Kumin, albo kmin rzymski (Cuminum cyminum) – niezastąpiona w kuchni arabskiej, meksykańskiej, hinduskiej, a nawet chińskiej. Ale i wielu innych się pojawia, wspomnę chociażby o Hiszpanii, czy Chile. Wyglądem przypomina znany na polskich stołach kminek zwyczajny, ale to zupełnie dwa różne nasiona. Dwa różne smaki. Dwa różne aromaty.
Kmin rzymski to jeden z ważniejszych składników przyprawy curry. A starożytni Egipcjanie, Grecy i Rzymianie ponoć (tak wyczytałam) używali go jak pieprzu, ze względu na jego dość ostry smak.
Ci, którzy śledzą moje wpisy, zapewne zauważyli, że kumin pojawia się w nich regularnie. Sypię go może nie tyle hojną ręką (w sensie ilości), co po prostu często. Dodaję go właściwie wszędzie tam, gdzie tylko to możliwe. A tak się składa, że wiele potraw i składników lubi towarzystwo kuminu. :) Pieczone ziemniaki z kuminem – to moja miłość nie do zdarcia. Dynia i kmin, czy to w postaci pieczonej, puree dodanego do makaronu, czy zupy – tworzą świetny mariaż. Mięso potraktowane tą przyprawą, nabiera zupełnie innego smaku. Dlatego chętnie przyrządzam gulasze, wszelkie enchilade i zapiekanki (choćby jak ta ostatnia z tortilli), czy mięsne nadzienia do pierożków i faszerowania wszelakiego. Soczewica (vide hinduska zupa Dal), marchewka (zupa krem z marchewki i soczewicy) ciecierzyca podana na sto sposobów, czerwone ziarna fasoli, pomidory – wszystkie kochają kumin.
A już najbardziej nie wyobrażam sobie bez kuminu bakłażana. Jestem przekonana, że tych dwoje zostało specjalnie dla siebie stworzonych! Marokański dżem z bakłażanów – powoduje, że nie mogę przestać jeść. A stanowi dla mnie bazę do tysiąca i jednej potrawy. :)
Moja fascynacja tą przyprawą trwa. Mam wrażenie, że spektrum jej zastosowania jest tak szerokie, że ile przykładów bym nie wymieniła – i tak nie widać będzie końca jej możliwości.
Wczoraj zajadaliśmy się potrawą przepyszną. Jej bazą były trzy najpyszniejsze warzywa świata (dla mnie tymi warzywami numer jeden to cukinia (!), pomidor i bakłażan) plus mozzarella. Oczywiście najważniejszym dodatkiem, jak nie trudno się domyśleć był kumin. :) Mozzarella dostała podwójne zadanie: ta w środku potrawy – miała się pięknie rozpuścić i ciąąągnąć najdalej jak się da, a ta na zewnątrz – trochę się przypiec i utworzyć chrupiącą skorupkę. Mnie skorupka wyszła średniej jakości, ale to za sprawą strajkującego obecnie piekarnika.
Banalną w swej prostocie resztę – poznacie w przepisie. Zapraszam. :)
Zapiekane grillowane warzywa z mozzarellą
Porcja dla 2 -3 osób średnio głodnych
2 bakłażany, raczej cienkie, nie pękate
4 średnie cukinie
1 puszka (400 g) dobrej jakości pulpy pomidorowej
2-3 ząbki czosnku (ja daję duuużo)
2 łyżeczki sproszkowanego kuminu (a najlepiej świeżo utartego)
szczypta chilli
sól, pieprz do smaku
1 łyżka oliwy + dodatkowo 1 łyżeczka
2 kulki mozzarelli – pokrojone w cieniutkie plastry
Bakłażana pokroić w plastry grubości ok. 1cm. Posolić z obu stron i zostawić na pół godziny, do puszczenia soku. Osuszyć papierowym ręcznikiem. Zgrillować lub usmażyć na patelni spryskanej oliwą.
Cukinię pokroić w plastry i również zgrillować.
W głębokiej patelni, albo garnku lekko zeszklić na 1 łyżce oliwy czosnek (w żadnym razie nie dopuścić by się zarumienił). Po chwili wrzucić utarty kumin i mieszając przesmażyć kilkanaście sekund. Wlać pulpę pomidorową. Doprawić do smaku solą, pieprzem i chilli. Dusić kilka minut, aż woda z pomidorów wyparuje, a sos lekko zgęstnieje.
Rozgrzać piekarnik do 180 st.C.
Przygotować naczynie żaroodporne (najlepiej okrągłe).
Na dno wylać 1 łyżeczkę oliwy i dodać odrobinę sosu pomidorowego – tylko tyle żeby całość lekko pokryła dno naczynia.
Układać warstwy:
Plastry bakłażana – sos pomidorowy – plastry cukinii – plastry mozarrelli.
W zależności od wielkości naczynia układać kolejne warstwy, aż do wykończenia składników. Warstwami kończącymi powinny być sos pomidorowy i mozzarella na wierzchu.
W zależności od indywidualnych preferencji zapiekać dłużej do uzyskania chrupiącej skorupki serowej, lub tylko kilka minut, jeśli mozzarella z góry ma być również miękka i ciągnąca.
Smacznego!