czwartek, 30 lipca 2015

Kwiaty cukinii faszerowane trzema serami


Nasze pierwsze spotkanie miało miejsce na toskańskiej ziemi. I wyglądało jak... porażenie prądem. Jeden kęs i bum! Zachwyt i fajerwerki! :)
Od tamtej pory minęło blisko dziesięć lat, a ja do dzisiaj największym sentymentem darzę jadalne kwiaty w postaci, którą wtedy poznałam. To już tradycja: gdy w moje ręce trafiają żółciutkie kwiaty cukinii – w pierwszej kolejności zanurzam je w tempurze (albo cieście naleśnikowym) i głęboko smażę. Można chrupać bez końca, takie to pyszne, choć o diecie niestety należy zapomnieć. ;-)
Kolejne pęczki zjadamy już w nieco bardziej urozmaiconej formie. Bo jadalne kwiaty dają wiele możliwości.


wtorek, 28 lipca 2015

Pleśniak z czarną porzeczką


To było ostatnie ciasto, jakie udało mi się upiec jeszcze przed urlopem. Musiało się pojawić, bo kwaskowy pleśniak to jedno z naszych ulubionych i najchętniej zjadanych wypieków. To głównie z jego powodu, w letnim sezonie smażę sporą porcję dżemu z czarnej porzeczki. Bo to gwarancja, że każdy "zimowy" pleśniak będzie super udany, ze sporą dawką prawdziwych (choć  przetworzonych) owoców, a nie wypełniaczy wszelakich.
Oczywiście wersja, którą przygotowuję o tej porze roku, a więc i ta z załączonych zdjęć - to wersja na wskroś letnia. :)


czwartek, 23 lipca 2015

Duet z przypadku. :) Czerwone porzeczki i orzechy laskowe.


Dwa ostatnie tygodnie to była prawdziwa gonitwa. Z czasem, z terminami, z zamykaniem projektów. Ostatnie zdjęcia, przepisy, kropki na końcu zdania. :) Tyle tego było, że gdy nadchodziła północ, albo i później - od nadmiaru emocji i zmęczenia ciężko było zasypiać.
Z poczuciem dobrze spełnionych obowiązków, dotrzymanych terminów i mam nadzieję – nie najgorszych zdjęć – czas powoli pakować bagaże i w końcu uciekać z wielkiego miasta w kierunku natury. Z północy na południe. Znad morza (a uściślając nie morza, tylko Zatoki) – w góry moje ukochane i najpiękniejsze. :)
Znacie to uczucie ekscytacji, gdy zbliża się długo wyczekiwany moment, prawda? :) Właśnie tego doświadczam i znów pewnie nie będę mogła spać, bo w głowie natłok myśli. A wszystkie oscylują wokół pięknych tatrzańskich panoram, tras i szlaków, które chciałabym zrealizować. I żeby tylko pogoda dopisała! :)


poniedziałek, 20 lipca 2015

Gnocchi z ricotty, z cukinią, kwiatami i miętą.


Te kluseczki smakują jak marzenie. Są delikatne, mięciutkie i wprost rozpływają się w ustach. Pachną miętą i skórką cytrynową. Można jeść bez końca i szczerze mówiąc radziłabym robić z podwójnej porcji, bo pojedynczą (jak u mnie) i owszem, jedna osoba naje się chyba do syta (zależy jeszcze jaka osoba ;-)), ale już dwie będą czuły niedosyt. :)


poniedziałek, 13 lipca 2015

Truskawki z maracują. Deser a'la tiramisu.


Region, w którym mieszkam szczyci się najpyszniejszymi truskawkami. Mówi się, że w całym naszym kraju, nigdzie tak jak na Kaszubach, ziemia nie obradza w bardziej słodkie i bardziej aromatyczne owoce, przypominające w smaku poziomkę. Kaszëbskô malëna to prawdziwa duma Północy. Doczekała się własnego święta i pewnie co najmniej kilku festiwali na swą cześć. :) Jeden z nich odbył się w ostatni weekend w sercu Gdańska, przyciągając fanów owoców (ale też przy okazji, wielu innych regionalnych przysmaków).
Co fajne, niektóre odmiany naszej kaszubskiej truskawki przy sprzyjającej aurze owocują nawet u progu jesieni. Pamiętam, że zeszłego września moja córcia ogromnie się cieszyła, znajdując słodziutkie (choć już niestety maleńkie) owoce w szkolnej śniadaniówce. :)


piątek, 10 lipca 2015

Bób z charakterrrem :)


Każdego roku, gdy przychodzi pora na bób, nieodmiennie przypomina mi się moja babcia. Babcia F. była bowiem zaciętą Zjadaczką bobu. O tak! Zjadaczką przez duże Z. Bo babcia pałała miłością do bobu, przynajmniej tak mocno, jak ja wielbię truskawki. Średnio co drugi dzień siadała przy kuchennym stole nad ogromną miską bobu, obierała z łupinek i jadła, jadła, jadła... :) Jak daleko sięgam pamięcią wstecz, bób był zawsze ugotowany do miękkości graniczącej z rozgotowaniem. Czasem siadałam razem z babcią nad tą wielką michą i choć bób nigdy nie budził we mnie wstrętu, to wtedy trudno mi było zjeść więcej niż garść papkowatych, mączystych, rozpadających się nasion o nieokreślonej barwie... Już po kilku czułam się pełna.


wtorek, 7 lipca 2015

Bo jak jest lato, to musi być gorąco!


G O R Ą C O ! ! !
Parafrazując pewną znaną scenę z „Misia”:
Ja rozumiem, że jest gorąco, ale jak jest lato, to musi być gorąco! Tak? Pani kierowniczko, takie jest odwieczne prawo natury! Czy ja chłodzę? Panie kierowniczko, ja chłodzę cały czas! Na okrągło! :D

I ja też chłodzę. Zupa na obiad nawet w upał musi być u mnie ciepła, ale lody to już insza inszość. Lody będą super zimne i super pyszne. Truskawkowo – arbuzowe. Bez specjalnej maszynki, ale zamrażalnik by się przydał. ;-) Róbcie!!!

niedziela, 5 lipca 2015

Zupa na lato. Ojej! Ciepła. :)


Tak, wiem, że gdy upał doskwiera, to przynajmniej pół Polski pochłania chłodniki. Bo podobno chłodzą. :) Sama należę do tej drugiej grupy, która za zimnymi zupami po prostu nie przepada. Nawet wtedy, gdy żar leje się z nieba. A już najbardziej nie przepadam za zimnymi zupami, których głównym składnikiem jest jogurt, kefir i maślanka.
Bo czy lato, czy zima, czy słońce, czy deszcz – dla mnie obiad powinien być ciepły. Trudno, tak mam i prawdopodobnie już chyba nie zmienię. ;-) Dlatego, gdy inni schładzają w lodówce chłodnik litewski, albo inne gazpacho – ja nad płomieniem kuchenki mieszam w garnku pełnym zielonych warzyw.


sobota, 4 lipca 2015

Zamknąć owoce w słoiki... :)


Mam taki swój coroczny rytuał związany z zamykaniem niektórych, ulubionych owoców w słoiki. Gdy na stragany wylewają się dojrzałe owoce, wybieram te najpiękniejsze i najbardziej dojrzałe. Nie szaleję z hurtowym przetwórstwem, bo na takie brakuje czasu. Ale staram się, aby do domowej spiżarni co nieco trafiło. Zwykle ląduje kilka słoiczków truskawkowej konfitury lub dżemów niskosłodzonych, koniecznie (!) spora dawka czarnej porzeczki (uwielbiam! przydaje się do ciast, albo domowego kisielu), czasem frużelina (świetna np. do gofrów). Nigdy nie może zabraknąć w moich zasobach chutney'i i powideł śliwkowych, oraz domowego przecieru z pomidorów (te dwa ostanie jednak robię pod koniec lata). Od kilku sezonów do zasobów spiżarnianych trafiają też nalewki. Jakiś czas temu nastawiałam morelową. Ma przepiękną, bursztynową barwę i pachnie tak bardzo...! :) O niesamowitym syropie z tegorocznych kwiatów czarnego bzu (klik) wspominałam zaledwie kilka dni temu.


środa, 1 lipca 2015

Mini – tarty. Z truskawkami.


Przejedzenie truskawkami – w moim osobistym przypadku – jest po prostu niemożliwe. Nie ma znaczenia, czy zjem ich 10, 20 czy 50kg w sezonie. A choćby i tysiąc byłby możliwy – też krzyczałabym: mało, mało, mało! :D Liczę na to, że i Ty masz jeszcze niedosyt i dasz się zaprosić na deserowe małe co nieco.
Moja dzisiejsza propozycja to urocze mini – tarty, na kruchym cieście, kryjące w sobie duet smaków: kwaskowatego orzeźwienia i owocowej słodyczy.
Nadzienie, którym wypełnione są tartaletki – to klasyczny „lemon curd”, czyli tłumacząc wprost „ścięta (zsiadła) cytryna”. Jego konsystencja przypomina odrobinę lekki budyń i ma cudowny, aksamitny, cytrynowy smak. Wierzch ciasteczek wyłożony został garścią truskawek. Im słodsze owoce uda Ci się kupić – tym lepiej.