Nasze pierwsze spotkanie miało miejsce na toskańskiej ziemi. I wyglądało jak... porażenie prądem. Jeden kęs i bum! Zachwyt i fajerwerki! :)
Od tamtej pory minęło blisko dziesięć lat, a ja do dzisiaj największym sentymentem darzę jadalne kwiaty w postaci, którą wtedy poznałam. To już tradycja: gdy w moje ręce trafiają żółciutkie kwiaty cukinii – w pierwszej kolejności zanurzam je w tempurze (albo cieście naleśnikowym) i głęboko smażę. Można chrupać bez końca, takie to pyszne, choć o diecie niestety należy zapomnieć. ;-)
Kolejne pęczki zjadamy już w nieco bardziej urozmaiconej formie. Bo jadalne kwiaty dają wiele możliwości.