Dzień 9
Dzisiaj śniadanie polsko - włoskie. Polska jajecznica na włoskim boczku i włoskich jajkach.
Ciekawe czy jaszczurki lubią jajecznicę? Chętnie bym im zostawiła trochę na progu drzwi. :)
One, niby takie płochliwe, a gdy człowieka w pobliżu nie widać – biegają po cokole budynku i schodach zewnętrznych. Już kilka razy o mały włos nie wpadły nam przez otwarte drzwi do mieszkania. Dzieci są zachwycone ich obecnością.
Na popołudniową wycieczkę wybieramy Chiusi. Jak zwykle skupiamy się na starej części, zupełnie pomijając współczesne przedmieścia.
Już dawno po sjeście, a miasteczko jakby wymarłe. Mieszkańców bardzo mało, zwiedzających jeszcze mniej. Także sklepów „dla turystów” jak na lekarstwo. Czyżby mało się ich tu zapuszczało, w te mocno południowe rejony Toskanii?
Tu i ówdzie odnajdujemy etruskie ślady, jak choćby misterną, kamienną mozaikę- widoczną pod grubą taflą szkła, osadzoną pod poziomem obecnej ulicy. Piękna jest!
W kwestii pradawnych dziejów, miasteczko szczyci się etruskim muzeum, ale tylko przemykamy obok niego, nie zachodząc do środka.
Zaglądamy za to do kościołów, snujemy się wąskimi uliczkami, jak to zwykle w Toskanii – ukwieconymi. W kilku miejscach na budynkach odkrywamy kamienne kajdany. Ojjj... chyba były postrachem minionych czasów i jego ludzi...
Museo della Catedralle, usytuowane na tyłach romańskiej katedry zachęca otwartą bramą. A za nią krużganki, otaczające wewnętrzne, zielone patio. Bardzo proste, wręcz surowe, ale pełne uroku.
Czego nie może zabraknąć w drodze? Ha! No jasne! Lodów! :) I znów trafiamy na fantastyczną lodziarnię. Czuję się absolutnie rozanielona. Jak ja wytrzymam w domu bez włoskich gelato???
Posileni słodkościami – pniemy się uliczkami pod górkę w kierunku punktu widokowego. Panorama jaka się z góry rozpościera..., no cóż, po prostu zapiera dech w piersiach. Słowa nie oddają tego, co oczy widzą.
W drodze powrotnej przypadkiem przejeżdżamy obok centrum handlowego. Takich dużych, skupionych pod jednym dachem sklepów – niezbyt tu wiele. Szybka decyzja: wjeżdżamy...! No to siup do środka! Zakupy, owszem, całkiem się udały (mam już swoją kawiarkę!śliczną, niebieściutką :)).
Wracamy do Montepulciano i głodni jak wilki zatrzymujemy się na kolację w Fattoria Pulcino, która położona jest poniżej Starego Miasta. Już z daleka czuć zapach pieca opalanego drewnem. Tutaj można nie tylko przepysznie zjeść, ale też zaopatrzyć się w produkty lokalne: wina, oliwy, wędliny, sery i słodkości.
Zajmujemy stolik na zewnętrznym, ogromnym tarasie, który usytuowany jest tak, że w trakcie posiłku można podziwiać fantastyczny widok na pnące się na wzgórzu miasteczko.
Karta menu nie jest wcale szalenie długa, ale brzmi naprawdę pysznie. Podglądając konsumujących sąsiadów – mniemam, że króluje tutaj słynna na całym świecie bistecca alla fiorentina. My jednak krwiste mięso sobie dzisiaj odpuszczamy...
Zamawiamy antipasti w postaci talerza wędlin i pecorino, a także zupę (do wyboru tylko ribollita) i makaron pici z truflami i grzybami. Dzieci, jak zwykle wybierają pizzę. Wszystko jest przepyszne (a już pasta wymiata) i aż żal, że nasze żołądki więcej nie mieszczą, choć oczy by chciały.
Aura niespodziewanie się zmienia. Do domu wracamy targani prawdziwie górskim, porywczym wietrzyskiem...
Małgoś zdjęcie fontanny rewelacja. Podejrzewam, że zdjęcia panoramy też nie oddają całego uroku. Czy będzie kolejna część?
OdpowiedzUsuńMałgosiu, cudowna opowieść! :))
OdpowiedzUsuńJak mi sie bardzo podobają zdjęcia, wszystkie, a to z fontanną boskie!
Usciski śle:*
No! W końcu przeczytałam całość!
OdpowiedzUsuńToskania jest cudowna, ot co. Ja też chcę tam wrócić, i może uda mi się to już za rok :D
Buziak!
Cudownie tam jest - bardzo podobają mi się toskańskie krajobrazy.
OdpowiedzUsuńojej jak pięknie opisałaś... i te zdjęcia, szyneczkę to bym zjadła taką :-)pozdrawiam
OdpowiedzUsuńA dziś w telewizji śniadaniowej mówili, że w lipcu i sierpniu nie ma sensu zwiedzać Toskanii, bo chmary turystów psują cały klimat. U was tych chmar nie widać. Może chmary obejrzały telewizję śniadaniową i sobie odpuściły, dzięki czemu Wy możecie się cieszyć pustymi uliczkami. Zazdroszczę, u nas już jesień powoli, więc nie macie za czym tęsknić:)
OdpowiedzUsuńŚwietna jest ta relacja - z każdym kolejnym oglądanym zdjęciem i z każdym kolejnym czytanym słowem rozmarzam się coraz bardziej....
OdpowiedzUsuńWszystko przepiękne, ale..panorama rozpościerająca się z punktu widokowego w Chiusi na mnie robi największe wrażenie;)))
OdpowiedzUsuńPozdrowienia, cudne chwile.
uliczki Chiusi są niesamowite...
OdpowiedzUsuńPiękne zdjęcia kochana
Pozdrawiam
Ojoj, jak ja nie mogę doczekać się tej Toskanii... A za tydzień będę w drodze. Fajnie, że są tam takie miejsca jak Chiusi. Wyludnione. Ach, no i mam ochotę na te wszystkie pyszności, które pokazałaś. Pycha!
OdpowiedzUsuńMasz naprawdę niesamowity dar opisywania, może książkę wydaj, kupuję :D
OdpowiedzUsuńBossszzz... przeciez ja nie wytrzymam do wrzesnia!!! Katujesz tymi cudnymi fotkami Malgosiu :)
OdpowiedzUsuń(szczegolnie to pierwsze zdjecie panoramy Chiuso niesamowite...).
PS. Jak sie sprawuje kawiarka? Ja moja kocham nad zycie ;)