poniedziałek, 31 marca 2008

Na powitanie wiosny

Wygląda na to, że w końcu przyszła! Wytęskniona i wyczekiwana… Wiosna. :)
A trzeba przyznać, że bardzo kapryśna była / jest tego roku. Wodziła nas za nos. Z dnia na dzień zmieniała swoje oblicze. Któż by pomyślał, że święta Wielkanocne będą białe! I zimne, i nieprzyjemne. :( Gdy w Wielką Sobotę szliśmy ze święconką, śnieg zacinał po twarzy. Brrrr, ależ było szaro, buro i smutno.
Mam nadzieję, że ta walka wiosny z zimą już zakończona. I zima pokonana odeszła w niepamięć na wiele miesięcy.
W każdym razie, zachęcona aurą ostatnich dni– nabrałam przeogromnej ochoty na coś lekkiego i słonecznego. Uknułam cwany plan: upiekę na wskroś letnie ciasto, by pokazać zimie, gdzie raki zimują; a jednocześnie zachęcić wiosnę, by na dobre u nas zagościła.
Wydobyłam ze swoich zapasów - głęboko i skrzętnie chowaną przez całą jesień, i zimę – czerwoną porzeczkę, i amerykańską borówkę, i wyczarowałam w kuchni tartę pokrytą złocistą, bezową skorupką. Taką tartę piekłam namiętnie zeszłego lata. Wracałam do niej znów i znów, i ciągle było mało. Inspiracją do tego ciasta był przepis pana Zyglisa na ciasto z truskawkami. Z oryginału pozostał właściwie pomysł ciasta krucho – drożdżowego, pokrytego owocem i bezą. Na swój gust pozmieniałam proporcje, no i przede wszystkim zamieniłam truskawki na czerwoną porzeczkę (od czasu do czasu w towarzystwie borówki), co wydobyło z tarty świetną, letnią, kwaskową świeżość.
Mhmmmm, jakie to dobre!

A zimie mówię: do zobaczenia w grudniu!




Tarta porzeczkowa z akcentem borówkowym
(okrągła forma o średnicy 30cm)

Spód krucho – drożdżowy:
1 łyżeczka suszonych drożdży
2 łyżki wody
400g mąki
200g zimnego masła
70g cukru
4 żółtka jaj
szczypta soli

Beza:
4 białka jaj
300g cukru pudru
szczypta soli


Ok. 1 kg świeżych / mrożonych czerwonych porzeczek (lub zmieszanych z borówką amerykańską)
garść bułki tartej



Drożdże mieszamy z 2 łyżkami wody i 1 łyżką cukru. Zaczyn odstawiamy na kilka minut w ciepłe miejsce.
Do przesianej mąki dodajemy cukier, szczyptę soli, pokrojone na kawałeczki masło, żółtka, oraz zaczyn drożdżowy. Wyrabiamy kruche ciasto.
Ciasto wałkujemy na grubość ok. 3-4mm, o średnicy min. 35cm.
Formę do tarty smarujemy lekko masłem, następnie wykładamy dno i boki rozwałkowanym ciastem. Nakłuwamy ciasto widelcem w kilku miejscach. Odstawiamy na 15-20 min, by ciasto lekko podrosło.
W rozgrzanym do 180 st.C piekarniku – podpiekamy spód ciasta przez ok. 15 min. na tzw. „biało”.
W międzyczasie z białek, szczypty soli i cukru pudru ubijamy masę na bezę.
Wyjmujemy formę z pieca. Wysypujemy dno równomierną, cienką warstwą bułki tartej. Wykładamy owoce. Pokrywamy ubitymi białkami.
Wstawiamy ponownie do piekarnika i pieczemy, aż beza uzyska ładny, lekko złoty kolor (u mnie to trwa ok. 45 min.)
Smacznego!


sobota, 29 marca 2008

Ziemniak fusion

Jak bumerang wracam do ziemniaków. Koniecznie pieczonych, bo innych właściwie w moim domu się nie jada. To takie jedno z naszych rodzinnych dziwactw. Jedni nie przepadają za szpinakiem, a inni za ziemniakami z wody i kotletem wszelakim. ;-) My zaliczamy się do tej drugiej frakcji. Jeśli ziemniak – to tylko z pieca, aromatyczny, pachnący ziołami, czy egzotycznymi przyprawami. Na talerzu najlepiej się czuje samodzielnie, a jeśli nie sam, to tylko w towarzystwie lekkich dodatków (zielone sałaty, lekkie sosy jogurtowe).
Jeden zwykły ziemniak, a ile możliwości kompozycji smakowych!
Dzisiaj potraktowałam ziemniaki bardziej orientalnymi przyprawami, a dla kontrastu smakowego dodałam im pierzynkę z greckiej fety. Ziemniak fusion w prostej postaci. Cóż więcej trzeba? ;-)




Pieczone ziemniaki w wersji fusion

1 kg młodych ziemniaków
2 łyżki oleju z pestek winogron
2 łyżeczki kuminu sproszkowanego
1 łyżeczka kurkumy
1 łyżeczka ziaren kolendry świeżo utartych
2 łyżeczka soli

ok. 100 g twardej, greckiej fety

Ziemniaki porządnie wyszorowałam. Przekroiłam na połówki. Wrzuciłam do garnka z zimną wodą i 1 łyżeczką soli. Obgotowałam ziemniaki (tylko do momentu, gdy woda zawrze). Odcedziłam ziemniaki i pozwoliłam by odparowały.
W dużej misce połączyłam olej, kumin, kurkumę, sproszkowaną kolendrę i 1 łyżeczkę soli. Wrzuciłam do misy lekko przestygnięte ziemniaki i dokładnie obtoczyłam w aromatycznej oliwie.
Dużą blachę wyłożyłam pergaminem. Poukładałam ziemniaki pojedynczą warstwą. Zapiekłam w 220 st.C (ok. 15 min.), do momentu, gdy ziemniaki stały się miękkie i złociste. Wyjęłam blachę z piekarnika i na wierzch gotowych ziemniaczków pokruszyłam fetę. Włożyłam do piekarnika na kolejne 5 min.
Podawać gorące.
Smacznego!

środa, 26 marca 2008

Panettone w wersji mini

Panettone mnie nie lubi. A szkoda, bo ja uwielbiam tą mediolańską, drożdżową, specyficzną w kształcie babę. W swym zacięciu wypróbowałam kilka przepisów na panettone. Wszystkie zakończone klęską nieurodzaju. ;-) Mogłoby się wydawać: cóż trudnego w tych przepisach? Wyrabiać ciasto i odstawiać do rośnięcia, a potem znów: wyrabiać i odstawiać…, i znów… A jednak, śmiało twierdzę, że to jedno z trudniejszych wypieków, na jakie się kiedykolwiek porywałam. Wszystkie panettone jakie wyszły spod mojej ręki – przedstawiały obraz nędzy i rozpaczy. Pogodziłam się więc z faktem, że domowy wypiek tej baby w moim osobistym wykonaniu, mija się z celem.
Ciekawe czy Włosi porywają się z motyką na słońce, czy po prostu z szerokim uśmiechem proszą o panettone w ulubionej piekarni?
Tak więc myśl o mediolańskiej babie poszła w zapomnienie.
Ale swego czasu na CC pojawił się przepis na mini panettone, pieczone w formach muffinkowych. Wyglądały tak uroczo, że trudno było się im oprzeć! :) I wydawało się, że w takiej formie nie mogą się nie udać! I rzeczywiście nie mogą! Są przepyszne, puszyste i pięknie się prezentują na stole w takiej postaci. Chociaż ze względu na nowy kształt - zapewne z oryginalnym panettone już niewiele mają wspólnego…
We Włoszech panettone pojawia się na stole z okazji świąt Bożegonarodzenia; u nas baba kojarzona jest raczej z Wielkanocą i z tej właśnie okazji zajadałam się mini – babeczkami. :)





Mini panettone

Dzień wcześniej:
1/2 szklanki rodzynek i kandyzowanej skórki pomarańczowej zalewamy rumem.

Przygotowujemy też miksturę, łącząc ze sobą:
1/4 szkl. mąki
1/4 szkl. mleka
mała szczypta drożdży (daję ok. 1/3 łyżeczki)
Miksturę foliujemy, odstawiamy na 3 godziny w ciepłe miejsce, a potem wkładamy do lodówki, aż do dnia następnego.

------------------------
1/4 szkl. wody
1 łyżka cukru białego (daję 2 łyżki)
1 łyżka cukru jasnobrązowego (daję 2 łyżki)
1 łyżeczka drożdży instant

1 jajko + 2 żółtka - rozkłócone
szczypta soli
3 łyżki amaretto
starta skórka z cytryny
1,5 – 2 szkl. mąki (daję 1,5 szkl. ciasto jest dość luźne)
140 g masła w temperaturze pokojowej

1 jajko dodatkowo do smarowania

Następnego dnia:
w 1/4 szkl. wody, rozpuszczamy cukier biały i brązowy, oraz 1 łyżeczkę drożdży instant. Dodajemy do mikstury wyjętej z lodówki.
Łączymy to wszystko z jajkiem, 2 żółtkami, szczyptą soli, skórką z cytryny, amaretto i mąką.
Wyrabiamy ciasto, do momentu gdy będzie w miarę gładkie. Zostawiamy na 15 minut, żeby odpoczęło. Następnie dodajemy masło i jeszcze wyrabiamy ok 10-15 minut.
Dodajemy odsączone bakalie.
Przykrywamy folią i zostawiamy na 2 godziny do wyrośnięcia.
Przekładamy do (mniej więcej) połowy wysokości foremek muffinowych i czekamy ok. 2 godzin, aż prawie podwoją objętość.

Bezpośrednio przed pieczeniem smarujemy rozkłóconym jajkiem.
Pieczemy 30-35 minut w 175 st. Po upieczeniu od razu wyjmujemy z formy muffinowej i stawiamy na kratkę do odparowywania.

sobota, 22 marca 2008

Wesołego Alleluja!



Z okazji zbliżającej się Wielkiej Nocy, przyjmijcie moc serdecznych życzeń. Niech nie zabraknie słońca, szczęścia i radości!

wtorek, 18 marca 2008

Kruche ciasteczka milionera

Kilka miesięcy temu kupiłam książkę „Czekolada”. Kiedy pierwszy raz ją przeglądałam i moje oko (pewnie nawet oba ;-) spoczęło na zdjęciu ciasteczek milionera – przez myśl mi nie przeszło, że już wkrótce ten prosty wypiek będzie robił ogromną furorę. Owszem, ciasteczka wyglądały nader smakowicie i zachęcająco. Jednak wystarczyło przestudiować użyte składniki, by szybko dojść do wniosku: za słodkie! zbyt kaloryczne! nie dla mnie!
Tymczasem ostatnimi czasy sypnęło milionerami w necie. ;-)) Gdzie nie zajrzę – tam ciasteczka milionera. Kuszą na blogach, kuszą na forach (na CC już kilka wersji forumki przetestowały)… Zmasowany atak z każdej strony. ;-))
Zatem się ugięłam. Sięgnęłam ponownie do swojej książki i oto zostałam obsypana bogactwem. Złocisto – czekoladowym. Słodkim bardzo. Pysznym.
No więc… te ciasteczka zdecydowanie jednak są dla mnie! :)





Kruche ciasteczka milionera

Kruchy spód:
175 g mąki (dałam krupczatkę)
125 g zimnego masła, pokrojonego w kostkę
4 łyżki brązowego cukru

Masa toffi:
55 g masła
4 łyżki brązowego cukru
400 g skondensowanego mleka z puszki (słodzone)

Polewa:
200 g czekolady deserowej (u mnie 100 g deserowej + 100 g gorzkiej)
1/4 szkl. śmietanki 30% (w oryginale nie ma śmietanki; ja dałam, by łatwiej rozprowadzić czekoladę na wierzchu ciasta)

Kwadratową formę o boku 23cm wysmarować masłem.
Piekarnik rozgrzać do temp. 190 st.C.

Połączyć wszystkie składniki na kruchy spód i zagnieść miękkie, elastyczne ciasto.
Wyłożyć ciastem dno formy; ponakłuwać widelcem.
Piec w piekarniku przez ok. 20 min., aż ciasto będzie złociste.
Pozostawić w formie do ostygnięcia.

Przygotować masę: w rondelku umieścić masło, cukier brązowy i mleko skondensowane. Gotować na małym ogniu, mieszając, aż masa zacznie wrzeć. Zmniejszyć ogień i gotować przez 4-5 min., aż masa toffi zgęstnieje, stanie się jasnożółta i zacznie odchodzić od ścianek naczynia.
(Lub ułatwić sobie pracę (tak jak ja ;-)) i użyć kupionego kajmaku; podgrzać go na ogniu, aż uzyska lekko płynną konsystencję.)
Wylać masę na kruchy spód i pozostawić do ostygnięcia.

Kiedy toffi stężeje, do rondelka wlać ¼ szkl. śmietanki, wraz z pokruszoną czekoladą. Postawić na małym ogniu i cały czas mieszając – roztopić czekoladę.
Wylać czekoladę na masę toffi; rozprowadzić starannie. Postawić w chłodnym miejscu do zastygnięcia.
Przed podaniem kroić ciasto na niewielkie kwadraty.
Przechowywać w lodówce.

niedziela, 16 marca 2008

Tuńczyk i fasola w sałatce na ciepło

Smak i wygląd tuńczyka jeszcze do niedawna utożsamiałam li tylko z kawałkami mięsa w oleju lub sosie własnym, skrzętnie zapuszkowanym. I prawdę mówiąc, wcale od tych puszek nie stroniłam. Wręcz przeciwnie, mam swoje dwie ulubione włoskie marki i chętnie wykorzystuję ich przetworzone tuńczykowe produkty. Sałatka z tuńczykiem, pizza z tuńczykiem, zwykła kanapka z tuńczykiem… oczywiście z tuńczykiem z puszki…
Tu gdzie mieszkam, świeże ryby to właściwie norma, zwłaszcza jeśli ktoś ma tyle samozaparcia (ja nie mam ;-)), by wczesnym rankiem pojechać do rybaków i bezpośrednio od nich kupić świeżutkie ryby prosto z kutra. Ale świeże ryby „egzotyczne” (egzotyczne rzecz jasna dla naszych wód)… to poniekąd jeszcze nowość.
Tymczasem nadarzyła się okazja i w moje ręce wpadły steki z tuńczyka. Noooo, takie zupełnie świeże to one nie były… Wszak ileś tysięcy kilometrów musiały przebyć, by trafić do naszych sklepów.
Największym zaskoczeniem dla mnie, jest kolor tuńczykowego mięsa. Zupełnie nie taki, jaki znam, spożywając lokalne ryby. Zamiast białego, delikatnego mięsa – jawi się czerwone, dość zbite, niczym wołowina. Ciekawe w smaku, bo też nie-rybne. Nawet zapachu charakterystycznego dla ryby brak. Jednym słowem, jeśli nie wiemy co podano na talerzu - można się pomylić i uznać, że oto dorodny kawałek wołowiny przed nami leży. ;-)
W moim wydaniu, tuńczyka podałam na ciepło w kolorowej sałatce, w której główne skrzypce grały fasolki.

Przygotowanie tej sałatki, to niezłe zadanie logistyczne, bowiem, jeśli chcemy ją zjeść na ciepło – to konieczne jest posiadanie ze czterech wolnych dłoni i dodatkowej pary oczu. ;-) A na serio, wystarczy trochę werwy. :)




Sałatka z tuńczykiem i fasolką

Dressing:
4 łyżki oliwy extra vergine
1 łyżka czerwonego octu winnego
1 ząbek czosnku
garść porwanych listków mięty
garść porwanych listków bazylii

200g zielonej fasolki szparagowej
1 puszka białej fasolki
2 steki z tuńczyka, ok. 2cm grubości
oliwa do smarowania steków
1 cukinia

mieszanka sałat
kilka pomidorków koktajlowych
grzanki ziołowe

Wszystkie składniki sosu umieścić w sporej misce. Doprawić do smaku solą i pieprzem. Wymieszać, aż do uzyskania jednorodnego dressingu.

W osolonym wrzątku ugotować zieloną fasolkę szparagową. Na minutę przed odcedzeniem – dorzucić opłukaną białą fasolkę z puszki (biała fasolka ma się tylko zagrzać). Dokładnie odcedzić i dodać do miski z dressingiem. Delikatnie wymieszać.

W międzyczasie gotowania fasolki – usmażyć steki z tuńczyka. Jedną stronę steku posmarować odrobiną oliwy i tą stroną położyć na patelni. Smażyć przez 2 minuty. Wierzchnią stronę steku posmarować oliwą, przewrócić i smażyć przez kolejne 3-4 minuty (u mnie 4 minuty, bo miał być dobrze wysmażony).
Jednocześnie na drugiej patelni – podsmażać / grillować dość grubo pokrojone, lekko doprawione solą i pieprzem - plastry cukinii.
Na talerzu wyłożyć mieszaninę sałat, następnie fasolkę wraz z sosem, dorzucić połówki pomidorków koktajlowych, grillowaną cukinię, oraz kawałki tuńczyka.
Podawać z ziołowymi grzankami, lub bagietką.
Smacznego!

sobota, 8 marca 2008

Burgery z czerwonej fasoli

Ostatnio namiętnie testuję burgery. Warzywne. Szybko się je przyrządza, a o to przecież chodzi zapracowanej kobiecie. ;-)
Próbowałam już przepyszne wegetariańskie burgery z przepisu Tatter, oraz warzywne burgery Liski, w których głównym składnikiem była ciecierzyca. Niebo w gębie dla takiego warzywojada, jak ja!
Dzisiaj znów naszła mnie ochota na bułę faszerowaną dobrociami. Z długiej listy przekąsek, które czekają na wypróbowanie – wyszperałam kolejny przepis podany przez Tatter. Tym razem burgery z czerwonej fasoli. Kilka chwil i zajadaliśmy się niezbyt tradycyjnym obiadem. Były tak pyszne, że palce lizać! ;-)
Polecam!





Burgery z czerwonej fasoli
Cytuję za Tatter:

15ml oliwy z oliwek
1 cebula, drobniutko posiekana
1 ząbek czosnku, zmiażdżony
1 łyżeczka mielonego kminu
1 łyżeczka mielonej kolendry
1/4 łyżeczki kurkumy
100g grzybów portobello (grzyby o ogromnych kapeluszach), bardzo drobno posiekanych
400g ugotowanej czerwonej fasolki (może być z puszki)
2 łyżki świeżej kolendry, posiekanej
50g ostrych paprykowych chipsów tortilla, rozdrobnionych
75g świeżego miąższu chleba tostowego
1 łyżeczka ostrego sosu paprykowego
sól i pieprz
mąka do oprószenia
olej do smażenia

Rozgrzewam oliwę, dodaję cebulkę i czosnek, smażę mieszając, aż cebula zmięknie. Dodaję przyprawy, mieszam, gotuję kolejne 2 min. Dodaję grzyby, zmniejszam ogień, mają zmięknąć, ale nie mogą być suche.
Do miski wrzucam fasolkę i rozgniatam ją lekko widelcem, dodaję ją do grzybów i cebuli, wraz ze świeżą kolendrą, chipsami, miąższem chleba i sosem chilli. Doprawiam. Omączonymi rękoma formuje 4 burgery (jeśli mikstura jest zbyt luźna, dodać trzeba więcej chlebowego miąższu). Smaruję przygotowane burgery oliwą.
Na patelni rozgrzewam cienką warstwą oleju, wkładam burgery, smażę z każdej strony po 2-3 min.
Podaję na bułeczkach hamburgerowych lub innym pieczywie, z sosem chimichurri na przykład.


Ps. W zamian portobello dałam zwykle pieczarki.