półkach. Ziściły się marzenia kobiety eksperymentującej. ;-)
Na pierwszy ogień poszła bardzo prosta potrawa rybna. Niezwykle aromatyczna dzięki liściom limonki kaffir i okrutnie ostrrrra (jak na moje możliwości podniebienia ;-)) dzięki czerwonej paście curry. Dodatek soku z limonki spowodował, że całe danie nabrało orzeźwiającej świeżości.
Kotleciki rybne podałam z ostrym sosem z orzeszków ziemnych, oraz krótko obsmażanymi warzywami (z czosnkiem i sosem ostrygowym).
Dla tych, którym znudziły się zwykłe rybne pulpeciki – taka, orientalna wersja, stanowi ciekawą odmianę.
Polecam!




Tajskie kotleciki rybne

ok. 350g filetu z białej ryby
4 listki limonki kaffir (użyłam mrożonych)
2 łyżeczki czerwonej pasty curry
1 łyżeczka sosu rybnego
1 łyżeczka sosu sojowego
1 ząbek czosnku, zmiażdżony
1 łyżka soku z limonki
1 jajko
3 łyżki posiekanej świeżej kolendry
sól, pieprz do smaku

olej roślinny do smażenia

Sos:
1 małe chili (ja odważyłam się na 2cm kawałek, bez pestek)
2 łyżki masła orzechowego z kawałkami orzeszków
1 łyżka jasnego sosu sojowego
1 łyżka soku z limonki
1 łyżka jasnego brązowego cukru


Do malaksera włożyć filet z ryby, oraz wszystkie pozostałe składniki, poza świeżą kolendrą. Zmiksować (małe, widoczne kawałeczki ryby mile widziane). Dodać świeżą kolendrę i jeszcze raz krótko wymieszać.
Moja masa wyszła ciut rzadka i choć w przepisie nie było o tym słowa – dodałam 2 łyżki bułki tartej, dla łatwiejszego formowania kotlecików. Uformowane kotleciki odstawić na min. ½ godziny.
Smażyć z obu stron na oleju roślinnym, do zezłocenia.
Podawać z sosem.

Przyrządzić sos:
Posiekać drobno papryczkę chili. Wymieszać dokładnie razem ze składnikami sosu.

Smacznego!