Drożdżowe jest tym ciastem, które jak żadne inne (no, może poza szarlotką), kojarzy mi się z dzieciństwem. Dzieciństwem, na które przypadły bądź co bądź niełatwe czasy kulinarne. Czasy pustych półek sklepowych, solonego masła, czekolady, która nie była czekoladą i gigantycznych kolejek po... właściwie wszystko.
Babcia F. nie piekła wybitnych ciast. Nie robiła tortów, ciast z kremem, czy gładkich serników. Ale to bez znaczenia, bo gdy zabierała się za drożdżówkę byłam w stanie wybaczyć Jej wszystkie inne braki cukiernicze...
Do wielkiej emaliowanej miski wsypywała „na oko” składniki i spracowaną ręką, mozolnie wyrabiała ciasto. Pamiętam, jak strasznie długo to trwało. Babcia mówiła, że od momentu połączenia składników potrzeba sto porządnych ugnieceń. Przynajmniej sto. Inaczej ciasto nie będzie dobre.
Nie wiem, czy liczyła ruchy dłoni, może wcale nie musiała. Drożdżówka zawsze wychodziła idealna.