niedziela, 31 sierpnia 2008

Kumin i zapiekanka z grillowanych warzyw

Z kuminem zapoznałam się dokładnie rok temu. Wtedy nie miałam jeszcze bladego pojęcia o tym, jak fantastyczna jest to przyprawa, jak szerokie ma zastosowanie i jak cudny aromat roztacza wokół potrawy.
Kumin, albo kmin rzymski (Cuminum cyminum) – niezastąpiona w kuchni arabskiej, meksykańskiej, hinduskiej, a nawet chińskiej. Ale i wielu innych się pojawia, wspomnę chociażby o Hiszpanii, czy Chile. Wyglądem przypomina znany na polskich stołach kminek zwyczajny, ale to zupełnie dwa różne nasiona. Dwa różne smaki. Dwa różne aromaty.
Kmin rzymski to jeden z ważniejszych składników przyprawy curry. A starożytni Egipcjanie, Grecy i Rzymianie ponoć (tak wyczytałam) używali go jak pieprzu, ze względu na jego dość ostry smak.


Ci, którzy śledzą moje wpisy, zapewne zauważyli, że kumin pojawia się w nich regularnie. Sypię go może nie tyle hojną ręką (w sensie ilości), co po prostu często. Dodaję go właściwie wszędzie tam, gdzie tylko to możliwe. A tak się składa, że wiele potraw i składników lubi towarzystwo kuminu. :) Pieczone ziemniaki z kuminem – to moja miłość nie do zdarcia. Dynia i kmin, czy to w postaci pieczonej, puree dodanego do makaronu, czy zupy – tworzą świetny mariaż. Mięso potraktowane tą przyprawą, nabiera zupełnie innego smaku. Dlatego chętnie przyrządzam gulasze, wszelkie enchilade i zapiekanki (choćby jak ta ostatnia z tortilli), czy mięsne nadzienia do pierożków i faszerowania wszelakiego. Soczewica (vide hinduska zupa Dal), marchewka (zupa krem z marchewki i soczewicy) ciecierzyca podana na sto sposobów, czerwone ziarna fasoli, pomidory – wszystkie kochają kumin.
A już najbardziej nie wyobrażam sobie bez kuminu bakłażana. Jestem przekonana, że tych dwoje zostało specjalnie dla siebie stworzonych! Marokański dżem z bakłażanów – powoduje, że nie mogę przestać jeść. A stanowi dla mnie bazę do tysiąca i jednej potrawy. :)
Moja fascynacja tą przyprawą trwa. Mam wrażenie, że spektrum jej zastosowania jest tak szerokie, że ile przykładów bym nie wymieniła – i tak nie widać będzie końca jej możliwości.

Wczoraj zajadaliśmy się potrawą przepyszną. Jej bazą były trzy najpyszniejsze warzywa świata (dla mnie tymi warzywami numer jeden to cukinia (!), pomidor i bakłażan) plus mozzarella. Oczywiście najważniejszym dodatkiem, jak nie trudno się domyśleć był kumin. :) Mozzarella dostała podwójne zadanie: ta w środku potrawy – miała się pięknie rozpuścić i ciąąągnąć najdalej jak się da, a ta na zewnątrz – trochę się przypiec i utworzyć chrupiącą skorupkę. Mnie skorupka wyszła średniej jakości, ale to za sprawą strajkującego obecnie piekarnika.
Banalną w swej prostocie resztę – poznacie w przepisie. Zapraszam. :)




Zapiekane grillowane warzywa z mozzarellą

Porcja dla 2 -3 osób średnio głodnych

2 bakłażany, raczej cienkie, nie pękate
4 średnie cukinie

1 puszka (400 g) dobrej jakości pulpy pomidorowej
2-3 ząbki czosnku (ja daję duuużo)
2 łyżeczki sproszkowanego kuminu (a najlepiej świeżo utartego)
szczypta chilli
sól, pieprz do smaku
1 łyżka oliwy + dodatkowo 1 łyżeczka

2 kulki mozzarelli – pokrojone w cieniutkie plastry

Bakłażana pokroić w plastry grubości ok. 1cm. Posolić z obu stron i zostawić na pół godziny, do puszczenia soku. Osuszyć papierowym ręcznikiem. Zgrillować lub usmażyć na patelni spryskanej oliwą.

Cukinię pokroić w plastry i również zgrillować.

W głębokiej patelni, albo garnku lekko zeszklić na 1 łyżce oliwy czosnek (w żadnym razie nie dopuścić by się zarumienił). Po chwili wrzucić utarty kumin i mieszając przesmażyć kilkanaście sekund. Wlać pulpę pomidorową. Doprawić do smaku solą, pieprzem i chilli. Dusić kilka minut, aż woda z pomidorów wyparuje, a sos lekko zgęstnieje.

Rozgrzać piekarnik do 180 st.C.
Przygotować naczynie żaroodporne (najlepiej okrągłe).
Na dno wylać 1 łyżeczkę oliwy i dodać odrobinę sosu pomidorowego – tylko tyle żeby całość lekko pokryła dno naczynia.
Układać warstwy:
Plastry bakłażana – sos pomidorowy – plastry cukinii – plastry mozarrelli.
W zależności od wielkości naczynia układać kolejne warstwy, aż do wykończenia składników. Warstwami kończącymi powinny być sos pomidorowy i mozzarella na wierzchu.
W zależności od indywidualnych preferencji zapiekać dłużej do uzyskania chrupiącej skorupki serowej, lub tylko kilka minut, jeśli mozzarella z góry ma być również miękka i ciągnąca.
Smacznego!

sobota, 23 sierpnia 2008

Kwiaty cukinii

Mało mam ostatnio czasu na blogowe przyjemności. Obowiązki, zwłaszcza te zawodowe, ale i fakt, że wakacje i okres letni powoli, acz nieuniknienie, dobiegają końca, a ja chciałabym spędzić jak najwięcej czasu z dziećmi na słońcu i na rowerowych przejażdżkach – wszystko to powoduje, że blog przez ostatnie dni, został przeze mnie niemal opuszczony. I choć do kuchni jak najbardziej zaglądam, a nawet gotuję ;-) i od czasu do czasu uda mi się co nieco uwiecznić na zdjęciach, to brakuje czasu, by tutaj zaprezentować nowy przepis. I zapewne dzisiaj byłoby tutaj pusto, gdyby nie fakt, że po raz pierwszy udało mi się dostać kwiaty cukinii!

Powiecie: phi! cóż takiego?! A jednak, dla mnie to wydarzenie jedyne w swoim rodzaju, bo w moim mieście takiego rarytasu, nie wiedzieć czemu, nikt nie sprzedaje. Wielokrotnie pytałam sprzedawców na targu, na którym zaopatruję się w warzywa i owoce – o te kwiaty. Wszyscy bezradnie rozkładali ręce i wręcz wpadali w głębokie zdziwienie, że jak to? jadalne kwiaty? Podobnie rzecz ma się, gdy pytam o maleńkie cukinie, naprawdę maleńkie, takie w granicach 10cm długości. Nikt takich nie sprzedaje. Wciąż w wielu przypadkach pokutuje u nas przekonanie, że cukinię należy „utuczyc” do gigantycznych rozmiarów i dopiero wtedy wypchnąć do sprzedaży. :(
Odchodziłam zatem z kwitkiem, marząc sobie o tych cudnych, żółtych kwiatach i małych cukiniowych owocach, które szczęśliwie (albo może nieszczęśliwie, skoro u nas taki problem z ich kupieniem) jadłam podczas swojej toskańskiej wędrówki. Tam, na każdym, najmniejszym nawet targu – kwiatów cukinii było zatrzęsienie. Piękne, duże, niezwykle świeże.
No cóż, ojczyzną cukinii są właśnie Włochy, więc nic dziwnego, że tam na temat uprawy i możliwości przyrządzania cukinii na setki sposobów – wiedzą chyba wszystko. U nas, choć coraz lepiej na rynku spożywczym, chyba jeszcze wiele wody w Wiśle upłynie, nim to co w innych krajach jest powszechnie stosowane, w końcu i u nas stanie się „normalne”.



Wracając jednak do cukinii… Roślina wydaje dwa rodzaje kwiatów: męskie i żeńskie. Żeńskie, to te z zalążkiem cukiniowego owocu. Męskie rosną samodzielnie. I to właśnie męskie należy zrywać, jeśli chcemy, by roślina bez szkody mogła dalej owocować. Aczkolwiek oba rodzaje są jadalne i jednakowo pyszne.

Kilka dni temu, na tym samym targu, o którym pisałam powyżej, udało mi się (drogą czystego przypadku) dotrzeć do sprzedawczyni, która wraz z mężem prowadzi własną cukiniową uprawę.
Nie łatwo było ich nakłonić, by zechcieli przywieźć dla mnie kwiaty. Oczywiście (nie żartuję!) nie mieli zielonego pojęcia o jadalności tych kwiatów. Summa summarum, po wielu prośbach – zgodzili się urwać 10 sztuk (mało, ale na początek dobre i to! :)). Przywieźli. 4 małe sztuki. :( Sprzedawczyni tłumaczyła się, że ostatnie deszcze (rzeczywiście było ich trochę i czasem nawet gwałtowne) mocno zniszczyły kwiatostan. Dostałam te 4 sztuki i choć daleko im do włoskiego ideału, jaki mam ciągle w pamięci – pobiegłam jak na skrzydłach do domu, by je przygotować.
Możliwości przyrządzenia kwiatów cukinii jest chyba nie mniej, jak samych owoców. Można je usmażyć, ugotować z ich dodatkiem zupę, dodać do makaronu, przygotować zapiekanki, tartę, dania jednogarnkowe… i pewnie jeszcze wiele innych zastosowań.
Ja postanowiłam przyrządzić, to co jadłam w Toskanii, czyli faszerowaną cukinię. Faszerować możemy chyba wszystkim, na co przyjdzie nam ochota. Pełna dowolność. :)
Postawiłam na możliwie najprostsze nadzienie: ricotta, mozzarella i parmezan. A do tego dla kontrastu smakowego i kolorystycznego: kilka zielonych listków świeżej bazylii i czerwonych suszonych pomidorów, które przyjechały do mnie zupełnie niedawno z samego serca Toskanii. :)
Jeszcze dzisiaj oblizuję się na myśl, o wczorajszej przekąsce. Cudownie chrupiąca, piękna i pyszna! Niestety, w celach obiadowych nie starczyło. ;-)




Kwiaty cukinii faszerowane trzema serami

Nadzienie

Na każdy kwiat cukinii potrzebne:
1 łyżka ricotty
1 kuleczka mozzarelli mini, pokrojona na małe cząstki
1 łyżka świeżo drobno startego parmezanu
1 połówka suszonego pomidora, pokrojona w małą kosteczkę lub cienkie paseczki
2-3 listki świeżej bazylii, porwane na kawałki
pół łyżeczki oliwy extra vergine
pieprz do smaku
ewentualnie sól (gdyby okazało się mało słone)

Przy 4 kwiatach, pomnożyłam ilość składników razy 4. :)
Wszystkie składniki nadzienia wymieszałam.
Kwiaty cukinii delikatnie opłukałam pod małym strumieniem bieżącej wody. Ostrożnie osuszyłam ręcznikiem papierowym. Usunęłam ze środka pręciki. Każdą cukinię nadziewałam częścią farszu; zamykałam kwiaty, skręcając górną część płatków.

Na panierkę:
1 jajko
Szczypta soli
Ok. 2 łyżki mąki pszennej (ilość najlepiej samemu dobrać w zależności od wielkości jajka)

oliwa do głębokiego smażenia – mocno rozgrzana

Z jajka, mąki i soli przyrządziłam ciasto, niezbyt gęste, o konsystencji ciasta naleśnikowego. Pojedynczo zanurzałam w nim faszerowane kwiaty i od razu ostrożnie wkładałam do nagrzanej oliwy. Smażyłam dość krótko, przewracając kilkakrotnie, by kwiaty z wszystkich stron równomiernie usmażyły się na złoty kolor. Wyjmowałam na papierowy ręcznik i zostawiałam przez chwilę, do wchłonięcia tłuszczu.

Najlepiej smakują ciepłe.
Smacznego!




Kwiaty, które dostałam były właśnie żeńskie, wraz z maluśkimi cukinkami. Więc miałam dodatkową frajdę, bo takich maleństw naprawdę u nas się nie kupi. Były tak jędrne, właściwie pozbawione pestek (stan zalążkowy, w ogóle niewyczuwalne) i cudownie chrupały pod zębami. Właściwie aż szkoda było je zjadać. ;-)

środa, 13 sierpnia 2008

Sernik z jagodami

Wygląda na to, że fascynacja sernikami przeżywa u mnie pełen rozkwit. Zaskakuję siebie, łapiąc się na tym, że przeglądając słodkie przepisy ze szczególną uwagą zatrzymuję się przy sernikach właśnie. W ostatnim miesiącu upiekłam ich kilka (!), a z każdym kolejnym kęsem – mam coraz większą ochotę na jeszcze i jeszcze.
Rodzina się śmieje, że przysłowiowa płyta mi się zacięła na sernikach, zupełnie identycznie jak swego czasu miało to miejsce z czekoladą. ;-)
Żałuję, że z braku czasu nie podzieliłam się z Wami przepisem na fantastyczny w smaku sernik z czereśniami. Podbił moje serce niemal na równi z Agusiowym sernikiem cassis, prezentowanym zupełnie niedawno. Z tym sernikiem załapałam się dosłownie na ostatnie, pieruńsko drogie już czereśnie. W chwilę po tym - zniknęły ze straganów. Może zatem niech chociaż fotka stanie się zapowiedzią, a w przyszłym roku powrócę z nim w czereśniowym sezonie.

A dzisiaj będzie o serniku jagodowym. A ściślej rzecz biorąc – borówkowym, bo niestety i nasza pachnąca leśna jagoda właściwie jest już nie do zdobycia. Swoją drogą, czy to nie okropne, że wszystkie najlepsze letnie owoce – tak szybko się kończą? Mimo, że staram się nie uronić ani jednego „owocowego dnia” i niemal co dzień wracam do domu z pobliskiego targu z pełnymi rękoma – to zawsze czuję ten sam żal, że oto czas na truskawki, czy czereśnie, jagody, maliny, itd. minął bezpowrotnie i znów przyjdzie czekać cały długi rok, by rozkoszować się świeżymi, soczystymi owocami.
Ale wracając do sernika, może to i lepiej, że zamiast jagody leśnej, użyłam borówki amerykańskiej. Jagódki choć przepyszne, mają tę wadę, że ochoczo puszczają soki. Przy podjadaniu saute – to ich zaleta, ale już przy słodkich wypiekach – te soki potrafią niejakiego ambarasu narobić. Z borówką właściwie tego problemu nie ma i pięknie zachowują swój zgrabny kształt, a ciasto nie płynie od soków.
Dzisiejszy sernik jest niezmiernie prosty i szybki w wykonaniu. Z użytych proporcji wychodzi dość niski. Gdyby wykonać go na kruchym spodzie, z bokami, to z powodzeniem mógłby robić za serową tartę.
Tymczasem zapraszam na kawałek ciasta. :)





Sernik z jagodami

Spód:

50 g masła w temp. pokojowej + dodatkowo do wysmarowania foremki
150 g kruchych ciastek typu digestive
1 łyżka syropu złocistego (golden syroup)

Nadzienie:

500 g kremowego serka
2 jajka
120 g miałkiego cukru
1 łyżka ekstraktu z wanilii
1 łyżka mączki kukurydzianej (maizena)

ok. 300 g borówki amerykańskiej oprószonej w 1 łyżeczce mączki kukurydzianej


Nagrzać piekarnik do temp. 160 st.C. Foremkę o średnicy 25 cm wysmarować masłem i lekko oprószyć mąką.

W malakserze rozdrobnić ciastka digestive na maleńkie okruszki (można też ręcznie, np. miażdżąc ciastka wałkiem, wyłożone na czystej ściereczce). Dodać miękkie masło i syrop złocisty. Zagnieść kruszonkowe ciasto. Wyłożyć spód wysmarowanej masłem foremki i wstawić do nagrzanego piekarnika na 10 min. Następnie wyjąć i pozostawić do odparowania.

Jajka ubić z cukrem na puszystą, jasną masę. Ubijając dodawać kolejno: mączkę kukurydzianą i ekstrakt z wanilii. Następnie dołożyć serek i na wolnych obrotach miksera połączyć z masą (nie miksować zbyt długo, by zbytnio nie napowietrzyć twarogu).
Wylać 2/3 masy do foremki. Wyłożyć gęsto borówką. Rozprowadzić równomierną cienką warstwą pozostałą część masy serowej. Piec ok. 60 minut. Włożony w środek ciasta patyczek powinien być suchy.
Smacznego!


poniedziałek, 11 sierpnia 2008

Zapiekanka z czerstwych tortilli



Gdy tortillowe placki zbyt długo zalegają mi w lodówce – oczywiście tracą na swej elastyczności. Stają się suche i łamliwe. Do rolowania już się nie nadają, ale mam sposób na wykorzystanie tych sucharków. Przyrządzam przepyszną zapiekankę: połamane suche tortille przekładam sosem, którego najważniejszym składnikiem są pomidory (poza sezonem najlepsza będzie dobrej jakości puszkowana pulpa z włoskich pomidorów), oraz dodatki, które za każdym razem możemy dobrać według upodobania. Ja w najróżniejszych kombinacjach wykorzystuję najczęściej: czerwoną fasolkę (zwykle z puszki), bakłażana, cukinię, kolorową paprykę, awokado, brokuła, mielone mięso drobiowe, wieprzowe lub wołowe i co mi tam jeszcze w ręce wpadnie.
Na wierzchu zapiekanki obowiązkowo musi być kawałek mozzarelli lub cheddara (ale i każdy inny miękki ser się nada), bo nic tak nie cieszy oko, jak piękna, złocista, chrupiąca skorupka. ;-) Zapiekanka ma wielkie powodzenie w moim domu, a męska część rodziny domaga się jej częściej, niż jestem w stanie uzbierać wysuszonych tortilli. W takim wypadku, oczywiście zastępuję je po prostu świeżymi. :)




Zapiekanka z czerstwych tortilli

Sos:

1 puszka pulpy pomidorowej lub ok. 1 kg świeżych pomidorów (jeśli mięsiste, mało wodniste – to 60-70 dag powinno wystarczyć)
2-3 ząbki czosnku, drobno rozstarte
Garść ulubionych świeżych ziół (u mnie oregano, tymianek, majeranek), drobno posiekanych (jeśli zamieniamy na zioła suszone, to wystarczą niewielkie szczypty)
1-2 łyżeczki oliwy z oliwek extra vergine
Sól, pieprz do smaku

Pulpę pomidorową wylać do miseczki. Jeśli używamy świeżych pomidorów – sparzyć wrzątkiem, obierać ze skórki, wyciąć gniazda nasienne i pokroić w niewielką kostkę. Połączyć pomidory ze startym czosnkiem, oliwą z oliwek, solą, pieprzem, oraz posiekanymi ziołami. Zafoliować miseczkę i wstawić do lodówki na min. 1 godzinę, żeby smaki się połączyły (ja zazwyczaj sos przygotowuję w wieczór poprzedzający; aromaty mają całą noc na uwolnienie).

Nadzienie:

Ok. 30 dag drobiowego mięsa mielonego
1 średniej wielkości główka cebuli
1 puszka czerwonej fasolki, odcedzona i przepłukana pod bieżącą wodą
1 nieduża czerwona papryka
1 łyżeczka utartego kuminu
1 łyżeczka utartej kolendry
1 łyżeczka wędzonej słodkiej papryki w proszku
Sól, pieprz do smaku
2-3 łyżki oliwy do smażenia

Kilka suchych tortilli (pszennych lub kukurydzianych) – połamanych na kawałki
1 kulka mozzarelli, posiekana i dobrze odsączona na sitku

Cebulę pokroić w drobną kosteczkę. Wrzucić na głęboką patelnię na oliwę. Mieszając, smażyć, aż się lekko zeszkli. Wsypać przyprawy: kumin, kolendrę i wędzoną paprykę – przemieszać. Dodać surowe, mielone mięso. Smażyć, aż mięso się dobrze zetnie. Wlać przygotowany wcześniej sos pomidorowy. Dodać pokrojoną w kostkę świeżą paprykę, oraz czerwoną fasolkę. Dusić kilka minut, do momentu, gdy mięso będzie miękkie, a sos odparuje i zgęstnieje. Jeśli jest taka potrzeba – doprawić jeszcze solą i pieprzem.

Przygotować żaroodporne naczynie. Wylać dno odrobiną oliwy. Wyłożyć jedną warstwę tortilli, a następnie nadzienia. Czynność powtarzać, aż do wyczerpania składników. Ostatnią warstwą (przed serem) powinno być nadzienie. Na wierzch wyłożyć mozzarellę. Odstawić na min. ½ godziny (w temp. pokojowej), by czerstwe tortille nasiąkły sosem.
Zapiekać w piekarniku rozgrzanym do 180st.C, aż ser się rozpuści i ładnie zapiecze.
Smacznego!